Na kolejny pekiński dzionek mieliśmy zaplanowane lokalne zwiedzanie, bez żadnego jeżdżenia pociągiem, tylko nogi, ewentualnie metro i my. Plan był prosty – Zakazane Miasto i Plac Tiananmen i finito. Można więc było się trochę bardziej wyspać i odpocząć po podróży i po wyprawie do Badaling.
Dzień jak zawsze zaczęliśmy od śniadania… uwielbiam śniadania w hotelach z prostego powodu, że zawsze zapala mi się lampka na jedzenie i pochłaniam wielkie ilości pokarmu i tak było tym razem. Śniadanie, jak na hotel 5 ***** przystało było wypasione, więc trzeba było korzystać, ale tu znów nauczyłem się czegoś nowego. Chińczycy (prawie) nie słodzą herbaty / kawy i ciężko zlokalizować cukier o łyżeczce nie wspominając. To jednak nic. Zaskoczyło mnie coś innego w naszym, podkreślam pięcio gwiazdkowym hotelu… otóż taka sytuacja…
Stolik, śniadanko, przychodzi kelner polewa kawę, kawa wypita, jem sobie dalej, podchodzi kelner, grzecznie pyta się KOFI, ja grzecznie „noł, fenkju” … a kelner z uśmiechem na ustach, szczerząc się do mnie, nalewa mi kolejną filiżankę kawy… dopiero po mojej wyraźnej gestykulacji dłonią w poziomie zorientował się, że kawy nie chciałem. Cóż… może i FC nie mam, maturę z angielskiego jakoś zdałem i nie mam problemów, żeby dogadać się za granicą w angielskim języku, ale w chinach po angielsku… cężko, chociaż to dopiero preludium, co było później.
…tak. Zjedliśmy i ruszyliśmy na miasto. Było mega zimno. Wiało straszliwie, chociaż słoneczko świeciło. Odczuwalna była grubo poniżej zera i Iwona się trząsła, jak osika a ja łaziłem bez rękawiczek. Generalnie mi taka pogoda całkiem odpowiadała, chociaż iście komfortowo nie było. Domaszerowaliśmy do miejsca docelowego, przy okazji para Chińczyków zrobiła sobie z nami foto, i mogliśmy zacząć zwiedzanie Zakazanego Miasta. Oczywiście, żeby nie było, to weszliśmy nie od tej strony i zwiedzaliśmy jakieś dziwne miejsca, gdzie żywej duszy nie było, ale było fajnie i sympatycznie.
Pokręciliśmy się po jakiś gankach, placach, pofociliśmy rzeźby, daliśmy się naciągnąć na zakup jakiegoś malunku z ósemką koni, podobno to na szczęście i … natrafiliśmy na… no właśnie. Poniżej filmik, koniecznie z głosem i to bez ściszania. Głośniki na maxa i masziren !
Kompania honorowa, zawsze zwarta i gotowa! Nie ma lipy! Efekt piorunujący, chociaż w życiu widziałem nie jeden przemarsz takiej kompanii, ale koleś z głośnikiem biegnący za kolumną żołnierzy, dowódca paczący, czy chłopaki równo maszerują po kresce… bezcenne!
Zakazane Miasto jest mega. To dawny pałac cesarski dynastii Ming i Qing, w którym podobno znajduje się 9999 pokoi. Kto je sprząta i odkurza nie mam pojęcia. W każdym razie mu nie zazdroszczę. Miasto jest mega wielkie i jest wielką mekką Chińczyków, którzy nadciągają do niego z każdej możliwej strony. Oni są wszędzie i są ich miliony, nawet w taką pizgawicę. Oprócz towarzyszy wszędzie są oczy wielkiego brata i tajniacy… Wchodząc do miasta można wypożyczyć audiobuka nawet w języku polskim, ale myśmy nie skorzystali. Zdaliśmy się na naszą biegłą znajomość języka chińskiego. Tempo zwiedzania było expresowe, bo jak wyżej pisałem pizgało wiatrem straszliwie i było zimno.
Ekipa sprzątająca – na ulicach jest ich bardzo dużo, maszerują z miotłami i koszami, jeżdżą na rowerach i sprzątają, zbierają papierki, których i tak praktycznie nie ma na ulicach a nawet polerują kosze na śmieci. W Pekinie jest bardzo czysto na ulicach. Europa powinna się tego uczyć. Porównując Bangkok do Pekinu to w BKG ludzie mieszkają w jednym wielkim śmietniku. Syf, kiła i mogiła.
Koniecznie trzeba tam być a nawet nie można ta nie być. Oczywiście trzeba się liczyć z faktem, że oprócz nas w tym samym momencie będzie kilka, kilkanaście, kilkadzieścia etc. czy więcej Chińczyków, którzy wpadną na taki sam pomysł, ale tak tam jest.
TOALETY – toalety, po naszemu kible są wszędzie. Są na każdym kroku i jest to niemal pewne, że jak nam się zachce to zdążymy za potrzebą, choć byśmy byli w parku, czy w innym miejscu. Toalety są darmowe. Toalety są dziwne i specyficzne. Trzeba się nastawić psychicznie, żeby z nich korzystać, szczególnie dotyczy to płci pięknej, bo ta brzydsza da sobie radę, przepraszam za wyrażenie „robiąc do dziury„. Tak do dziury. Niestety fotek dziury nie mam, ale w Chinach większa większość toalet skłąda się z dziury, która to dziura znajduje się w kabinie. Do kabiny się wchodzi, kuca się nad dziurę i robi, co trzeba. Oczywiście są równiez toalety cztero gwiazdkowe, tak oprócz dziur są normalne klopy, jak w cywilizowanej Europie. W toaletach a dokładniej w kabinach próżno szukać papieru… jest on zazwyczaj przed wejściem, ale lepiej mieć swój. Unikniemy niespodziewanki… Na niektórych drzwiach kabin WC zauważyłem jednak znaczki – normalny klop, dziura… ale to były lepsze, kilku gwiazdkowe tojlety w bardziej reprezentatywnych miejscach. To by było na tyle w temacie toalet.
Miasto zwiedziliśmy, po drodze wdrapaliśmy się na górkę w Jingshan Park, czyli dawny cesarski park, z którego rozpościerał się widok na Zakazane Miasto oraz na Pekin, również super miejscówka i ruszyliśmy na Plac Tiananmen, Plac Niebiańskiego Spokoju, który jest największym publicznym placem na świecie, czyli ostatni punkt naszej wycieczki.
Na placu oczywiście kilka samochodów z wielkim bratem, full żołnierzy, policji i oraz gaśnice… wszechobecne gaśnice. Podobno to na wypadek, jakby ktoś chciał zademonstrować przeciw władzy i dokonać aktu samospalenia. Myślę że wcześniej i tak władza by go wyłapała, ale lepiej dmuchać na zimne.
Plac zwiedziliśmy, zmarźliśmy i udaliśmy się do … metra, a jak. Dzień bez metra to dzień stracony i z powrotem do hotelu zahaczając duże centrum handlowe, przy którym nasze centra są hmmm… kameralnymi sklepikami, oraz Wangfujing Street przy której mieszkaliśmy i kilka bocznych uliczek z dziwnym żarciem…
Ulice po zmroku, szczególnie te mniejsze robią niesamowite wrażenie. Setki kramików, sklepików z wszystkim i z niczym. Dziwne jedzenie, tandetne zegarki, kiczowate obrazki, szczotka, mydło i powidło, ale to wszystko ma swój niepowtarzalny i kameralny urok. Oczywiście wszędzie jest tłoczno, ale ten kraj tak ma.
Tak zakońćzyliśmy kolejny, bardzo wymagający i bardzo mocno eksploatujący dzień w Pekinie. Nowe wrażenia, nowe miejsca, nowe klimaty i nowa kultura. Było naprawdę super. Na kolejny dzień zaplanowaliśmy zwiedzanie ZOO i Wioski Olimpijskiej