Festiwal Biegowy w Krynicy w trzech aktach

W piątek z rana wyruszyliśmy z Iwoną na drugi koniec Polski, do Krynicy Zdrój na Festiwal Biegowy, w ramach którego zaplanowany mieliśmy start na 10km oraz poprowadzenie wykładu w ramach Forum Sport – Zdrowie – Pieniądze w temacie „Indywidualne plany treningowe – czy są potrzebne?„. Podróż przebiegła bez większych komplikacji, tylko trochę się nam dłużyła, gdyż do przejechania było ponad 750km a polskie drogi do najlepszych i najszybszych nie należą. Po drodze zatrzymaliśmy się w  Suchedniowie, Pacanowie i Kielcach, ale o tym będzie w akcie drugim. Teraz czas na akt pierwszy, czyli część sportową. 

 

Start do Życiowej Dziesiątki Taurona zaplanowany był na sobotę, na godzinę 12:00. Trasa biegu prowadziła z punktu A do punktu B, a dokładniej z Krynicy Zdrój do Muszyny, nazwa „Życiowa” wskazywała na to, że na tym biegu można uzyskać PB, gdyż raz, że jest na niej atest PZLA a dwa, że prowadzi cały czas z … górki.

 

 

 

Ciekawa i oryginalna opcja… trzeba było więc spróbować. Plan na bieg był prosty, mocno w dół przed siebie, ile fabryka mocy, ale ostrożnie, żeby się nie zagotować. Nie celowałem w żaden czas, nie zerkałem na zegarek, z wyjątkiem lapa na 5km i biegłem głównie na samopoczucie. Dlaczego? Nie chciałem sobie niszczyć głowy i wprowadzać zamętu w psychice licząc, dzieląc, dodając czy mnożąc poszczególne międzyczasy. To nie maraton, tylko dycha i dodatkowo nie start docelowy, ale mocny trening. Na starcie spotkałem sporo znajomych, min. Przemka Giżyńskiego, Szmajchela, Michała Bartoszaka i w tym momencie miałem już ułożona taktykę biegu. Trzymać się Michała i Szmajchela, gdyż wiedziałem że Przemek pójdzie mocno do przodu i nie ma co szarżować, gdyż mogłoby się to źle skończyć. Ruszyliśmy mocno, na 1km krzyknąłem do Szmajchela, żeby nie mówił po ile idziemy i cisnęliśmy ostro w dół.

 

 

1974 – Michał, 1812 – ja, 345 – Szmajchel. W tej ekipie szliśmy razem do 5km, na którym spojrzałem na międzyczas, było 16:08 ale wielkiego zmęczenia i zajechania nie było, fakt, że pierwsza piątka była mocno z góry pewnie do tego się przyczynił. Tu miałem lekko za złe do siebie, że jednak nie poszedłem od razu z Przemkiem, gdyż pewnie byśmy razem współpracowali i podciągali jeden drugiego, w celu uzyskania lepszego czasu na mecie. Po 5km zostałem z dwoma biegaczami, z których jeden siedział mi mocno na plecach, dwukrotnie wcinając mi się w nogi, co prawie skończyło się upadkiem. Drugi biegł ze mną ramię w ramię, ale tylko do pewnego czasu, kiedy nie zaczęło mocno dmuchać w twarz. Wtedy to ja robiłem za wiatrochron i rozprowadzałem całą grupę. Szliśmy mocno, ale niestety samemu nie da się nabiegać dobrego wyniku w takich warunkach a do zmiany chętnych nie było… w końcu odszedłem lekko na bok, zostawiając miejsce i czekając na zmianę…

 

 

Niestety… tempo drastycznie spadało, co później zobaczyłem na międzyczasach (z 3’15 na 3’30/km…) i znów trzeba było ciągnąć grupę… Na około 1km przed metą mocno ruszył biegacz w niebieskim stroju, który większość biegu biegł obok mnie, dał takiego rytma, że lekko się zdziwiłem, czy nie pomylił dystansów. Oczywiście nie pozostawiłem tego bez „komentarza” i również zacząłem, podobnie jak zawodnik w białym stroju mocny finisz. Niebieski po jakiś 400m opadł z sił a biały wyskoczył mi zza pleców i odszedł na kilka metrów. Niestety nie byłem w stanie dorównać mu, gdyż prowadzenie  pod wiatr drugiej części dystansu lekko mnie zmęczyło. Zegar na mecie pokazał 32:47, co jest drugim wynikiem w mojej karierze uzyskanym na tym dystansie. Gdyby współpraca w grupie lepiej szła, lub gdybym zaczął razem z Przemkiem, czas byłby o około 10-15″ lepszy… ale cóż… nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Zająłem 16. miejsce w kategorii open i 3 w M-30, co daje ósme podium z rzędu w ośmiu startach. W generalce wygrał Radek Kłeczek, który stoczył zaciętą walkę na łokcie z zawodnikiem z czarnego lądu, który zachował się nie sportowo, łapiąc Radka za ramię, gdy ten zaczął finiszować. Radek odpowiedział solidnym ciosem, wygrywając tą potyczkę. Najlepsze było to, że Kenijczyk szedł w zaparte, że to nie on zaczął i że to Radek go pobił i chciał złożyć protest… twierdził, że biegł „fair” i grał czysto… Całe szczęście, że cała sytuacja została udokumentowana fotograficznie i wszystko się wyjaśniło.

 

Międzyczasy: 3’10, 3’10, 3’13, 3’12, 3’20, 3’18, 3’30, 3’27, 3’22, 3’05 – i tu doskonale widać, jak słabo biega się pod wiatr…

 

 

Podsumowując, to był dobry bieg z którego jestem zadowolony, szczególnie jak na okres treningowy w którym się znajduję. Mam nadzieję, że to dobrze prognozuje przed jesiennym maratonem…

 
Małym, chociaż to delikatne słowo minusem okazała się ceremonia dekoracji zwycięzców, której oprawa była fantastyczna. Wielka scena w centrum miasta, kibice, występy, kamery, szoł, a spiker wyczytywał jedynie… pierwsze trójki w ultra i tylko pierwszych zawodników w kategoriach weterańskich na 10km… Zdobywcy kategorii młodszych oraz ci, którzy zajęli II i III miejsca na 10km i na 100km zostali delikatnie mówiąc pominięci… Ceremonia zakończyła się słowami „na tym zakańczamy ceremonię dekoracji zwycięzców”… Pytanie – co dalej? Co z nagrodami dla osób z punktowanych miejsc? Nikt nic nie powiedział… Przypadkowo w biurze zawodów znaleźliśmy punkt z tabliczką „odbiór nagród” i tam można było odebrać nagrodę rzeczową za zajęte miejsce… Tak się nie robi!
 
W ten weekend startowali również moi podopieczni, Tomek i Jarek biegali w Pile i obaj uzyskali nowe rekordy życiowe, poprawione o ponad minutę w stosunku do poprzednich uzyskanych w marcowej warszawskiej połówce. Jarek bez spinania się pobiegł 1:29:19 i z tego, co mówił mógł jeszcze urwać minutę – ale celem jest jesienny maraton a Tomek zatrzymał zegar na mecie z czasem 1:35:50. Wielkie brawa i gratulacje!
 

2012-09-11T07:20:30+02:0011/09/2012|Różne|