Midnight Sun Marathon – Tromso… biegowo


Tromso – bramy Arktyki, to brzmi prawie jak bramy Valhalli i myślę że jak dla mnie to doskonałe porównanie, wiadomo…

There is a road and it leads to Valhalla
where only the chosen are allowed
There is a boy with a dream of Valhalla
a place in the land of the gods

 

Na początku będzie na sportowo, czyli wersja biegowa, gdyż to było celem samym w sobie naszego wyjazdu na Midnight Sun Marathon do Tromso, które leży 350km za kołem podbiegunowym, w północnej Norwegii.

 

 

Po piątkowym rozruchu biegowym na dzień przed startem, szybko zweryfikowałem startowe plany. Odcinek około 6km, który pokonałem wzdłuż „niebieskiej linii” wyznaczającej trasę biegu najeżony był licznymi podbiegami i zbiegami, a to był tylko mały 3km odcinek… czyli jednak profil trasy nie mylił się i mówił prawdę.

 

 

…będzie po górkach i to sporo, więc to, co wykonywałem podczas treningów, gdzie 99,9% akcentów wykonywałem w terenie mocno pagórkowatym powinno teraz przynieść pozytywny efekt. Pobiegałem chwilę po mieście, nad Morzem Norweskim, które otaczają piękne lodowce pokryte śniegiem, zrobiłem 3 luźne przyspieszenia i wróciłem do apartamentu, skąd po szybkim prysznicu ruszyliśmy do biura zawodów, znajdującego się w budynku ratusza.

 

 

Mój numer startowy to „2”

Po odstaniu swojego w kolejce, odebraniu numeru startowego, pamiątkowej koszulki poszliśmy na spacer po mieście, ale o tym będzie w części „turystycznej”, nie „biegowej”.

 

 

na mapie świata, uczestnicy pinezkami zaznaczali miejsca, skąd pochodzą

 

W sobotę, w okolicy godziny 19:30 ruszyliśmy na start, który zaplanowany był na 20:30. Potruchtałem spokojnie 2km, zrobiłem kilka rytmów, chwilę się porozciągałem i dogrzałem, po czym stanąłem na linii startu.

 

 

 

 

Od początku bardzo mocno ruszyli ciemnoskórzy zawodnicy, erytrejski Norweg (późniejszy zwycięzca), Kenijczyk i Bułgar, który w 1995 roku wygrał Maraton Warszawski z czasem 2:15 a za nimi reszta. Bułgar miał nadzieję na wynik w okolicy 2:18, który dawałby mu prawo startu w IO w Londynie oraz nagrodę finansową za rekord trasy, ale grubo się przeliczył z siłami i dobiegł na drugiej pozycji z czasem 2:32. Ja ruszyłem spokojnie, pierwszy km 3:32, drugi 3:51 i tu zaczął się pierwszy podbieg pod most łączący wyspę Tromsoya z lądem.

 

 

Most ma długość 1036m i pokonuje się go dwukrotnie, na 2 i na 20km. Powiem szczerze, że jest co robić i gdzie nogi gubić. Biegło się spokojnie, bez szaleństwa. Pierwszą piątkę minąłem po 18 minutach i 17 sekundach, na dyszce było 36:16. Na całej trasie stali okoliczni mieszkańcy, gorąco zagrzewający biegaczy do walki. Wszędzie było słychać „heja”. Biegłem razem z Norwegiem Gjermund Sørstad, który jest czołowym norweskim „ultrasem” i trzymaliśmy razem tempo w okolicy 3:35-38/km. Trzecią piątkę przebiegliśmy w 17:55 i 15km zamknęliśmy w 54:12. Na 15km wziąłem żelik i pocisnęliśmy dalej, w stronę nieubłaganie zbliżającego się mostu… Czwarta piątka wyszła elegancko, bo 17:55 a kolejna najszybciej bo 17:45, w tym kilometr z górki wyszedł w 3:19.

 

 

Połówkę minęliśmy w niecałe 1:16 i ruszyliśmy na najcięższą część maratonu, który dopiero teraz się zaczynał. Trasa była bardzo mocno pofałdowana, nie było może mega wielkich podbiegów, jak ten na most, ale działo się i to wiele. Na około 23-24km wysunąłem się na 4-5 lokatę i zauważyłem, że Norweg na zbiegach jest bardzo mocny i bez problemu mnie dogania a nawet przegania, ale na podbiegach to ja jestem górą i postanowiłem wykorzystać ten atut, podkręcając tempo właśnie na podbiegach. Na 25km wciągnąłem kolejny żel i ostatni zostawiłem sobie na ostatnie 7km… W okolicy 32km, pani z obstawy trasy lekko zaspała i „dzięki” niej musieliśmy nadrobić kilkadziesiąt metrów przebiegając przez trawnik i rów…

 

 

widać to na prawo od ronda i niestety nawet taka mała zmiana potrafi skutecznie wybić z rytmu. Pani się trochę oberwało, gdyż dostała ostrą wiązankę polsko-norweską i przy kolejnym krzyżowaniu się trasy, grzecznie stała na baczność pokazując właściwy przebieg trasy biegu. 25 – 30km pokonaliśmy w 18:29, a kolejną piątkę w 18:37. Tu już wiedziałem, że walczymy o podium, gdyż wciągnęliśmy po drodze maszerującego Kenijczyka. Na około 5km przed metą postawiłem wszystko na jedną kartę, wziąłem napój i przycisnąłem ile siły w nogach pod górę, odrywając się tym samym Gjermund owi. Na około 4km przed końcem minęliśmy się z Iwoną, która biegła połówkę i krzyknęła mi, że idę trzeci a za mną około 100m jest kolejny biegacz. W rzeczywistości Norweg był około 50m z tyłu, więc trzeba było jeszcze przycisnąć. Chyba po raz pierwszy raz w życiu modliłem się o góry na trasie, gdyż właśnie na podbiegach spokojnie odrywałem się od rywala.

 

 

Linię mety minąłem z czasem 2 godziny 34 minuty i 36 sekund i jest to mój czwarty wynik w historii maratońskich startów. Wynik jest tym bardziej cenny, gdyż został uzyskany na bardzo ciężkiej i wymagającej trasie.

 

 

Zwyciężył ciemnoskóry Norweg z Erytrei z czasem 2:29:37, drugi był Bułgar 2:32:13.

 

 

Iwona uzyskała wynik 1:48 a co najlepsze od kilku tygodni prawie w ogóle nie trenuje, gdyż prawie cały dzień siedzi w pracy… nie ma jak Euro i Hiszpania w Gniewinie…

 

 

Co jeszcze ciekawego, oznakowania kilometrów usytuowane były „od tyłu”, czyli pierwsza tabliczka mówiła, że do mety pozostało 42km a na 41km był znak „1”. Uważam, że to rewelacyjny i genialny pomysł, gdyż wolę wiedzieć, że mam do mety 3km a nie oglądać tablicę 39km. Mała rzecz a cieszy.

 

 

Rozdanie nagród miało miejsce w niedzielę, w hotelu i dekorowane były pierwsze trójki w klasyfikacji generalnej oraz w kategoriach wiekowych. Można było całkiem nieźle zarobić, gdyż za 1 miejsce było 15 000 NOK, za drugie 8 000 NOK a za 3-cie 3 000 NOK, zarówno wśród panów jak i pań, ale pod jednym warunkiem… Panowie musieli rozmienić 2:30 a panie 2:55, inaczej nagrodami były tylko szklane statuetki… szkoda, że tylko z logo imprezy, bez wygrawerowanej daty, ale takim sposobem można zaoszczędzić na przyszły rok…

 

 

To był kolejny bardzo dobry bieg. Nie było żadnego kryzysu, spadu mocy czy „ściany”. Jestem zadowolony z wyniku, chociaż założenia były inne, ale to jest maraton i wiem, że na płaskiej trasie 2:30 byłoby zmienione a to cieszy. Jest moc i trzeba to wykorzystać.

 

WYNIKI

 

 

…w styczniu trzeba będzie tam wrócić na Polar Halfmarathon, czyli bieganie w klimacie zórz polarnych, na pewno nie za rok, ale kiedyś…

 

 

Raised high his sword
As he cried out Valhalla
His dream had become reality
And tonight he will die
On the road to Valhalla
Chosen to feast with the gods

 

2012-07-03T08:09:40+02:0003/07/2012|Różne|

Tytuł