Trzy tygodniowy urlop zakończony. Zakończony solidnym wynikiem, solidnie zrealizowaną robota treningową i co najważniejsze zakończony bez żadnej kontuzji. Było mocno, bo jak żeby nie inaczej, tym razem ponownie postawiłem na dużą objętość, która tygodniowo przekraczała 200km oraz dużą ilość II i III zakresu, w tym kilka treningów na prędkościach startowych, które to wykonywane na zmęczeniu wychodziły bardzo przyzwoicie. Kilka razy solidnie się zakwasiłem, kilka razy kończyłem treningi na oparach, ale byłem zadowolony, że jeszcze na takie obroty potrafię wkręcić swój 32 letni silnik, który chyba jeszcze posiada jakieś doładowanie, bo kiedy trzeba przyspieszyć i wkręcić się na wysokie obroty… to się wkręca.
W trzy tygodnie przebiegłem w sumie 620km, w których znalazło się 15km siły biegowej, 60km II zakresu, 49km III zakresu oraz 6km rytmu, więc lekko i spokojnie nie było. Najprzyjemniej wspomina mi się długie wybiegania, ćwiczenia siły biegowej zróżnicowanej oraz II zakres, szczególnie biegany w postaci odcinków no. 2 x 8km. Najciężej znosiłem III zakresy, w tym „słynny” trening 3 x 3km, który był biegany po solidnej sile i nieźle mnie wymęczył, ale tak właśnie miało być. Sporo treningów biegałem w paskudnej pogodzie i w deszczu. Najciężej wychodziło się na drugi trening mając świadomość, czekającej za oknem pogody, która w ciągu kilku minut biegu sprawi, że człowiek stanie się całkowicie mokry i zziębnięty. Nie było to miłe uczucie, ale bardzo mocno kształtowało psychikę i umiejętność radzenia sobie z niesprzyjającymi warunkami pogodowymi. Kolejną niedogodnością była szybko zapadająca ciemność, co wpływało na nie do końca prawidłową regenerację po pierwszym treningu, ale cóż. Taka pora roku. W przygotowaniach do czerwcowego maratonu w Tromso miałem ten komfort, że na trening mogłem wyjść o 19 a o 21 jeszcze było jasno. Teraz niestety wychodząc o 18 na 12km wybieganie czy na dyszkę z rytmami do lasu, można narazić się na spotkanie z … ciemnością heh, ale poważniej na kontuzje, skręcenia stawów czy zagubienie się w leśnej dziczy. Niedługo już o 16 będzie ciemno i wtedy zacznie się… W każdym razie wracając do treningów. Bieganie 2 razy dziennie wpłynęło oczywiście na wiele spraw, zacząłem np regularnie jeść kolację i nie zastanawiałem się co to miało być, ważne żeby było i żebym nie był głodny. Podczas normalnych treningów, które wykonuje wieczorem, ostatnim moim posiłkiem jest szejk białkowo – węglowodanowy „Gainers Gold”, a potem zazwyczaj paczka żelków, czy coś miodowego. Teraz to miejsce zastąpiły kanapki z szynką, serem, ketchupem, parówki, które po prostu uwielbiam, tak samo jak pierogi z mięsem, które mogę jeść kilogramami. Zacząłem również wcinać sporo owoców i warzyw oraz spożywać duże ilości płynów, głównie izotoników. Jak to się mówi, 4 owoce / warzywa dziennie to podstawa. Zmęczenie treningiem spowodowało również, że bardzo szybko zasypiałem i zazwyczaj spałem około 9 godzin. Sporo, jak na mnie, ale podkreślę jeszcze raz, co najważniejsze. Nie załapałem (odpukać) żadnej kontuzji czy infekcji, chociaż układ immunologiczny jest na granicy odporności. Dobre odżywianie, suplementacja oraz sporo ćwiczeń, w tym jakże uwielbiana przez wszystkich rozgrzewka, wykonywana przed akcentami, sprawiła że te 620km zrealizowane w 3 tygodnie przebiegły bezkontuzyjnie.
Co dalej… do maratonu niecałe 3 tygodnie i trzeba jeszcze trochę przycisnąć. Ten tydzień zapowiada się mocno i intensywnie, jest 16stka ciągłego, tempo, i szóstki a oprócz tego oczywiście siła i… praca zawodowa, w tym cała sobota w plenerze podczas organizacji zawodów MTB Gdynia Maraton 2012, oby pogoda była sprzyjająca…
…walka trwa!