Szwajcarski ser…

ser

 

Oto ser. Ser z dziurami, albo dziura z serem, dziurawy, niewypełniony ser, chociaż jest smaczny to jest dziurawy i taki dziurawy jest mój hmmm…. trening, chociaż w tym wypadku to profanacja tego słowa. Trening to za dużo powiedziane. Potrzebuję kopa w zad, żeby zacząć normalnie, systematycznie i regularnie trenować, bo to co się teraz dzieje woła o pomstę do nieba. To rekreacja ruchowa dla średniozaawansowanych. Niestety. Brzmi to żałośnie i smutno. Pytanie brzmi – why? Odpowiedź – chyba się wypaliłem…? Może nie do końca, ale coś nie ten teges. Może nie czuję jeszcze tego, może odległy cel i wizja jest za daleko? Ciężko mi jednoznacznie odpowiedzieć, chociaż ostatnio na pływalni skwitowałem to wszystko jednym zdaniem, rozmawiając z kumplem triathlonistą – Krzyśkiem. Wiesz Krzysiek, jak chyba jeszcze nie dorosłem do amatorskiego treningu, jak coś mam robić, to tylko na poważnie…”  i coś w tym jest. Wmawianie sobie, że nie ma się czasu jest tak głupie i prozaiczne, jak fakt, że w deszczu czy w śniegu nie można wyjść na trening. Przypomina mi się zima, chyba 2009, jak orałem grudzień, styczeń, luty, marzec po 500 i więcej kaemów w śniegu, po ciemku, w zawiejach, zamieciach, w zaspach… nie było odpuszczania. Zaciśnięte zęby, spięte pośladki i jazda z tematem. Rano do pracy, powrót, obiad, krótki sen i o 19 czy o 20 na mocny trening. Ile razy po weekendowej pracy Iwona wysadzała mnie gdzieś w Koleczkowie czy w Bieszkowicach i śmigałem 30 stkę… Teraz… hmmm. Co się zmieniło? CEL! Tak myśle, że zmienił się właśnie cel, na który teraz nie mam żadnej presji i cisnienia. Będzie to będzie, a jak nie będzie to tragedii nie będzie. Ot tak. Jak kiedyś, na początku mojej maratońskiej ścieżki postanowiłem, że polecę 2:2X to robiłem, co w mojej mocy, żeby tyle właśnie zrobić i zrobiłem. 10 lat biegania maratonu, 3 lata podchodzenia do zakładanego czasu i … powietrze zeszło.

 

W sobotę startuję w Sierakowie na dystansie 1/2IM – coś czuję, że będzie to duzym bodźcem i wielkim kopem w zadek… będzie bolało, będzie ciężko i tak do tego podchodzę. Liczę po cichu, że dobrze popłynę, chyba że zamarznę po drodze w wodzie. Na rowerze będzie jak zawsze walka o przetrwania, jazda na zaliczenie, jak najmniejszym kosztem, turystyczne zwiedzanie okolic a na biegu… też nie stawiam wygórowanych celów, wynik w okolicy 1:24 w zupełności na tą chwilę mi wystarczy. W sobotę robiłem zakładkę po górkach, 31km roweru + 7km BNP. Przeżyłem. Rower wyszedł tradycyjnie, czyli 28,2km/h ale tu uwaga, uwaga, uwaga… RPM = 97!!! Jestem z siebie dumny! Więc coś tam powoli, mozolnie, jak żółw ociężale idzie do przodu… Z roweru poleciałem 7km BNP, gdzie śr/km wyszła 3’55, oczywiście również po górach, bo płaskiego to chyba w okolicy, gdzie kręce nie ma, ale uwazam to akurat za pozytyw.

 

W każdym razie, w sobotę w Sierakowie czeka mnie mocna i długa walka… Licze na to, że ten start pokaże mi miejsce w szeregu, zmotywuje do normalnego, poukładanego treningu tak, żebym 11 sierpnia na ojczystej ziemii w Gdyni nie dał du… ciała i wypadł na miarę swoich możliwości.
 
Co po HTG? … mało czasu do maratonu, który biegam 20 października na Majorce a jak zobaczyłem profil trasy, to lekko mnie postawiło do pionu. Wierzę jednak, że rowerową siłą i mocnym bieganiem wrócę do jako takiej dyspozycji, by ukończyć ten start < 2:40… Walka trwa!
 
Hoehenprofil_02

 

2013-05-27T14:38:45+02:0027/05/2013|Różne|

Tytuł