Jest lato, jest gorąco. Jest lato, jest gorąco ciężko się biega i ciężko się funkcjonuje, bo jest lato. Jest zima, jest zimno… taki mamy klimat i nic na to się nie poradzi, ale trenować trzeba. Nie ma lipy, nie ma zmiłuj się i nie ma lekko, trzeba robić swoje, bo maraton sam się nie przebiegnie, forma się sama nie zrobi. To jasne jak słońce i proste, jak odcinek łączący punkt A z punktem B. Szczególnie ciężko jest, jak ma się zaplanowany jakiś mocny akcent i jest się po kilkunastu godzinach roboty… wtedy boli i to bardzo boli, ale trening trzeba przerobić i basta. To odróżnia chłopców od mężczyzn i dziewczynki od prawdziwych i twardych kobiet. Co do mnie przemawia w takich sytuacjach, kiedy nic nie chce się robić a ostatnią rzeczą na która ma się ochotę jest położenie się w wyrku do góry wentylem z zimnym, złotym vitargo w dłoni… a tu trzeba zjechać do bazy, założyć buty i zrobić czternachę albo szesnachę ciągłego… chociaż „nie ma chęci” …ale jak nie wyjdę to nie będę lepszy. Nie zrobię treningu to dostanę po dupie na zawodach i zamiast zamknąć zegar na XX:XX:XX czas zatrzymam na YY:YY:YY… i zamiast pierwszy przybiegnę trzeci, czy czwarty, bo moi przeciwnicy trenują… no chyba, że mi nie zależy ani na czasie, ani na miejscu ani na stylu w jakim ukończę bieg, bo może być to styl rozpaczliwy a może być… no właśnie.
Na początek wielkie brawa dla mojej tri załogi, która dzielnie walczyła w weekendowych upałach i uzyskała nowe, bardzo dobre czasy.
W ubiegłym tygodniu w Nieporęcie na dystansie 1/4 IM startowała Ola, która uzyskała miażdżący, jak na pracująca amatorkę wynik 2:34:10!!! W minioną sobotę, w gdańskim triathlonie, dzielnie spisał się Bartek uzyskując czas 2:28:59, Krzyś – 2:33:49, Jarek – 2:37:25 (1 m w kategorii wiekowej M 55-59) oraz Kasia – 3:08:27 (3 m w kategorii wiekowej K 25-29). Wszyscy poprawili znacząco swoje PB, co mnie szczególnie ucieszyło. GRATULACJE !!! …Gdynia i dystans 2 razy dłuższy już bliżej niż dalej i to dopiero tam będzie się działo.
Co u mnie? Trenuję i to całkiem mocno. Forma idzie do góry i jest (odpukać) coraz lepiej…
Końcówka ubiegłego i początek tego tygodnia były very, very hard albo jeszcze bardziej hard. Można śmiało powiedzieć, że machnąłem pod rząd 6 mocnych akcentów i przeżyłem a noga zaczęła kręcić się jeszcze mocniej. W miniony piątek realizowałem siłę zróżnicowaną z wybiegiem, dzień później, czyli w sobotę, biegałem zabawę biegową 14 x 800m w czym pierwsze 800m biegałem po około 3’30/km a „odpoczynkowowe” po 4’00-10/km… oczywiście, żeby nie było lekko, łatwo i przyjemnie wszystko biegałem po górkach na czarnej drodze. Zakwasiłem się na 1,6mmol/l… Wieczorkiem dodałem drugi trening, jako spokojne, lekkie rozbieganie.
W niedzielę opcja hard, do której powoli się przyzwyczajam, czyli bieganie bez śniadania, na czczo… ble, paskudnie. Do wyrobienia była szesnastka na HR 160 w lesie, po górkach + 4km na szosie po 3’50. Szesnastka wyszła po 4’11 a czwóreczka po 3’48, mleczany 1,7mmol/l. Najgorsze jednak było samopoczucie na pierwszych 12km, które biegałem na mega ssaniu. Odżyłem dopiero po czasie, jak wciągnąłem żel, czyli po 12km. Noga od razu zaskoczyła a ostatnie 4km były najprzyjemniejsze z całego treningu.
Poniedziałek to dzień w którym BiegamBoLubię a dodatkowo robię siłę, tym razem standardowe 10 x 300m pod górę… było tak duszno i parno, że prawie wyzionąłem ducha…
Wtorek… znów trening w lesie, po góreczkach na HR 160 i tym razem prędkość wyszła 3’59/km… jakoś dziwnie się czułem, niby był luz i spokój, ale HR było bardzo, bardzo niskie a nogami trzeba było mocno kręcić.
Środa, tysiączki, na szosie, na górkach poniżej 3’30/km… Noga kręciła się straszliwie, a odcinki wychodziły bardzo mocno. Odcinki wychodziły odpowiednio 3:21, 26, 22, 25, 25, 20, 23, 26, 21, 23, zakwaszenie 2,8mmol/l a restytucja po minucie 59 uderzeń ! HARD!
…pozostałe dni rekreacja ruchowa, praca, praca i jeszcze raz praca a sobota >>> go 2 Wałcz na IV Bieg Filmowy czyli 4 godziny jazdy bez klimy i start w 30 stopniowej parówie na dychę… ale o tym później.