…on tour… czyli połóweczka w łorsoł

Miało być szybko i było szybko. Miało być w łeb i było w łeb. Miało być bez kalkulowania i było bez kalkulowania. Miało być GIT było bardzo GIT ! Może jednak od początku… 

W sierpniu zrobiłem całkiem fajną robotę, chociaż objętość nie powala na kolana bo wyszło marne niecałe 470 km, czyli szału nie było, chociaż patrząc na jakość treningu i ilość akcentów to wyszło naprawdę elegancko. Oczywiście w przeważającej części stosowałem moje ulubione biegi w polskim drugim zakresie intensywności, które podobno nie działają hmmm…. i są zbędne w treningu do maratonu czy półmaratonu, ale może ja jestem wyjątkowym wyjątkiem. W każdym razie w sierpniu wyszło mi 87 km w II zakresie i około 37 km w III zakresie. Nie wliczam w to siły biegowej. Reszta to rozbiegania i to bardzo spokojne rozbiegania, nawet po 5’00 czy po 4’50/km… 

No więc cóż… ale wracając do samego biegu i tygodnia startowego, który oczywiście był szalony, jak ostatnie moje tygodnie. We wtorek zrobiłem dychę ciągłego w 37’43 na LA 2,0 mmol/l a w środę 10 x 1’/30″ w lesie. Żeby było śmieszniej, to średnia z całego środowego treningu wyszła mi 4’33/km, więc pomyślałem sobie, że w Warszawie pobiegnę po 3’33 i będzie spoko, ale musiałem dojrzeć do tej myśli… i dojrzałem. 

Do Łorsoł polecieliśmy z Iwoną w sobotę, wybieraliśmy opcję pociągową, samochodową ale po podliczeniu petrodolarów najtańszy wyszedł aeroplan, więc fruuuuuuuu… Z lotniska do biura zawodów podrzucił nas automobilem Janusz, który również startował w połówce, więc nie trzeba było się telepać komunikacją miejską. Dzięki Janusz. Odebraliśmy numerki, podjechaliśmy na obiadek, makaronik ze szpinakiem i łososiem do tego obowiązkowa cola i rura do hotelu… a w hotelu relaksik i oczekiwanie na start. Na 2 i pół godzinki przed startem ostatni koksik w płynie i godzinkę później maszerowaliśmy na start… Kolejny raz testowałem pewne rozwiązania żywieniowe, generalnie to… przez cały tydzień coś sprawdzałem i byłem ciekaw, czy to coś się sprawdzi… myślę, że się sprawdziło… chociaż lekko nie było. Mianowicie zamieniłem codzienną tabliczkę czekolady na okazjonalne pączki i przez 6 dni nie wypiłem ani butelki złotego vitargo… Dieta cud, miód malina… 

Przed rozgrzewką pokręciliśmy się z Iwoną po centrum zawodów, gdzie spotkaliśmy się pierwszy raz na żywo z moim podopiecznym, Piotrem, który startował na piątkę. 

Rozgrzewka… ruszyłem chwilę przed 20. 3 km spokojnego truchtu, standardowy zestaw gimnastyki, zrzucenie 4 warstw ciuchów, kolejna porcja koxu, ucałowanie żony i można się ustawiać w sektorze poniżej 1:20… a tam sporo znajomych… i fajny klimat. Stresu nie było, była koncentracja, olimpijski spokój… oraz plan…

 Jest siła, jest kox, jest GIT!

Plan… plan był dość misterny i nazywał się bardzo ambitnie „połamać 1:16” czyli nic wielkiego, ale… jak spojrzeć na moje ostatnie półmaratony to nie robi się już tak różowo. Ostatnio połówkę poniżej 1:16 pobiegłem 2 lata temu w Pucku. Było to 1:15:51 z roboty do maratonu w Lyonie. Zapowiadała się więc fajna zabawa… 

Ruszyliśmy… i standardowo szukałem grupy, która odpowiadałaby mi tempem. Oczywiście pomyślałem, że najlepiej byłoby dokleić się do dziewczyn, które będą biegły na podobny czas i na celowniku znalazła się Dominika Stelmach i Monika Drybulska, idealne towarzystwo. Skleiła się fajna grupka, więc spokojnie  gdzieś z tyłu się przyczaiłem i obserwowałem rozwój sytuacji. Pierwszy kilometr 3’35 – idealnie, książkowo. Dobre tempo, dobra grupa, dobre samopoczucie, dobry klimat a samopoczucie całkiem, całkiem. Pierwszy km był ostatnim, gdzie spojrzałem na cyferblat. Założyłem trzymać grupę ile się da i zobaczyć, czy dam radę, czy też spuchnę. Do mety zostało tylko 20 km, więc nie tak dużo… 

Gremlin piszczał co km, rozbieżnie co do flag z oznaczeniami organizatorów oraz zupełnie w innych miejscach, gdzie ustawione były punkty pomiarowe. Oczywiście gremliny i inne dżipiesy w miastach różnie działają, ale mniej więcej czuję czy biegnę po 3’40 czy po 3’30… gdzie 3’40 jest jeszcze w miarę komfortowym tempem a 3’30 to już ostre przebieranie kopytami…

Więc wg orgów i daty ze sportem albo sportowej daty pierwszą piątkę przebiegłem w 18’32… guzik prawda. Jakbym pobiegł po 3’43/km to bym miał luz w kroku i w międzyczasie mógłbym swobodnie, no może prawie swobodnie… rozmawiać o pogodzie… Stawiam flaszkę, że było szybciej a było. Posilę się więc GPS’em, który zarejestrował takie o to lapy…

  1. 3’35
  2. 3’29
  3. 3’31
  4. 3’28
  5. 3’30

I tak też mogło być. Tak podpowiadało samopoczucie, HR i jakieś tam obieganie na podobnych prędkościach. Było szybko i to by się mogło zgadzać. Tak więc pierwsza piątka wyszła w około 17’35. Grupa była fajna i leciało się naprawdę dobrze. Mocno i w miarę równo. Trzymałem się bezpiecznie z tyłu i kontrolowałem sytuację… Kolejne km wychodziły podobnie: 3’30, 28, 30, 28, 32 i to znów by się w miarę zgadzało, chociaż wg orgów znów się średnio zgadza, gdyż na dyszce niby mieliśmy 36’16… a wg gremlina dycha pękła w 35’05... i bądź tu mądry. Stawiam w tym przypadku na zegarek, bo 36’16 to na bank nie było… W każdym razie biegliśmy dalej a nasza grupka się rozlazła, kilku chłopaków poszło do przodu, a ja pilnowałem Dominiki, która zaczęła mi przypominać Agę Gortel, której kiedyś poprowadziłem kilka biegów i było to takie same bieganie… mocne, bez kompromisów. W łeb ! Na około 11 – 12 km miałem pewien dylemat, czy gonić grupę, czy trzymać w miarę stabilne i bezpieczne tempo i … obserwować, gdyż nie miałem pojęcia, co się może zdarzyć… Na około 12 – 13 km zostaliśmy chyba we trójkę albo w czwórkę. Dominika w pewnym momencie wkurzona naszym czajeniem się zaproponowała zmiany… Co mi się przypomniało… Połówka w Łorsoł chyba w 2007 roku, kiedy bieg prowadziła Gośka Sobańska a za nią całe stado… chłopa. Gośka – pamiętam do dziś krzyknęła… „k**** tylu chłopów a nie ma komu prowadzić !”  i trzeba było rozerwać grupę. Tak też i w tym przypadku zrobiłem. Wziąłem na siebie prowadzenie, raz na jakiś czas zmieniając się z kolegą. Trzecia piątka wychodziła tak: 3’27, 31, 35, 32, 38 czyli na 15 km mieliśmy 52’51 lub wg orgów… 53’21. Po 15 km zaczęło nakładać się zmęczenie i trzeba było sobie czymś zająć głowę. Oczywiście pojechałem standardowo… raz, że połówka ma 20 km, dwa, że trzymam tempo do następnego znacznika km a trzy, że nie takie mocne biegi już w życiu biegałem… Zacząłem po raz drugi kombinować, czy nie oderwać się i nie przyspieszyć… taki zabieg psychologiczny. Jak noga przestaje iść i przychodzi zmęczenie to… trzeba przyspieszyć. Proste i skuteczne. Niech się dzieje wola nieba z nią się zawsze zgadzać trzeba… – Rejent Milczek, Zemsta… Tak więc wieźliśmy ten nasz wózek… Kolejne km, wydawało mi się, że lekko zwolniliśmy, i tak też było… chociaż orgowie twierdzą inaczej. Niby 1:11’17 a na gremlinie: 3’38, 40, 36, 33, 32 i >>> 1:10’51. Hmmmmmmm….. 20 – 21 km wyszło w 3’31 a końcówka szybciej… i to nawet zafiniszowałem i puściłem się, jak dzik w żołędzie. Na zegarku złapałem 1:15’09 na wynikach jest 1:15’10, czyli tak samo. 

 

  • Średnia na km wyszła więc 3’32, więc nawet lepiej niż zakładałem.
  • Średnie HR 186,
  • Max HR 193,
  • Kadencja 182,
  • Długość kroku 1,55 m

Jest nad czym pracować, ale… i tak wyszło GIT. Dominika rozwaliła system i wygrała wbiegając kilka sekund po mnie i powiem szczerze, że ma babka papiery na mocne bieganie i namiesza jeszcze wśród naszej polskiej płci pięknej i to ostro namiesza… 

PS. Pioter niczym Bubka poprawił swoje PB o sekundę i nabiegał 19’03 !

PS 2. Michał debiutował w 1/2 IM i pocisnął 5:44 tym samym zyskał tytuł Tri-Dziczka – Gratulacje !

Co do samego startu, było naprawdę fajne mocne bieganie. Takie, jakie lubię. W łeb, TE 5.0, żadnej kalkulacji, dzida do przodu i tak do mety.

  • Czy się zmęczyłem i czy nogi bolały ? No ba… oczywiście, przecież to były zawody…
  • Czy oddechowo było ciężko ? Oczywista oczywistość…
  • Czy miałem chwile, kiedy chciałem zwolnić ? Tak… ale „usunąłem” te myśli z głowy i zająłem się czymś innym…
  • Czy biegałem w strefie komfortu ? Taaaaakkkkkkk…. na rozgrzewce… 

PRZETRWAĆ BY ZWYCIĘŻYĆ – ZWYCIĘŻYĆ BY PRZETRWAĆ ! #WALKA TRWA !!!

 

2017-09-04T08:36:17+02:0004/09/2017|Podróże, Starty, Trening|

Tytuł