Kolejna połówka za mną i kolejny start w nogach, niestety kolejny zupełnie nie udany i bardzo słaby, chociaż miejsce na mecie mówi coś innego, ale o tym za chwilę…
Do Grudziądza pojechaliśmy z Iwoną i Borysławem w sobotę z rana i pocisnęliśmy A1 prosto na Grudziądz. Forma (niby) była ciągłe wychodziły, jak burza, dyszki czy dwunastki biegałem na treningach po 3:38 – 39/km na zakwaszeniu 2,2 – 2,3mmol/l, tysiączki po 3:15 – 17 bez większego problemu, więc wydawałoby się, że połówka po 3:30/km okaże się spacerkiem… niestety tak nie było i ciężko mi powiedzieć, dlaczego. Oczywiście mam pewną hipotezę dotycząca treningu, ale to na razie teoria a czy zostanie potwierdzona okaże się na kolejnym półmaratonie pod koniec czerwca. To będzie „dead line” żeby coś zmienić w treningu przed wrześniowym maratonem, bo później może być już za późno…
Do biura zawodów dojechaliśmy około 9 godziny i ruszyliśmy po numery. Pierwsza osobą, która spotkałem był Sylwek Niebudek, menadżer Kenijczyków, który przywiózł na ten bieg swojego zawodnika. Szczerze mówiąc lekko się zdziwiłem, gdyż nie było nagród finansowych w biegu, tylko były bony do sklepu sportowego, ale Sylwek był przekonany, że jest gotówka… Odebrałem numer i spokojnie wróciłem do samochodu, żeby odpocząć po podróży i nabrać energii przed startem.
Kilkanaście minut po 10 wyszedłem na rozgrzewkę, 2km spokojnego rozbiegania, tradycyjny zestaw gimnastyki, kilak rytmów i można było ustawiać się na starcie. Oprócz zawodnika z czarnego lądu był jeszcze Marcin, który na wiosnę pobiegł połówkę w 1:10 i po cichu liczyłem, że będę z nim biegł. Marcin jednak postanowił sprawdzić formę Kenijczyka i od początku poszedł ostro do przodu.
Ja wystartowałem, jak to mam w zwyczaju spokojnie, lekko bez fisiowania i ciśnienia. Połówka to dość długi dystans a pierwsze kilkaset metrów lepiej potraktować nieco spokojniej. Oczywiście nie patrzyłem na zegarek aż do piątego km, kiedy na cyferblacie zobaczyłem 17:22, czyli dość fajnie. Praktycznie, tak jak chciałem. Biegliśmy we trójkę z Jerzym Chmarzyńskim (PB ~2:25) i Mariuszem Dembowskim. Nie było oszczędzania, ale było to, czego nie lubię czyli czajenie się.
Dychę minęliśmy po 35 minutach i 31 sekundach, czyli tempo trochę siadło, ale profil trasy się zmieniał i było raz z górki, raz pod górkę. Na 10 km usytuowany był punkt z wodą i tu niestety mały minus należy się osobom wydającym wodę. Generalnie nie mam problemów z chwyceniem kubka, ale niestety 3 razy próbowałem w biegu chwycić kubek i nic… lipa, niestety jak ktoś podaje wodę trzymając rękę kurczowo przy sobie a nie wyciąga jej jak najdalej w kierunku zawodnika, to ciężko taki kubek złapać. Tak więc na 10 km nie było mi dane się napić. Na 5 i na 15 km było ok. Międzyczas na 15 km pokazywał sporo powyżej 53 minut więc znów… tempo siadło a nasza trójka czaiła się w dalszym ciągu jak czajniki. Jurek kilka razy spróbował się urwać, ja również lekko podkręcałem obroty, szczególnie na podbiegach chcąc wyczuć w jakiej chłopaki są formie, ale razem trzymaliśmy się mocno aż do około 19 km. Podbieg i zerwanie tempa, Jurek został lekko z tyłu ale Mariusz trzymał się. Po 20 km spróbowałem jeszcze raz się urwać i poczułem, że jest szansa na trzecie miejsce w generalce.
Udało się i z 3 sekundową przewagą na trzeciej pozycji wbiegłem na metę. Ujechałem się bardzo mocno i bardzo dużo energii kosztował mnie ten bieg. Czas 1:16:13 niestety uznaję jako totalną porażkę, szczególnie że rok temu pobiegłem tam minutę szybciej a trenowałem dużo mniej a żeby było śmieszniej, trenowałem do triathlonu a nie do ulicy. Cóż…
Na mecie Łukasz Panfil prowadzący spikerkę tak mnie zagaił, że ledwo co się mogłem wysłowić. Dyszałem jak parowóz i z lekka zataczałem się na nogach. To był ciężki bieg i kosztował mnie bardzo dużo energii i zdrowia. Od początkowych kilometrów doskwierał mi dodatkowo ból w ścięgnie Achillesa, co kiepsko wyglądało w kontekście niedzielnego startu na dychę w Toruniu.
Generalnie nie korzystam z masażu zaraz po starcie, ale w przypadku bólu w ścięgnie zdecydowałem się jak najszybciej na taki zabieg. Pomógł i przyniósł lekką ulgę.
Rok temu byłem tu czwarty, w tym roku udało się wbiec na najniższy stopień podium. Jako nagrodę oprócz gadżetów otrzymałem bon do sklepu biegacza w Bydgoszczy o wartości 600 zł… do zrealizowania w Bydgoszczy… taka sytuacja. W korespondencji @ z pracownikiem sklepu pytałem się o to dwa razy, czy muszę osobiście stawić się po odbiór sklepu w Bydgoszczy i dwa razy dostałem taką samą odpowiedź. Tak więc muszę wybrać sobie nagrodę w internetowym sklepie i przyjechać po nią do Bydgoszczy… ale jest cień nadziei bo w kolejnym @ pan, który w końcu się podpisał pod korespondencją stwierdził, że… cytuję:
Jeśli jest to 200 km ,to postaramy się coś wymyśleć, ale proszę nam dać czas do namysłu.
Jeśli ma pan już sprecyzowane co by pan chciał,proponuje nam to przesłać mailowo.
Jeśli poda pan nr telefonu łatwiej będzie sprawę dograć.
Pozdrawiam
Bartek-kierownik
Sprecyzuję więc swoje zamówienie, prześlę mailem a numeru telefonu nie podam, bo jest w mailowej stopce.
Reasumując, był to bardzo fajny bieg, który będę bardzo mile wspominał, podobnie jak pierwszą edycję, z której relacja znajduje się oczywiście na moim blogu. Organizacja biegu bardzo dobra, klimat świetny, trasa ciężka i wymagająca, ale malownicza i ładna. Frekwencja akurat, nie za mało, nie za dużo – w sam raz. Mam nadzieję, że za rok uda mi się znów tu wystartować i jak noga będzie się kręciła, może uda się znów wskoczyć na podium.