To był dobry bieg, mocny, żywy, szybki, dynamiczny podczas którego biegłem tak jak lubię, czyli z narastającą prędkością. Trasa była wymagająca i nie należała do zbyt łatwych, gdyż składała się z 4 odcinków 2,5km bieganych na tzw. „wahadle”, czyli tam i z powrotem a co za tym idzie podczas całego biegu musiałem zrobić 8 nawrotów o 180 stopni każdy, dodatkowo dublując wolniejszych biegaczy. Profil trasy również nie był zbyt łatwy, gdyż biegało się po lekko pofałdowanym terenie, ale mi akurat odpowiada taka trasa.
Do Stargardu przyjechaliśmy z Iwoną w sobotę w okolicy godziny 16 z małym haczykiem, podjechaliśmy do centrum w okolicę OSiR i zaczęliśmy szukać biura zawodów. Miało tu miejsce śmieszne zdarzenie, gdyż dojście do biura było słabo oznakowane, więc Iwona zapytała się pana w pomarańczowej koszulce, który obstawiał trasę a na plecach miał napis… „służba informacyjna”… gdzie jest biuro zawodów? Pan delikatnie mówiąc „zdębiał” i nie wiedział czego od niego chcemy i o jakie biuro jakich zawodów jakiego biegu nam chodzi… Iwona nie wytrzymała i rzuciła do niego hasło „co ma pan napisane na plecach, służba informacyjna, czy nie?” hmmm…. pan odpowiedział, że stoi tu tylko dlatego, żeby pilnować, żeby nikt na trasę nie wchodził i tyle. W końcu biuro znaleźliśmy, przeszliśmy się kawałek po mieście, wróciliśmy do hotelu, chwilę odpoczęliśmy i po 20 pojechaliśmy na start.
3km rozgrzewkowego rozbiegania, pół kilometra ćwiczeń w truchcie, chwila na ogólnorozwojówkę i rozciąganie i można było ustawić się na starcie. Stojąc z przodu tradycyjnie miałem wielką bekę z zawodników, na moje oko 45′-50′ pchających się do przodu… oraz z jednego młodego biegacza, który spinał się jak baranie jaja i wykonał prawie start niski… hmmm…. 3, 2, 1, start! Ruszyliśmy. Chłopak o którym wspominałem ruszył jak na 100m i przez około 200m wlókł za sobą taśmę startową, która owinęła mu się wokół piersi. Śmiesznie to wyglądało. Puściłem przed sobą 2 grupy chłopaków, bo nie chciałem się pruć za bardzo na początku. Ja ruszyłem z trzecią i po chwili czułem wielki luz w nodze i wyszedłem na prowadzenie. Plan był prosty. Po kolei doganiać kolejnych biegaczy i mocno zafiniszować. Po około 1,5km odszedłem grupie i zacząłem gonić… Pierwsze koło (2,5km) pokonałem w 8’10 na drugim czyli na półmetku zameldowałem się po 16 minutach i 27 sekundach, czyli była jeszcze szansa na zmienienie 33 minut. Biegło się super i nawet 180 stopniowe nawroty mi aż tak bardzo nie przeszkadzały, chociaż lekko wybijały z rytmu.
Po 1 i 2 kole byłem na 11 pozycji, po 3-cim okrążeniu na którym zameldowałem się z czasem 24’40 biegłem już jako ósmy. Była moc i był zapas. Przycisnąłem, dogoniłem Tomka Chawawkę i na około 1km przed metą mocno zafiniszowałem. Na metę wbiegłem jako 7 z nową życiówką 32:41! To był dobry bieg. Iwona przetruchtała spokojnie w 47:45 i patrząc na to, że biegała ostatnio 1 – 2 razy w tygodniu.
Podbudował mnie mocno psychicznie ten start, jest zapas prędkości, więc teoretycznie powinno na maratonie być dobrze, ale maraton – to maraton, nie dycha…
*zdjęcia www.bieg.szwla.pl