ostatnie refleksje…

 

Co było do zrobienia, zostało zrobione, więc teraz nie pozostaje nic innego, jak delikatnie mówiąc nic nie hmmm…. delikatnie mówiąc, nic nie zepsuć. Do startu zostało 10 dni, czyli bliżej niż dalej, 10 dni wyczekiwania, 10 dni dbania o zdrowie, chuchania i dmuchania na siebie, 10 dni bacznego przyglądania się tamu, co się je, co się pije i 10 dni słuchania organizmu co mówi, w jakim jest stanie i czego mu potrzeba. To kluczowy okres i kluczowe dni. W tym okresie więcej można zepsuć, niż poprawić… Robotę wykonałem ogromną. Jak patrzę pod kątem ubiegłych lat, to łapię się za głowę i nie mogę uwierzyć, że biegający amator jest w stanie coś takiego przerobić. Wczoraj podliczałem kilometry wybiegane w 2012 roku i wliczając to dzisiejszy trening w nogach mam … ponad 4 900 km… Może dla zawodowców, wyjadaczy to nie jest zbyt wiele, ale jak dla osoby pracującej i normalnie żyjącej to bardzo dużo. Cztery tysiące dziewięćset kilometrów w nogach razy X minut / km = … ilość czasu poświęconego na pasję, hobby, coś co trzyma mnie i nie chce puścić od ponad 21 lat… Dziwne, ale bardzo wciągające i uzależniające, nawet bardziej niż „miodowa”.

 

Ostatnie tygodnie, były trudne. Po długim biegającym urlopie wróciłem do pracy i od razu było widać, że treningi biegną ciut inaczej, niż przy „obozowym” życiu, ale nie ma co się tym stresować, tylko należy ułożyć sobie wszystko w głowie tak, by było dobrze i  by wszystko elegancko zagrało, grunt to nie dać się zwariować. Miniony tydzień, był bardzo intensywny, zarówno pod kątem treningu, gdzie do zrealizowanie były standardowo dwie jednostki siły biegowej, 16km ciągłego, bieganego w deszczu, wietrze i zimnie, krótki, mocny trening tempowy na tzw. „przetarcie”, w którym ostatni km zrobiłem w 2’48 oraz najważniejszy trening, biegany w niedzielę, czyli 3 x 6km. W międzyczasie sobota wypadła pracująca i tu od rana do późna siedzieliśmy w lesie, znów w paskudnej pogodzie i organizowaliśmy maraton rowerowy. Szóstki biegałem mocno, 3’44, 40, 35/km a dzień później wszystko skonsumowałem długim 25km wybieganiem, w którego skład wchodziło wiele premii górskich. Dla ciekawości śr/km w tym treningu wyszła 5’03/km. We wtorek ostatnie 300m podbiegi, które biegałem z narastającą prędkością, zaczynając od 1:14 a na 1:03 kończąc. Wczoraj do zrealizowania był ostatni długi bieg ciągły, tym razem „tylko” 14km. Ten treningi oczywiście biegałem na czarnej drodze, a założenie było utrzymać 3’47/km. Wyszło ciut szybciej bo w 52’47, ale czułem się świetnie. Była moc, był luz i biegało się naprawdę dobrze.

 

 

…wynik 0,7mmol/l utwierdził mnie w przekonaniu, że (nie chce zapeszać) jest dobrze i wszystko idzie w dobrym kierunku. Oczywiście w przypadku maratonu nie ma nic pewnego, to 42km mocnego biegania a raczej dwie i pół godziny biegania na przysłowiowej krawędzi, więc tu jak każdy wie mogą zdarzyć się cuda. Wystarczy za mocno pójść kilka km, za mocno puścić nogi, żeby później maszerować, czy truchtać aż do mety. Można trafić na paskudną pogodę i tu niestety cały misterny plan może pójść… w diabły. Można coś zjeść nie takiego i później cierpieć. Dlatego staram się przygotować na te wszystkie niedogodności i nieprzewidziane sytuacje. Taktyka prawie jest opracowana, chociaż tu zastanawiam się jeszcze nad kilkoma zmianami, ubiór do biegania przemyślany, jest opcja na ciepło i opcja na zimno, jedzenie… przetestowane na treningach, przed treningami, więc i tu nie powinno być problemów. Motywacja i parcie na wynik jest ale równocześnie jest i chłodna kalkulacja i rozwaga.

 

Nie pozostaje teraz nic innego, jak stanąć na starcie i zrobić swoje…

 

 Bóg pozwala na wszystko z jakiegoś powodu. To wszystko jest nauką i musisz przejść z jednego poziomu do następnego. 
 
Michael Gerald “Mike” Tyson

 

 

2012-10-18T08:14:58+02:0018/10/2012|Różne|