…a miało być tak pięknie,
miało w oczy nie wiać nam,
i ociekać szczęściem,
miało być „sto lat! sto lat!”…
Właśnie ten kawałek Happysad’u nasunął mi się na myśl, w sobotę 25 lutego kilkanaście minut po 6 rano, szczególnie jak w okolicy 5 odebrałem sms’a od Filipa z bardzo niepokojąca treścią: „bądź wcześniej, będziemy musieli improwizować„…
Zacznijmy jednak od początku, cofnijmy się do piątku – 24 lutego, kiedy to odpaliliśmy biuro zawodów, rozpoczynając deser a jednocześnie zakańczając wielomiesięczną pracę, która została włożona w organizację tej imprezy. Biuro ruszyło, wszystko zaczęło się kręcić i hulać, do czasu… kiedy chłopaki wrócili ze Skweru. Okazało się, że tam bardziej wieje, niż tu na miejscu i praktycznie wszystko, co nie było umocowane fruwało. Tu po raz pierwszy pojawiły się wielkie znaki zapytania. Pojawił się znak ? z hasłem namiot i szatnie. Nasze namioty wypadły z gry i pojawiło się pierwsze poważne pytanie, co robimy? Ludzie muszą gdzieś się w taką piździawę przebrać… hasło: autokary. Kilka telefonów do znajomych firm przewozowych i udało się wypożyczyć 2 pojazdy. Jedno zmartwienie z głowy… może nie do końca, bo spodziewaliśmy się ponad 2 000 osób: ponad 1800 w biegu głównym + 200 w nordic walking + 500 w szkołach… sporo. Hala namiotowa, którą zamówiliśmy miała mieć 900m2 + 100m2 na depozyt, więc chociaż to było (teoretycznie). Kolejny telefon do firmy rozstawiającej halę i kolejne pytanie: dacie radę? Mocno dmucha… macie czym dociążyć? Niby tak, ale zdecydowaliśmy się na dodatkową podłogę – 900m2, która swoim ciężarem utrzymałaby halę na wietrze, co oczywiście wiązało się z kolejnymi kosztami. Jestem ciekaw, czy ktoś wie ile kosztuje wypożyczenie 1m2 takiej podłogi… bo o autokarach nie wspomnę. Po 20 zamknęliśmy biuro i w okolicy 21:30 podjechałem na Skwer zobaczyć, jak wygląda budowa namiotu. Barierki stały, skwer był zagrodzony a elementy namiotu były rozkładane na parkingu, gdzie wiało jak cholera, chociaż to najdelikatniejsze słowo, jakiego mogę użyć… wiało z południowego zachodu. Wróciłem do domu i w nocy o 3:35 dostałem sms’a „zajebiście – namiot jeśli w ogóle stanie to będzie miał max 500m2, plandeki wciągają samochodami, bo człowiek nie jest w stanie utrzymać przy takim wietrze„. Nasunął mi się na myśl momentalnie jeden cytat: „Jesteśmy w czarnej dupie!” Rano po dojechaniu na miejsce zastałem chłopaków z obsługi technicznej, którzy od 5 walczyli z barierkami i namiot…
a w nim 2 telebimy i scenę z oświetleniem i nagłośnieniem… ekipa od namiotu niestety się poddała, przegrywając z Neptunem i niesfornym tym razem południowym wiatrem… nie wyglądało to za różowo i za ciekawie. Było naprawdę źle, albo i jeszcze gorzej. Godzina 6 z haczykiem, od 8 ruszają zapisy nordic walking, od 9 biuro biegu a tu lipa, nie ma gdzie przenieść biura. Kolejny telefon i kolejne 2 autokary jadą na miejsce, ale co z depozytem, biurem? depozyt robimy pod chmurką – oby nie padało! Szybkie ustawienie prywatnych samochodów w wielki prostokąt, do środka bandy do unihokeja – depozyt jest, ale czy przyjmie tyle worków ile potrzeba? Przez sekundę zastanawialiśmy się, czy nie odwołać imprezy, ale całe szczęście odeszliśmy od tej decyzji… Biuro przenosimy pod wiatę, pod którą sprzedawane są pamiątki marynistyczne w sezonie. Dobrze, że wiało z południa, bo w improwizowanym biurze było praktycznie bezwietrznie. Kolejne pytania lecą, jak woda… co z dziećmi? Co z dekoracją? Co z nordic walking? Co z brendingiem? Co ze sponsorami i ich wizualizacją? Pomysły i decyzje co chwilę inne, ale po krótkim ochłonięciu działamy. Biuro nordica – do samochodu Krzyśka, da radę, ba – musi dać radę. Dzieci… nie zapisujemy, nie dajemy numerów tylko na mecie łapiemy pierwsze trójki i spisujemy ich dane. Nie ma miejsca, żeby przyjąć tyle dzieci, więc pomysł trafiony w „10”! Czas płynie, biegaczy przybywa, biuro pracuje na 110% albo i więcej, każdy wie co robić i uwija się, jak w ukropie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że biegu „nie widać”. Nie ma bramy, nie ma banerów, stoją 3 flagi Maratonów Polskich i jedna Parkrunu. Dobrze, że mamy Romka, który swoja gadką nakręca imprezę i podnosi jej na tą chwilę beznadzieją rangę o kilka stopni w górę. Biegi towarzyszące hulają, nordikowcy domaszerowali, dzieciaki dobiegły. Czas na starych… odliczanie, 3, 2, 1… strzał z działa ORP Błyskawicy i gotowość bojowa na całej trasie. Bieg się toczy i kończy go 1485 osób!!! Dekoracja… tłok, ścisk w improwizowanym miejscu, ale nikt nie narzeka, ludzie chyba zdali sobie sprawę z sytuacji i zamiast narzekać i marudzić okazali zrozumienie i docenili nasze starania, to cieszy, ale to jeszcze nie koniec… czas i fora internetowe pokażą, co biegacze myślą na prawdę, kiedy ochłoną po całym „bałaganie”… o dziwo wszystko in plus… Udało się. Udało się dlatego, że każdy podszedł do sprawy poważnie, z sercem i zaangażowaniem, a nie na odpierdziel, na zaliczenie. Każdy doskonale wiedział, co ma robić i to właśnie za to należą się wszystkim pracującym przy tej imprezie słowa uznania i szacunku. Wielkie brawa i podziękowania należą się również biegaczom, którzy po raz kolejny pokazali, że nie straszna im pogoda oraz, że warto nam zaufać i startować w gdyńskich imprezach.
Do zobaczenia 12 maja na Biegu Europejskim!
A bosman tylko zapiął płaszcz
I zaklął: – Ech, do czorta!
Nie daję łajbie żadnych szans!
Dziesięć w skali Beauforta! – Hej