Tromsø [ˈtrumsø] – stolica regionu Troms, największe miasto północnej Norwegii, siódme największe miasto kraju. Miasto leży na wyspie Tromsøya, za kołem podbiegunowym. Jego dokładna lokalizacja to 69° 40′ 33″ N, 18° 55′ 10″ E. Znajduje się tutaj najdalej na północ wysunięty uniwersytet – Universitetet i Tromsø. Mimo swojego położenia, 350 km za kołem polarnym, klimat nie jest wyjątkowo surowy, ze względu na silny wpływ Prądu Zatokowego. Noc polarna trwa w Tromsø od 27 listopada do 19 stycznia, dzień polarny od 19 maja do 27 lipca.
Pomysł podróży do Tromso padł dawno, mi chodziło to po głowie kilka lat temu a zrealizować de facto mój plan postanowiliśmy pod koniec roku. Wtedy klamka zapadła i po przelaniu wpisowego, które do najtańszych oczywiście nie należało (650 NOK za maraton, 450 NOK za półmaraton, kurs NOK 0,57zł) zaczęliśmy planować podróż i szukać noclegów, z czym łatwo nie było, gdyż w zawodach bierze udział ponad 4 000 osób z całego świata a miasto dodatkowo oblegane jest przez turystów. Początkowo planowaliśmy pojechać we dwójkę z Iwoną, następnie dołączył Sylwek a na deser Marzenka z Olkiem. Od dobrych kilku miesięcy miałem zarezerwowany hotel a plan podróży obejmował drogę wodno – lądową. Pierwotnie Gdynia – Helsinki – Tromso, jednak ta opcja upadła ze względu na koszta, kolejnym pomysłem było Gdynia – Karlskrona – Tromso z noclegiem w połowie Szwecji, gdzie również profilaktycznie zabukowałem hotel, ale po długiej debacie zdecydowaliśmy się na drogę powietrzną.
Odlot mieliśmy z Gdańska w czwartek 28g0 o 10:25. Jako, że była to moja pierwsza jak i Iwony styczność z komunikacją powietrzną, stres był i pewna doza niepewności… Po odbyciu kontroli bezpieczeństwa, gdzie Olek chciał wnieść na pokład samolotu korkociąg i prawie wzięto go za terrorystę pożegnaliśmy się z matką ziemią i wylecieliśmy w stronę Oslo. Sam lot przebiegał bez problemów, nie trzęsło, nie kołysało, nie było turbulencji, ale sama myśl o tym, że kilka tysięcy metrów pode mną znajduje się ziemia powodowała lekki niepokój…
Wylądowaliśmy w jednym kawałku w Oslo Torp, skąd autobusem ruszyliśmy do Bussterminalen w centrum Oslo, skąd kolejnym autobusem skierowaliśmy się do lotniska Oslo Gardemoen, w sumie z jednego lotniska do drugiego było około 160km.
O 18:50 Norwegian Airlines wylecieliśmy na północ, do Tromso, gdzie wylądowaliśmy o 20:35. To było to miejsce, które zawsze chciałem zobaczyć. Byłem u siebie. Pierwsze co wszystkich zaskoczyło, to powietrze. Mroźne, ostre, arktyczne oraz piękne i mocne słońce, które mimo, że była godzina 20:40 świeciło w pełni. Wokół lotniska znajdowały się lodowce, które majestatycznie nadawały piękna i kolorytu temu miejscu, doskonale komponując się z mocnym, słońcem i wodami Morza Norweskiego. To było coś, co robiło ogromne wrażenie. Nordland! Z lotniska wpakowaliśmy się w kolejny autobus, który tunelami zawiózł nas w okolice apartamentu, w którym mieszkaliśmy. Pierwszy raz widziałem ronda w tunelach.
Zdjęcie powyżej jest zrobione w okolicy godziny 22… słoneczko w pełni, aż miło. Zameldowaliśmy się w hotelu, przeszliśmy do apartamentu, który składał się z 3 sypialni, kuchni, łazienki i salonu i rozlokowaliśmy bagaże. Słońce cały czas świeciło i było to dziwne i bardzo oryginalne zjawisko. Oprócz słońca nad miastem latały mewy, które były wszędzie i strasznie głośno się wydzierały. Były sporo większe od naszych krajowych mew a z jedną z nich miałem małe starcie…
…spłoszyłem ptaczysko z dachu, które jak widać na powyższych fotkach najpierw chciało na mnie nasrać delikatnie mówiąc, ale nie trafiło (zdjęcie 2 i 4) a następnie 2 razy kołowało i niczym myśliwiec atakowało mnie z powietrza.
Oczywiście cały czas było jasno, jak w dzień, słońce nie miało zamiaru zachodzić i pomimo zasłoniętych żaluzji i zasłon, w pokoju było jasno i ciężko było się do tego przyzwyczaić. Dziwne uczucie.
Na zdjęciu widok z okna w okolicy 3 w „nocy”… hmmm…….
W piątek rano wyszedłem na krótki rozruch, a następnie poszliśmy do biura zawodów, po pakiety i od razu było widać, że całe miasto przygotowuje się na przyjęcie biegaczy z całego świata. Po drodze zrobiliśmy oczywiście sporo fotek a w biurze zawodów spotkaliśmy Polkę, która mieszka w Oslo i podróżuje po całym świecie startując w różnych biegach. Sympatycznie.
Pokręciliśmy się chwilę po mieście, odwiedziliśmy Poplarię, czyli takie nasze fokarium, akwarium, gdzie trafiliśmy na pokaz foczych akrobacji i wróciliśmy na obiado kolację do hotelu. Jedzenie przywieźliśmy z kraju, więc na tym elemencie zaoszczędziliśmy bardzo dużo pieniędzy, gdyż Norwegia to bardzo drogi kraj. Mleko jest droższe od paliwa, które kosztuje ponad 8 zł za litr (pb 95), wszystko generalnie zaczyna się od „pięciu dyszek” piwo, Burger King, wstęp do muzeum a zwiedzanie kościoła około 35zł, czyli jak na Norwegię bardzo tanio. Za kanapkę i miseczkę makaronu na lotnisku Sylwek zapłacił około 100pln, warto więc chwilę przygłodować, szczególnie na lotnisku i wynaleźć sobie na nocleg miejscówkę z kuchnią, chyba że ktoś ma za dużo pieniędzy, ale obiad dla jednej osoby to wydatek minimum 150 zł… Wjazd na Pasta Party 250 NOK, czyli około 142,5 zł…
Po obiadku, Iwona z Olkiem poszli na rozruch, gdzie oczywiście napstrykali sporo zdjęć i jednogłośnie stwierdzili, że tutaj jest przepięknie a jutrzejsze bieganie będzie, bardzo pagórkowate… Ja starałem się o w miarę normalnej porze położyć się spać, ale dzięki mewom i słońcu lekko nie było… Trzeba było wypocząć przed sobotnim ściganiem…
…cdn…