Dobry trening nie jest zły a trening podczas zawodów jest dobry do kwadratu. Raz, że mobilizuje do mocnego biegania, dwa, że zawsze są punkty odniesienia, np. inny biegacz którego trzeba dogonić a trzy, że w grupie, grupach biega się o wiele łatwiej niż samemu.
Generalnie ten bieg miał być inny, miałem biegać maraton, ale cóż… rzeczywistość pokrzyżowała plany i zamiast mocnego startu pobiegłem bardzo mocny trening na dystansie half, czego nie żałuję i z czego bardzo się cieszę, bo to był bardzo dobry trening.
…ale od początku. Do Drezna wyruszyliśmy w czwartek wieczorem. Pojechaliśmy do Malborka odstawić futrzaki do Teściów, zostaliśmy tam z Iwoną na noc i w piątek z rana ruszyliśmy do Cedrowego Dworku po Bartka, który jako jedyny w naszym towarzystwie startował na królewskim dystansie z planem łamania 3 godzin… a dosadniej zbliżenia się do 2:50. Zabraliśmy Bartka na pokład i naszym Turankiem obraliśmy kierunek > Germania. Jechało się dobrze, po raz kolejny stwierdzam, że polskie drogi są coraz lepsze i coraz lepiej się nimi jeździ, chociaż wygodniej było wybrać opcję „by plane”, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Drezno przywitało nas piękną pogodą. Była to złota, chciałoby się powiedzieć, polska jesień. Było ciepło i słonecznie. Zalogowaliśmy się w apartamencie i poszliśmy na „essen” do lokalnego domu towarowego, gdzie znaleźliśmy bardzo sympatyczną makaronową knajpkę z dobrym niemieckim browarem. Po obiadku, krótki spacerek i spać…
W sobotę z rana, po śniadanku udaliśmy się na tradycyjny rozruch. Było tak ciepło, że ubraliśmy się na krótko i ruszyliśmy na zwiedzanie miasta…
Kilka kaemów luźnego rozbiegania, krótka gimnastyka i przyspieszenia… to wystarczyło, żeby stwierdzić, że noga się kręci i odpukać nic nie boli a to najważniejsze, bo przez moje ostatnie przypadłości zdrowotne nawet bieg na dystansie 21km był pod wielkim znakiem zapytania… teraz było git.
Prysznic, biuro, numerki… i tu wielkie zaskoczenie, niestety na minus. W biurze zawodów praktycznie nikt nie szprechał po angielsku. Szok. Wszyscy spikali po niemiecku i ciężko było się dogadać a miałem do rozwiązania dość skomplikowany problem, szczególnie ciężki do wytłumaczenia po polsku a co dopiero w zagramanicznym języku. Tu z pomocą przyszedł mi Janusz, dobry kolega z biegowych tras, można powiedzieć ze „starego forumowego składu”, który szybko i sprawnie załatwił pozytywnie całą sytuację. Dzięki Buddy.
W tak zwanym międzyczasie, Paweł z Basią, nasi znajomi z Krakowa zrobili Bartkowi niespodziewankę pojawiając się niezapowiedzianie w drzwiach hotelu, więc była nas już wesoła piątka i zrobiło się bardzo sympatycznie, może z wyjątkiem wizyty w jednej knajpce, kiedy po zapłaceniu rachunku kelner (dobrze, że tego nie słyszałem) powiedział do nas… „spasiba…” hmmm…
…niedziela, zero stresu. Humor dobry na maxa i zero strachu przed czekającym mnie zadaniem. Był mega luz. Cel jaki sobie postawiłem to przebiec bezboleśnie poniżej 1:20, czyli generalnie turystycznie, krajoznawczo i rekreacyjnie. Wychodziło to po jakieś 3’47/km czyli można powiedzieć, że to męski drugi zakres. Ostanio nie pamiętam kiedy biegałem na takich prędkościach, ale… mój trening MTB odpowiednio przygotował mnie do pracy z taką intensywnością, więc nie obawiałem się, czy serducho da radę, tylko czy nogi poniosą.
Start maratonu i półmaratonu zaplanowano na 10:30 (późno!) a dycha szła 30 minut wcześniej. Na 10km biegła Iwona, więc najpierw odprowadziliśmy ja na start a 30 minut później wraz z Bartkiem i Pawłem, który tak jak ja biegł połówkę stanęliśmy na kresce…
Ruszyliśmy… plan był prosty, jak wyżej pisałem, biec w okolicy 3’50 – 47/km i spokojnie obserwować sytuację. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Pierwszy km 3’50, drugi 3’38, trzeci 3’40… nudy… Postanowiłem więc zmieniać grupy z jednej na drugą, więc po 2km w towarzystwie dwóch Kenijek znalazłem kolejną „Frau” i kolejną… aż dogoniłem do pani z numerem 20016, którą prowadziła rowerzystka z tabliczką „2. frau” czy jakoś tak. Wiedziałem, że to druga kobieta, więc postanowiłem zabrać się z nią kilka kilometrów. Tempo nie było specjalnie szybkie, było można powiedzieć bardzo komfortowe i krajoznawcze, czym byłem dość mocno zaskoczony. Pierwsze 5km zrobiłem w czasie 18’38, na 10km miałem 37’15, czyli biegłem dość równo. Po 10km bardzo nieznacznie podkręciłem tempo i na 15km zameldowałem się z czasem 55’40. Po tym czasie wziąłem sprawy w swoje nogi i zacząłem biec… chciałem zobaczyć, jak będę się czuł na ostatnich 6km i czy uda się coś wydusić.
Udało się… noga w końcu zaczęła się mocniej kręcić i złapałem gigantyczny luz. Kolejne kilometry wychodziły odpowiednio 3’37, 37, 34, 28, 21, 19… i mijałem lewym pasem, jak na autobanie kolejnych biegaczy. Biegło się naprawdę bardzo, bardzo dobrze i bardzo, bardzo luźno, czym byłem mocno zaskoczony. Ostatnie 5km wyszło po 3’30/km, co oczywiście nie jest czymś wielkim, gdyż z taką prędkością powinienem przebiec maraton, ale jak nie było dane mi trenować przez prawie 2 miesiące to niestety… jak się nie ma tego, co się lubi, to się lubi, co się ma.
Ostatecznie na mecie zameldowałem się z czasem 1:17’17 i tym samym zrealizowałem z dość dużym zapasem plan minimum z czego jestem bardzo zadowolony.
Treningi rowerowe nie poszły w las, chociaż jeździłem właśnie w lesie a bodźce przeze mnie dobierane przyniosły zamierzony efekt na niemieckim sprawdzianie. Jestem w 110% przekonany, że jakbym nie kręcił tyle co kręciłem, czy bym tylko jeździł, nie pobiegłbym takiego czasu i nie kończył biegu z takim zapasem i na tak dużym luzie.
Co do samej organizacji i trasy biegu. Było naprawdę na niemieckim porządnym poziomie. To, co zawsze mi imponuje na zachodnich imprezach to kultura biegaczy. Nie ma tam takiego, przepraszam za słowo, buractwa, jak u nas i każdy z zawodników szanuje zarówno organizatora, jak i rywala. Prosty przykład… kilka minut do startu, zawodnicy ustawiają się na kresce i niestaty stoją za blisko mat, które zaczynają piszczeć… Wychodzi jeden pan, i prosi, żeby wiara cofnęła się o 2 kroki… co robią ludzie? a) cofają się, b) przeklinają i marudzą, c) nie przesuwają się… Oczywiście, nie jest to Polska, więc ludzie grzecznie cofają się o 2 kroki i sytuacja jest rozwiązana. Wpisowe, maraton 50 eurasi, połówka 40 eurasi, dycha 17 eurasi + 5 za wypożyczenia chipa a w pakiecie… ulotki, uloteczki, foldery i folderki reklamowe. Tak, tak. Żadnej koszulki czy nie wiadomo czego, chcesz koszulkę „bezahlen” i to jest tak jasne jak słońce. Oj daleko nam jeszcze do tego, daleko…
Trasa szybka i płaska. Można na niej pobiec naprawdę dobry wynik, pod warunkiem że nie ma upału, a w niedzielę było ciepło i nie wieje zbyt mocno, a w niedzielę wiało dość odczuwalnie, co niestety wpłynęło na wyniki czołówki. Czarni ugotowali się i pobiegli po amatorsku 2:18, 19 a trzeci zawodnik na mecie miał czas… uwaga, uwaga… 2:39:51 i coś mi się wydaje, że z moim brakiem formy mógłbym z tym zawodnikiem powalczyć…
Bartek pobiegł również bardzo dobre zawody, co prawda do zakładanego czasu zabrakło kilka minut a czas 3:01:36 odbiega od planów, ale PB poprawiona o 18 minut może cieszyć, szczególnie w tak ciepłych warunkach, więc należą się wielkie gratulacje za walkę i rezultat.
Reasumując, to był dobry trening, z którego jestem zadowolony. Prawdziwy sprawdzian 16 listopada i tam nie będzie tak rozowo i wesoło. Co mnie czeka…
…super, extra fantastyczna pogoda. Cóż, zpowiada się jeden z najcięższych maratonów w mojej karierze i coś czuję, że ubiegłoroczna Majorka to był spacerek…
WALKA TRWA!
Bieganie boli. Lepiej zaakceptuj to na początku, bo w przeciwnym razie nigdzie nie dotrzesz. –
Bob Kennedy