Tak, tak miało być. Miało być bez ciśnienia i bez spinania się. Miał być luz, fun i zabawa. Miało być bawienie się sportem, trajlonem, bieganiem, ale bez żadnego ciśnienia i jak wyżej napisałem, bez spinki. Jak jest? Lepiej nie mówić… 13 i pół godziny treningu w ubiegłym tygodniu, w tym już 8:47 a dopiero jest piątek i dziś nie wyszedłem na jakikolwiek trening. NIC, ZERO, ANI PÓŁ MINUTY! A to dopiero… piątek. Jutro sobota i co? 2 treningi… w planie poranna zakładka, krótki góral i podbiegi a wieczorem… woda, woda, woda. Niedziela… ostatni trening do OWM, czyli mocne i żywe tempo – ja przynajmniej ten trening tak polecę, grupa ma biegać trochę spokojniej, ale wieczorem znów… woda, woda, woda… i znając życie znów zakończę tydzień z…13 i pół godzinami treningu, jak nie więcej. Inaczej by było, jakbym realizował to jako jedna jednostka, ale są dni, kiedy trenuję 2 razy dziennie i sam nie wiem, jak się z tym wszystkim wyrabiam. Chyba przestałem to już kontrolować i poprostu realizuję trening, jak należy. Czy to jest zdrowe? Nie wiem. Dziś byłem tak wyczesany, że pół dnia czułem miniony tydzień, który oprócz mocnego trenowania był pracowity i rozboty. Wszystko przez poniedziałek, w sumie przez niedzielę a dokładiej przez niedzielę i poniedziałek… heh, trochę skomplikowanie to brzmi, ale… w niedzielę zrobiłem 2 mocne treningi. Rano trzy razy trzy w trzecim zakresie na trzy minutowych przerwch, co dało mi ostro w tyłek, wieczorem mocna woda, czyli 2,5km w 50′ w tym 8 x 250m mocnego pływania (100m RR łapy + 100m RR + 50m kr w płetwach) a w poniedziałek o 2 w nocy, albo rano zabawa w mierzenie trasy gdyńskich biegów zgodnie z normami PZLA. Tak, tak, to już chyba szósta atestacja z moim udziałem, więc nie jest do dla mnie nic nowego, ale sama procedura jest nieco skomplikowana, szczególnie dla wszystkich maniaków GPSów, czy innych google maps etc. Miało być o ciśnieniu, miały być akapity, przecinki itp. ale będzie kilka zdań o samej atestacji, może kogoś to zainteresuje… może nie. A więc tak… od a nie zaczyna się zdania, a na początku było słowo.
Rano… zimno, ciemno, spać się chce jak cholera. Całe szczęście wybrałem opcję noclegu na Vitavie, więc nie musiałem się zrywać i pędzić przez Redę – Rumię – Gdynię łamiąc kilka (naście/dziesiąt) przepisów, wystarczyło tylko zjechać półtora kilometra w dół, żeby być w fabryce. Bestia odpaliła bez problemów, nawet nie trzeba było drapać okienek, co pozwoliło zaoszczędzić kilka cennych minut. Na parkingu chodził (grzał się) niebieski Trafik, czekał Ceyro, lekko zaspany, jak ja, za chwilę podjechał Groszek dziadkowym Scenikiem. Zenon – atestator z PZLA już krzątał się po parkingu, więc można byo ruszyć z tematem… Całe szczęście hiperbike był już skalibrowany, co znów zaoszczędziło około godziny i można było startować. Jeszcze o kalibracji słowa dwa… to nie takie proste i łatwe, jak się wydaje… Trzeba znaleźć płaski, prosty odcinek, min 500m i zmierzyć go ha – czym? a)GPSem, b)kółkiem policyjnym, c)licznikiem rowerowy? ERROR! Miarką 25m, tak albo 50m – metalową miarką, więc wbija się gwoździki, mierzy się, maluje znaczki, odmierza odcinek, który potem atestator pokonuje kilka razy, sprawzdza wyniki pomiaru, oczywiście nie na liczniku kilometrowym, no tym, co się na kierownicy zamieszcza, ale na takim małym, który mierzy ilość obrotów przedniego koła… jaka niespodzianka, i suma sumarum mnoży się, dzieli, całkuje i różniczkuje, żeby wyszoło, co ma wyjść… po takiej akcji – kalibracji, można mierzyć trasę… Telefon, odbieram – przypominam jest bardzo, bardzo, bardzo rano… wiem kto dzwoni, tak, już jedziemy, za 2 minutki dojeżdżamy. To nasza asysta, czyli Straż Miejska, która ochrania atestatora, który ma zapędy na czołówki z trolejbusami… z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Pana Tadeusza Dziekońskiego, nie zapomnę akcji bodajże w 2006 roku, jak Pan Tadeusz jechał Świętojanską pod prąd na rowerze, na czołówkę z trajtkiem, który trąbił na niego i dawał długimi… bezcenne! To jest prawdziwy hardcore! Wracając jednak do poniedziałku… Szybkie omówienie trasy ze Strażą Miejską, objazd, część z prądem, część pod prąd… i można mierzyć i liczyć. W trafiku gorąco, jak w piekle, wszyscy śpią, kierowca prawie też… więc co chwila trzeba się wietrzyć i wymrażać na zewnątrz a atestator jedzie… ostro, hardo, mocno… co 1km staje, Groszek wyskakuje, maluje krechę i dalej jazda… 1, 2, 3, 4… Polska pod prąd, Wiśniewskiego pod prąd… Reno Kangu przed nami, kogut niebieski, my pomarańczowy i … nagle syrena… zatrzymujemy auto, kierowca w szoku, nie wie o o chodzi. Straż miejska blokuje mu drogę, kogut wyje, światła się świecą… 3 nad ranem… kangu, za nim rower dalej my… niezła jazda, bez trzymanki. Jana z Kolna – oczywiście pod prąd. Kolejne auto, kolejny zszokowany kierowiec. Wendy, Waszyngtona, krótki postój pod Dowództwem MW i lekki stres, że może ktoś otworzyć do nas ogień i dalej jazda… Świętojańska – jak? Pod prąd! A co! …i powoli z kilometra na kilometr na Skwer. Tam ostatnie pomiary, tym razem miarką, kilka znaczków, drobna korekta, kilka minut obliczeń i mamy pełną i róną dychę! Veni – vidi – vici! uf… żegnamy się ze strażnikami i wracamy do firmy… 8h przerobione, trasa zmierzona, więc można powiedzieć – jesteśmy krok do przodu i możemy garminowym niedowiarkom pokazać glejd – że sory, ale mamy atest PZLA i choćby skały… się hmm… kruszyły tudzież pękały, trasa została zmierzona, przeliczona i ma 10km. Ani mniej, ani więcej tylko dyychę! Koniec i kropka!
…około 11 wróciłem do domu. Byłem zdechły. Niedziela wykończyła mnie a poniedziałek dobił… około 16 poszedłem biegać. Lepiej nie powiem, jak było, chociaż z drugiej strony porobiłem kilka fajnych fotek, więc się pochwalę miejscem, do którego mam w jedną stronę 15,5km…
…no właśnie. Obawiałem się, że będę padnięty i nic nie pobiegam, więc założyłem 20km rozbieganie, ale jako że było fajnie, słoneczko świeciło i biego się dobrze, postanowiłem zobaczyć, co jest „za górką” bunkrów nie było, ale poleciałem dalej… z 20km zrobiło się 60m tam i … dalej było fajnie… więc dobiegłem do Mostów a z Mostów wiedziałem że mam kawałek do Rewy…
Na budziku miałem niecałe 15km, ale postanowiłem zobaczyć, co to za krzyż i wyszło mi 15,5km w jedną stronę. Porobiłem kilka fot, które są powyżej i wróciłem do domu nieco inną drogą. Wyszło 30,5km spokojnego rozbiegania po 4’55/km na totalnym lajcie. Bez spinki i bez ciśnienia. Spontaniczna trzydziestka… już dawno nic takiego mi się nie przydarzyło… ale nie polecam tego robić, szczególnie jk ktoś nie jest przygotowany do tak długiego biegu. W kolejny dzionek zrobiłem siłę zróżnicowaną, mam nadzieję że ostatnią w tym roku po śniegu a o 18… poruszaliśmy Babimi Dołami i całą Gdynią! Super akcja i super pomysł. Nie myślałem, że doczekam takich czasów, kiedy bieganie i inne aktywności ruchowe nie licząc skórokopów będą tak popularne. To jest TO! NIestety we wtorek trochę mnie przewiało i wytelepało, więc odpuściłem pływalnię. Szkoda… W środę dochodziłem do siebie. Przeziębienie było blisko a zmęczenie osiągnęło kulminację… Musiałem zostać w chałupie i siedzieć na kanapie… Doszedłem jednak do siebie i zrobiłem dwie piątki po 3’52… lekko nie było, ale mocny trening, wyrko, wygrzewacze doprowadziły mnie do stanu używalności. Czwartek – akcja góral, czyli rozjazd po polach na pożyczonym góralu, TPS – czyli test prędkości startowej (do maratonu) z Nikolaosem, wieczorem pływalnia, gdzie się lekko skatowałem… i dziś odpoczywam… ale czeka mnie jeszcze wkopanie choinki w ogródku. heh. Będzie wesoło.
wracając jednak do tematu i głównego wątku. Miałem się nie spinać i nie cisnąć, jakoś nie potrafię. Ciągnie mnie do mocnego treningu, mam ochotę znów na mocną robotę i zmasakrowanie się i skatowanie bardziej na trenigach niż na startach, które za chwilę przede mną. Będzie to ciekawostka i wielka zagadka. Trening jest kombinowany i mocny, ale dlatego, że w przyszym tygodniu czwartek – niedziela raczej nie pobiegam, więc muszę lekko podkręcić obroty do tego czasu. 28 kwietnia 10km w Toruniu a 3 maja połówka w Grudziądzu… jak będzie? Tanio skóry nie sprzedam. Dziś jeszcze bardziej się nakręciłem na wynik… w sumie to złapałem ciśnienie na rower… Byłem u znajoego w sklepie i serwisie rowerowym w Gdyni – dre rowery – gdzie pracują świry rowerowe, więc trafiłem do odpowiednich ludzi w odpowiednim czasie… zawiozłem moją szosę i na samym początku kierownica poszła mi 3cm w dół! Dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy i zostawiłem moje maleństwo u chłopaków w serwisie… aż się boję, co z tego wyjdzie. W każdym razie już wiem, że na zawody będe musiał mieć krótszy mostek.. heh. Nie znam się na tym, ale jak tak twierdzi jeden z najlepszych mechaników rowerowych na wybrzeżu, to tak musi być.
…BEZ CIŚNIENIA!