Urlop przez duże U zacząć czas! Najwyższy!!! Po dusznym BKG ruszyliśmy z załogą na najsłynniejszą i najbardziej obleganą przez turystów wyspę Tajlandii, czyli na Phuket.
Skutki maratonu i potrawach z kolendrą (NO KOLENDRA!) jeszcze mnie mdliło, więc w taxi z hotelu na lotnisko oraz podczas lotu nie czułem się zbyt komfortowo. W każdej kieszeni miałem profilaktycznie pochowaną siatkę, żeby w razie nieprzewidzianej sytuacji… no właśnie, ale całe szczęście nie przydało się i w jednym kawałku dolecieliśmy na Phuket. Tam taxi bus i do hotelu… z małym przystaniem na cholera wie co. Kierowca w pewnym momencie zatrzymał się i drzwi do busa otworzył(a)…
yyyyyyyyyyyy eeeeeeee hmmmmmm…. Marian z cyckami i czort wie jeszcze z czym albo bez czego między nogami! Myślałem, że się porzygam w momecie, kiedy zobaczyłem ją / go… a jak zaczął do mnie po angielsku gadać i delikatnie smyrną mnie w kolano, dałem mu / jej (nie)delikatnie odczuć co o tym sądzę. Taka sytuacja… Welcome in Thailand!
…dojechaliśmy i po drobnych problemach z zakwaterowaniem w domkach tzn. villach z klimą terkoczącą, jak traktor, gdzie waliło grzybem oraz terminalem bankowym, który miał focha na jedną z kart płatniczych banku, którego NIE polecam udało się zamelinować w hotelu. Rozłożyliśmy więc manatki i poszliśmy na miasto jeść. Mój żołądek miał niestety w dalszym ciągu dość tajskiego jedzenia, więc posiliłem się europejską pizzą i tajskim browarem. Odżyłem momentalnie.
Jak było? Tak, jak widać na załączonych obrazkach. Ciepło, pogodnie, słonecznie, parno i duszno, chociaż nie tak jak w BKG. Obecność Morza Andamańskiego robiła swoje i można było w miarę normalnie funkcjonować. Było cool.
Phuket a dokłądniej okolice Kata Beach (Kata Resort) zaczynało żyć pełnią życia i kolorów po zmroku. Multum turystów, sklepikarzy, kramikarzy, punktów z jedzeniem na patyku, owoców czy ladyboys’ów oraz ssaków leśnych najdosaniej oddawało to, co piszą o Phuket w turystycznych folderach.
Ceny jedzenia, owoców, warzyw, soków itp. itd. śmiesznie tanie, chociaż i tak 2 razy droższe niż w BKG, np. sok ze świeżo wyciskanych owoców do wyboru do koloru około 5 plnów a smak… to tak, jakby jeść w Hiszpanii pomidory i w Polsce. Nie da się porównać.
Czy Tajlandia a generalnie Phuket i wszystkie kurorty opisywane w przewodnikach, czy w intenecie wyglądają tak kolorowo, pięknie, fantastycznie jak w realu? Tak, z drobnym wyjątkiem… w folderach nie pokazują wszechobecnego brudu i syfu. Niestety, walające się butelki, papierki, kipy itp. zabierają urok temu jakże fantastycznemu miejscu. Plaże są OK, ale u nas np. w Białogórze czy w Dębkach są ładniejsze. Piasek jest czystszy i przyjemniejszy w dotyku, chociaż jak piasek może być przyjemny w dodtyku… nie istotne.
Kata beach
Kata beach
Kata beach
…knajpa
…na kółkach
Tajka gotuje nasz obiad…
~…wersja finalna, pyszne !!! cena… około 10 pln a to i tak jakieś dwa razy drożej niż w BKG
Będąc na wyspie postanowiliśmy nastawiliśmy się na zwiedzanie z małą dawką plażingu, więc korzystając z opcji wynajęcia polskiego przewodnika z polskiego biura podróży Asian Divers z siedzibą na Phuket wybraliśmy dwie wycieczki. Jedna musiała być koniecznie z safari na słoniach, druga, jakaś inna. Ja byłem nakręcony na słonie i do BKG jechałem z misją maraton oraz misją słoń. To były dwa gwoździe programu. Wykupiliśmy więc opcję Dżungla Khao Sok oraz Skała James Bond.
W drodze na safari mieliśmy małą przygodę z lokalną Policją i wylądowaliśmy na komisariacie, całe szczęście nie z naszej winy i jeszcze większe szczęśćie, że szybko nas wypuścili, ale była chwila stresu i niepewności… Okazało się, że nasz kierowca nie ma ze sobą ważnego …mandatu i jest mały problem. W Taj jest takie prawo, że za wykorczenie otrzymuje się mandat, który trzeba wozić ze sobą. To podstawa, żeby za podobne wykorczenie nie dostać nowego mandatu. Nasz kierowca miał zatrzymane prawko, czy inny dokument oraz zapomniał wziąć ze sobą mandatu, który otrzymał za powyższe przewinienie… Całe szczęście znał kogoś kto zna kogoś innego i tamten ktoś ważny zadzwonił do szefa komisariatu i po ustaleniu kwoty, jakby to delikatnie powiedzieć… łapówki, zwolnili nas i mogliśmy jechać dalej.
komisariat
Wracając do słoni, okazuje się, że w parkach takich, jak Khao Sok, słonie wychowywane są przez jednago opiekuna od urodzenia do śmierci. Zwierzak wychowuje się w wiosce i ma jednego stałego opiekuna, co wpływa na wytworzenie się „rodzinnych” więzi. Takie słonie mają lepiej. Druga opcja to zmienny opiekun… czyli słonie mieszkają na jakiejś farmie i są wypożyczane na różne eventy. Generalnie słabo to wygląda, bo nie zawsze tacy doraźni, dochodzący opiekunowie dobrze traktują zwierzaki.
Jaki jest słoń? Szorstki, chropowaty, lekko włochaty i fantastyczny. Chodzi miękko i dostojnie. Wlezie wszędzie i bardzo sprytnie wybiera drogę, którędy ma iść. Nie lezie na oślep, jak przysłowiowy Łysek z pokładu Idy, ale starannie dobiera miejsca, gdzie postawić nogę, szczególnie w trudnym górskim terenie.
Po trekkingu pojechaliśmy do wioski na palach, przepłynęliśmy się kawałek rzeką gdzie dopadła nas tropikalna ulewa a nasz przewodnik częstował liśmi koki oraz na zakońćzenie udaliśmy się do wodospadu i tak minąl cały dzionek. Była to bardzo fajna wycieczka, można było poczuć klimat tajskiej dżungli i oderwać się od miejskiego zgiełku i hałasu.
Kolejnd dni to plażing, snurking, obżarstwo po całości, totalny relax i wycieczka na Skałę Jamesa Bonda, do wioski cygańskiej oraz do jaskini Buddy, gdzie czekały na nas banano i orzeszko żerne małpy.
Woda cieplutka, lekko słonawa i bardzo przejrzysta. Rybki, rozgwiazdy, kałamarnice czy coś w tym rodzaju oraz kraby wszechobecne. Było super.
las namorzynowy
takimi płaskodennymi łodziami rozbijaliśmy się po zatoce Phang-Nga i uciekaliśmy od Rosjan i Chińczyków, których było tu pełno
w tle skała Jamesa Bonda, skała jak skała…
nasz przewodnik, który był przyzwyczajony do większych napiwków, niż ten, który od nas otrzymał, skwitował to paskudnym wyrazem twarzy… najgorsze to rozpieścić lokalesów…
wioska cygańska (cyganów morskich) na palach
…a małpie damy banana
Bardzo fajna wycieczka. Super widoki, klimat, pogoda, przyroda. Cisza i spokój… do czasu, kiedy z każdej strony nie napłynęły motorowe łodzie z Rosjanami i Chińczykami, ale jak mówi stare przysłowie: „kto rano wstaje…” więc wszędzie byliśmy przed nimi i mieliśmy czysty plan do zdjęć.
nasz środek transportu
szkoła na wodzie
cygańska wioska… handel, handel i jeszcze raz handel
kot przemalowany na fioletowo… cena za fotę 100 BAT, ale kto by płacił…
Przedostatniego dnia wybrałem się jeszcze na jedną wycieczkę, tym razem sam, bo nie miałem ochotu na plażing i smażing na słońcu, jak resza załogi i pojechałem do Big Budda i Phuket ZOO. Wynająłem auto z szoferem, który mnie woziił po tych właśnie atrakcjach.
Bardzo fajan wycieczka, może z wyjątkiem zoo, do którego wizyty nie namawiam. Zwierzaki nie mają tam niestety łatwego życia. Jest tłoczno i brudno. Nie fajnie. Big Budda Phuket natomiast w ciekawy sposób, oczywiście komercyjny, bo jakby inaczej, pokazuje miejscową religię.
W świątyni siedzi mnich, do mnicha podchodzi się na kolanach, daje się ofiarę a mnich wymawia modlitwę, kropi głowę wodą i zawiązuje na nadgarstku kawałek plecionego sznurka. Nie wiem o co w tym chodzi, ale całkiem ciekawe doświadczenie. Znajduje się tam rónież księga życzeń, w której wpisuje się życzenia, marzenia czy co kto sobie wymyśli. Niby nic wielkiego, ale coś w tym wszystkim jest.
Kolejna fajna i ciekawa wycieczka zaliczona. Minusem było wynajęcie klimatyzowanego auta, lepiej byłoby wziąć odkrytego TukTuka czy inny motor i na nim przejechać się do zoo i do Buddy. W aucie pociłem się momentalnie i lało się ze mnie, jak z cebra. Taki urok klimy i ponad 20 stopniowej różnicy temepratur inside i outside.
Wycieczka a co najważniejsze cały urlop zaliczyć można a nawet należy do bardzo udanych. Sportowo i turystycznie było super. Udało się nabiegać dobre miejsce, zwiedzić ciekawe zakątki, miejsca oraz poznać trochę azjatyckiej kultury. Zrelaksowałem się, odpocząłem i totalnie zresetowałem się od codzienności a tego było mi trzeba.
Co warto wiedzieć o Tajlandi planując wyjazd. Na pewno nie należy się bać, że to dziki kraj, że na każdym kroku czeka na nas niebezpieczeństwo, latają wściekłe komary (w trakcie prawie 2 tygodniowego wyjazdu widziałem 3 komary – słownie trzy) oraz, że złapiemy malarię. W Tajlandii nie ma malarii. Malaria mieszka w dżungli, gdzieś daleko i głęboko, tam gdzie raczej nie będziemy się zapuszczać. Rekinów nie ma. W każdym razie nie widziałem. Tygrysów i innych dzikich zwierzaków również brak. Pająków, skorpionów nie spotkałem. Pływał owszem jakiś dziwny i podobno bardzo jadowity wąż, jak nurkowaliśmy z Groszkiem, ale kto przy zdrowych zmysłach łapałby węża pod wodą za ogon? Ja nie. Są za to kraby i psy. Psów jest na potęgę, nie gryzą, jak się ich nie będzie drażnić. Jedzenie jest na każdym kroku. Jest tanie, nawet bardzo tanie ale pod warunkiem, że będzie jadło się na ulicy i nie ma co się bać, że złapie się jakiegoś trypla czy innego grzyba. Nikt z nas nie złapał a prawie wszyscy jadali gdzie popadło. W knajpach ceny są europejskie. Jest piwo, co prawda nie tak dobre, jak w Polsce, ale jest. Jest gorąco, upalnie, parno i duszno. Szczególnie w BKG. Jak ktoś chce jechać na sexturystykę niech uważa, żeby nie było niespodziewanki, jak w Kac Vegas… czasami trudno jest rozróżnić male od felala i od nie wiadomo jakie male… Najlepiej patrzeć na wzorst. Chłopy są wysocy, kobiety są niskie. Po twarzy i po budowie ciężko poznać, kto jest kto, ale żeby życie miało smaczek…Bankomaty są wszędzie. Dogadać się można po angielsku i po rosyjsku. Nie należy się dziwić, że będą nas Polaków brali za Rosjan… niestety często pod naszym adresem usłyszymy „zdrastwójtje” czy „spasiba”… nic na to się nie poradzi. Menu w knajpach, napisy w witrynach sklepów są po rosyjsku, angielsku i po tajsku. Koniecznie należy się przejechać TukTukiem, skuterem oraz płaskodenną łodzią. Koniecznie. Jak dolecieć? Samolotem, polecam Emirates. Może ceny mają nieco droższe niż inni przewoźnicy, ale komfort i jakość podczas tak długiego lotu to podstawa. Nie warto szukać lotu, jak my, z długim oczekiwaniem np. w Dubaju, myśląc, że coś się tam zwiedzi. Lotnisko, jak lotnisko… fakt, że ogromne, ale oprócz sklepów, knajp nie ma tam nic ciekawego a kwitnąć kilka godzin na twardym krześle nic fajnego. Nie brać z kraju ciepłych ciuchów, nie ma szansy że się prydadzą. Krótko i lekko. Krem z fltrem zabrać. Koniecznie. Warto również zaplanować wcześniej co chcemy zobaczyć, żeby nie szukać atrakcji na miejscu. Polecam również zakup lokalnej karty SIM. W całym kraju jest dobry zasięg i można łączyć się z netem za niedużą opłatą. W razie pytań, służę pomocą @.
Czy warto? Warto i nie ma co się zastanawiać. To zupełnie inny kraj, inna kultura i nie da się tegfo w prosty sposób opisać słowa,i. To trzeba poczuć na własnej skórze, ale trzeba uważać, bo Tajlandia, tak samo jak Bangkok może pochłonąć i nie oddać… Kto oglądał Kac Vegas w Bangkoku, wie o co chodzi…