Szanghaj (Shanghai i, chiń.: 上海; pinyin: Shànghǎi) – największe miasto w Chinach, położone w delcie rzeki Jangcy, jedno z czterech miast wydzielonych Chińskiej Republiki Ludowej. Szanghaj jest najludniejszym miastem Chin (Chongqing, jako miasto wydzielone ma większą populację, ale na znacznie większym obszarze). Cała jednostka administracyjna liczyła w 2010 roku 23 019 148 mieszkańców. źródło Wikipedia.pl
…w Polsce wg tego samego źródła, w 2014 roku mieszkało 38 483 957 osób, czyli hmmm… no właśnie i to można było bardzo dobrze odczuć przyjeżdżając do Szanghaju.
Być w Chinach i nie być w Szanghaju czy w Pekinie to grzech, więc planując naszą wycieczkę oczywiście postanowiliśmy wyskoczyć na dwa dni do tego największego miasta, oczywiście przemierzając z punktu A do punktu B szybkim pociągiem, który jedzie ponad 300 km/h i nie jest to ściema.
Bilety na pociąg niestety do tanich nie należą, ale jak szaleć, to na całego. Bilety kupiłem w Polsce, przez internet, chociaż nie obyło się bez drobnych perypetii. Na początku oczywiście trzeba było wybrać trasę, wpisać dane osobowe i załączyć skan paszportu. Dopiero po przejściu tej procedury, można było zapłacić. Bank, z którego usług powoli kończę korzystać po raz kolejny mnie zawiódł, chociaż wolałbym określić to – olał, nie polecam tego banku nikomu na świecie i jak to robił innymi czasy, dwukrotnie odrzucił moją płatność. Na infolinii Pan twierdził, że nie było jej zarejestrowanej, ale to wielka ściema. Na Phuket było podobnie, płacąc wpisowe za Bangkom Marathon czy Berlin Marathon… ech te banki. Trzeba było więc skorzystać z drugiej karty, która bez żadnego problemu zadziałała. Żeby było śmieszniej to całą operację robiłem przed 22 i chwilę po zakończeniu transakcji zadzwonił telefon… całe szczęście nie z Chin, ale z Polski z banku z zapytaniem, czy przaed chwilą nie dokonałem prelewu na kwotę tulu i tylu USD w takim a takim kraju… taka sytuacja autoryzacja. To się nazywa bank.
Bilety przyszły na @ kilka dni później, z przyznanym miejscem, wagonem i zapisaną godziną odjazdu. Pełna profeska. Trzeba było tylko je wydrukować i… no właśnie, i co dalej?
…rano pobudka, szybka ewakuacja z hotelu, jeszcze przed śniadaniem i biegusiem na metro, którym dojechaliśmy na dworzec. Dworzec był wielkości kilku naszych portów lotniczych, był prze, prze, prze ogromny, chociaż ten, co zobaczyliśmy w Szanghaju był jeszcze większy. Tego się nie da opisać słowami. To trzeba zobaczyć. W każdym razie zlokalizowaliśmy kasy biletowe i grzecznie ustawiliśmy się w kolejce, tylko nie wiedzieliśmy po co. Polacy jednak tak mają, że lubią stać w kolejkach, bo coś dają… nie wiadomo, co ale dają. Jak za PRLu.
W kasie, pokazałe Pani nasz wydrukowany bilet w formacie A4, daliśmy paszporty i Pani wydrukowała nam bileciki. Można więc było skupić się na wyszukaniu właściwej bramki i czekać na rozwój sytuacji… W tak zwanym międzyczasie udaliśmy się na kawusię i mufinkę, czyli na śniadanie… Chwilę posiedzieliśmy, pokręciliśmy się po dworcu i lada moment przy naszej bramce zaczęła ustawiać się kolejeczka Chińczyków, w której grzecznie stanęliśmy. Kolejna kontrola biletów, paszportów i można było zejść na dół na peron i wsiąść do G Train, czyli szybkiego pociągu.
Miejsca było dużo, chociaż Chińczycy są mali, ale jak w poprzednim ciapągu mogłem spokojnie wyciągnąć nogi i wygodnie ulokować się w siedzeniu. Ruszyła maszyna i za chwilę na głowę przegoniła nasze Pendolino. 160 km/h otwierało się na dzień dobry a po wyjeździe z miasta licznk zaczął się rozkręcać… 200, 220, 260, 280, 300… 306 km/h! Szaleństwo.
Można ? Można. Najlepsze było to, że nic a nic nie trzęsło. Nie było słychać żadnych stuków, puków czy zgrzytów. Słychać było tylko mlaskanie pasażerów pomieszane z bekaniem…
Jak widać na załączonym filmiku, butelka coli nawet nie drgnęła… a pociąg jechał ponad trzy setki! Robiło to wrażenie, chociaż prędkość nie była odczuwalna. Wydawało się, jakby jechał normalnie, spokojnie, bez szaleństwa.
Krajobraz za oknem to pustkowie, przestrzenie, jakies pola i… dźwigi. Setki dźwigów budujących nowe miasta. Podobno jest tam tak, że państwo buduje nowe miasteczko na milion czy dwa miliony mieszkańców, buduje fabrykę i wysoedla wioskę zasiedlając miasto i zatrudniając ich w fabryce. Nie wie ile w tym jest prawdy, ale nowe miasta powstają na środku pól, stepów i wyglądają bardzo okazale pod kątem ilości budynków i ich wysokości.
Dojechaliśmy do celu, po czym … a jak, metro i do centrum. Lekko nie było, nie mieliśmy mapy Szanghaju, więc troszkę kombinoaliśmy. Wysiedliśmy na mój gust o stację za blisko i dalej cisnęliśmy z buta wzdłóż jakiegoś kanału, posługując się mapami of-line, które profilaktycznie wcześniej pobrałem na komórkę. To był strzał w 10-tkę.
Kierowaliśmy się wprost w kierunku dzielnicy finansowej, która była po drugiej stronie rzeki Jangcy. Nasz hotel znajdował się tuż przy rzece zaraz obok promenady Bund, na którą mieliśmy usytuowane okna naszego pokoju. Widok był niesamowity, szczególnie po zmroku.
Po rozłożeniu klamotów i szybkim prysznicu ruszyliśmy na miasto. Niestety dobę wcześniej na sylwestrowej imprezie, właśnie na promenadzie Bund doszło do tragedii, w której tłum stratował na śmierć 36 osób a wiele zostało rannych, więc napięcie czuć było na każdym kroku. W mieście roiło się od wojska, policji, która była praktycznie na każdym kroku i bacznie przyglądała się temu, co się dzieje wokoło.
Połaziliśmy chwilę po bulwarze i udaliśmy się na stare miasto, które tętniło życiem. Wszędzie były stragany z jedzeniem, pamiątkami i innymi cudami. Wszędzie było pełno wiary…
Taki „radiowóz” zaparkowany był pod naszym hotelem, to było jedno z wielu centrum dowodzenia. W środku monitory, komputery i panowie z poważnymi pagonami… Za radiowozem autokar pełen żołnierzy, czekających na swoja zmianę.
…a to tak, dla ciekawości „kran” przez który leciała woda do wanny. Nigdy wcześniej takiego rozwiązania nie widziałem. Taka ciekawostka.
Taki oto widok przywitał nas z samego rana. Wykoszerowaliśmy się i ruszyliśmy do dzielnicy biznesowej, żeby wleźć na Pearl Tower, czyli ta jeden z najwyższych budynków i miejsc widokowych w mieście. Dostaliśmy się tam oczywiście… metrem, a jak.
Bilety na sam czubek do tanich nie należały, ale nie było wyjścia… pin i zielony i ponad dwieście plnów poszło… jednak było warto.
Oriental Pearl Tower to mega miejsce. Niby tylko wieża, ale za to jaka. Windą w górę i już się jest jakieś 260 m ponad poziomem moża. Chwila moment i już na wysokośiomierzu jest… 351 !!! Tak Trzysta pięćdziesiąt jeden metrów. Robi wrażenie. Prawie, jak nasz Pałac Kultury i Nauki.
…one mi z tajniaka, ja im również, ale dziewczyny wspięły się na wyżyny i zaproponowały mi „trójkącik” i jak mogłem nie skorzystać z tak egzotycznego rozwiązania wrrrrr…
Widok niesamowity. Skło a pod nim ulice, chodniki, budynki… pierwsze rważenie zapierało dech w piersi, potem można było się już przyzwyczaić. Pokręciliśmy się po wieży, pofociliśmy i trzeba było zmykać, bo odjazd naszego mlaskającego pociągu był coraz bliżej. Udaliśmy się jeszcze na obiadek, wciągnąłem makaron, bo pizzy nie mieli niestety, ale… Jak Iwona poprosiła o cukier do herbaty, czyt. „szugar” to dostała … uwaga… konkurs: a) lód, b) sól, c) wodę… Dostała cały kubek lodu, taka sytuacja, ale przecież nie oni musza si uczyć obcego języka, tylko my, w tym wypadku obcy, powinniśmy się uczyć ich, ale do dziś dnia nie wiem, jak jest po chińsku lód czy cukier.
Na deser zwiedziliśmy jeszcze muzeum historii Szanghaju i tu z całym przekonaniem powiem, że nasze muzea to prehistoryczne twory w porównaniu z tym, co tam zobaczyliśmy. Długoby opowiadać, ale kunszt i dbałość o detale + elektronika i nowoczesność powalała na głowy. Nie jestem zwolennikiem i degustatorem muzeów, ale to było naprawdę mega i robiło gigantyczne wrażenie.
Było MEGA !!! Z muzeum na metro, z metra po bilety na pociąg, z biletami do Makusia i do poczekalni… Jak pisałem wczaeśniej, myślałem że dworzec kolejowy w Pekinie jest duży… nie, jest mały. Duży to jest dworzec kolejowy w Szanghaju. Powiem więcej, jest zajebiście wielki i kropka.
Oczywiście, to nie jest cały dworzec, tylko jego częśc… hol główny. Nie ma tu podziemnej części i tego, co komórka nie złapała. Hard core lewel milion!
Przy wejściu na peron tradycyjnie kontrola paszportów, biletów, potem znów biletów i paszportó i można było usiąść w pociągu i rozpędzić się wśród mlaszczących i bekających Chińczyków do 306 km/h…