sezon w przysłowiowy "kit"

suchy 046

Jak było, a… „w kit” tak się mawiało kiedyś dawno temu i nie wiem, czy jeszcze nie operuje to powiedzenie, chociaż znając życie i ewolucję, czy też rewolucję to słowo kit zmieniło się w jakieś inne. Kto pamięta co to był kit i do czego służył? Kit służył do strzelania ze szklanych rurek, które wybierało się ze śmietnika ustawionego na  tyłach szklarza. Rurki + kit. Taki zestaw stanowił bardzo groźną broń w walce ze wszystkim co się ruszało, nawet z tym a może szczególnie z tym, co uciekało na drzewa. Nie było mocnych na szklane rurki i kit. Było tak grubo, że na jednym z apeli pani dyrektor zabroniła na oficjalnym przemówieniu zwołanym specjalnie na tą okazję używania rurek z kitem na terenie szkoły… To sprawiło, że długie, metrowe a nawet dłuższe rurki zamienione zostały na krótkie, kieszonkowe… potem nastała era długopisów i kulek z papieru. Było w kit!

12065974_695090943924441_4060231047837310452_n

Sezon 2015 był sezonem właśnie w przysłowiowy kit. Był generalnie mówiąc słaby pod względem sportowym, ale patrząc na zajmowane miejsca to tragedii nie było. Docelowy start w Lyonie niestety z powodu dziwnej i niezrozumiałej dla mnie kontuzji zupełnie nie wypalił, chociaż forma była i noga podawała, ale cóż… Najwidoczniej tak miało być.

Styczeń… z Chin wróciłem lekko podziębiony i kulałem się jak Miś Uszatek po śniegu. Cięzko było mi wrócić na dawne obroty a trening wogóle nie szedł do przodu. Podobnie było w lutym. Błędy treningowe popełnione przez kołcza doprowadziły do tego, że musiałem zrezygnować z kwietniowego startu w maratonie a marcowy sprawdzian w Kołobrzegu na 15km, gdzie co prawda stanąłem na podium, ale z czsem którego lepiej głośno nie wypowiadać, pokazał gdzie jestem z formą. Kwiecień był przełomowy a poznańska połówka oraz warszawska dyszka uświadomiła mnie w przekonaniu, że jak umiesz liczyć to licz na siebię. Podziękowaliśmy sobie za współpracę i każdy z nas pobiegł w swoją stronę. Pokręciłem trochę na MTB, który coraz częściej zaczął gościć w moim treningu, zrobiłem badania wydolnościowe i wiedziałem, że w lutym… miałem rację co będzie w kwietniu. Wróż Tadeusz.

…to był maj, pachniała saska kępa a ja 1 maja przeprosiłem się z mapą i kompasem i wystartowałem po X latach w biegu na orientację. Było klawo, jak cholera. Bawiłem się świetnie i już w kalendarz startów na 2016 wklepałem sobie tą imprezę, jako obowiązkowy start. W maju wystartowałem róznież na dychę w Kwidzynie albo w Kwidzyniu, nie wiem, jak się odmienia i wiedziałem w którym miejscu jestem z moim bezformiem. Trzeba było zabrać się za trenowanie i wejść w BPS do maratonu. W czerwcu nie miałem żadnych startów. Trenowałem. Zrobiłem 532km czyli wszedłem w całkiem przyzwoitą objętość. Było dobrze. W lipcu tradycyjnie pobiegłem w Wałczu w Biegu Filmowym, gdzie na trudnej przełajowej trasie udało się nabiegać 34 minuty w tym zafiniszować ostatni km w 3 minuty. Tydzień później pobiegłem połówkę na ciężkiej trasie w paskudnych warunkach w Pucku w 1:15:52. Był to dobry wynik, ale odezwał mi się achilles, którego musiałem finalnie ostrzykiwać. W sierpniu pobiegłem pamiętny maraton w Lyonie, który chciałbym zapomnieć jak najszybciej. Najdziwniejsze jest to, że do dziś nie potrafię odnaleźć przyczyny kontuzji, chociaż pewne przypuszczenia i hipotezy mam, ale to teoretyczna teoria i gdybanie. Tydzień po maratońskim starcie pobiegłem jeszcze dwa starty w których byłem odpowiednio trzeci i pierwszy w generalce, ale oba z nich  biegałem na bardzo mocnych środkach przeciwbólowych żeby móc w miarę normalnie oddychać. Skończyło się na serii zastrzyków oraz długiej rehabilitacji. Wrzesień miałem totalnie niebiegowy, trochę rowerowy, trochę wycieczkowy i udało mi się w końcu odwiedzić Spitsbergen. Październik to wejście w lekkie bieganie i kolejne zapoznanie się z wodą. Kontrolna połówka w Gdańsku pokazała, że można z takiego treningu całkiem fajnie biegać, ale znów sypnął się Achillesik.  Listopad… Walka z Achillesem, start w Duathlonie, rowerowanie, pływanie i niebieganie. Zapalenie ścięgna skutecznie wyeliminowało mnie z treningów biegowych. Życie i zmęczenie materiału. Dużo pracy, brak wypoczynku i regeneracji… tak to się musiało skończyć. Grudzień… start w maratonie na Jamajce i kolejne podium, okupione oczywiście bolesnością mięśni, ścięgien i lekkim zdezelowaniem organizmu…

Reasumując był to dość ciekawy i ciężki sezon. Może startowałem mało razy, ale nie liczy się ilość, ale jakość, chociaż w tym przypadku brzmi to dość kuriozalnie… Było – minęło. Wnioski wyciągnięte na kolejny sezon, więc trzeba je wdrożyć w życie. Człowiek cały czas uczy się a najlepiej uczy się na swoich błędach.

Objętościowo… chyba jeden z mniejszych sezonów w karierze, biegowo około 3 600km… Cóż, mam nadzieję, że w nowym 2016 będzie lepiej. Dopisze przede wszystkim zdrowie a jak ono będzie to i noga będzie podawała.

DZIĘKOWAĆ !!!

Z tego miejsca chciałbym podziękować wszystkim, którzy pomagali mi i pomagają w realizacji sportowych celów. Chciałbym podziękować zarówno moim sponsorom, partnerom oraz znajomym a przede wszystkim Rodzinie (thx Qzynostwo z Wałbrzycha), oraz żonie która musi znosić mnie i moje humory a jako, że lubię mieć focha to lekko ze mną nie ma. Wystarczy zapytać się mojej Iwony.

Wielkie podziękowania należą się Pani Mariannie Czarnej i Maciejowi Czarnemu z Centrum Zdrowia i Urody w Redzie, którym zawsze udawało się postawić mnie na cztery łapy i nawet najbardziej paskudne kontuzje i urazy były szybko i skutecznie eliminowane. Jednak jako typ niepokorny i niereformowalny lubię sobie co chwilę coś psuć, generalnie przez moją tendencję do samodestrukcji, to znając życie jeszcze nie raz będę miał przyjemnośc się tam znalezienia.

Dziękuję Sylwkowi Borkowskiemu z Bortex’u  najlepszej na Pomorzu składnicy koxu i sprzętu do trenowania. Dzięki! Sylwek & Michał.

Wielkie podziękowania należą się również Rukoli – Katering Dietetyczny  skąd otrzymuję pełnowartościowe i zdrowe posiłki na każdy dzień. Nie muszę się martwić co kupić na obiad czy na  śniadanie oraz tracić czasu na przygotowywanie posiłków. Rukloa robi to za mnie.

Dziękuję również firmie ENECOLIS Sp. z o.o. i polecam mocno ich produkt CEELLFOOD który na stałe wpisał się w moją suplementację, podobnie jak LYPRINOL SPORT  firmy Biovico który jest ze mną od 2010 roku.

2015-12-23T12:16:06+01:0023/12/2015|Trening|

Tytuł