34:34 czyli można powiedzieć turystycznie… chociaż ostro musiałem się umęczyć, żeby nabiegać taki słaby wynik, ale… jeszcze nie czas żeby szybko biegać. Generalnie nie chciało mi się jechać na te zawody, ale jako że startowaliśmy w klasyfikacji drużynowej, jako Team ASA Biegiem po Zdrowie nie można było zawieść grupy.
Ruszyliśmy z Iwoną z rana, około 7:30 i pocisnęliśmy A1 do Kopytkowa i dalej do Kwidzyna. Szybko, sprawnie, bezproblemowo. Odebraliśmy numerki, teamowe koszulki i pokręciliśmy się po biurze zawodów co chwilę spotykając znajomych. Było jak zawsze sympatycznie i towarzysko.
Po krótkiej rozgrzewce ruszyliśmy na stadion, skąd nastąpił start do biegu. Kilkunastu UKR, jeden majfriend z KEN i kilku mocnych chłopaków, tak w najkrótszym skrócie można napisać, co działo się na linii startu. Nie wiem czemu, ale za każdym razem, jak startuję i słyszę jak spiker wyczytuje „elytę” … UKR, UKR, UKR, KEN, UKR … i dopiero POL, to robi mi się smutno… nie żebym był rasistą, ale jakoś nie mogę się do tego przyzwyczaić. Jak do tego dodać wszechobecnych na FB „majfriendsów” z KEN to sam nie wiem, co o tym myśleć. Ostatnio awansowałem ze zwykłego majfriendsa na majBIGfriendsa… ale to tak na marginesie.
W każdym razie o 11:15 po małym zamieszaniu z armatnim wystrzałem wyruszyliśmy… było kilku chłopaków do ścigania i można było nabiegać całkiem dobry wynik, ale z formą jestem daleko w tyle, więc prędkości 3’25-28 są jak na dzień dzisiejszy dla mnie bardzo mocne. Wszystko co poniżej 3:25 jest dość ciężkie do ugryzienia.
Pierwszy kilometr 3’33…tempo maratońskie a dla mnie za szybko, drugi km… mocniejszy 3’19, potem 29, 28, 32… i piątka 17’23… masakra, ale cóż. Nie szło bo niby z czego miało iść? Trzeba było jednak zebrać się do kupy i nie skompromitować się mijając linię mety >35′. Lekko podkręciłem tempo i kolejne kaemy mijały w 3’26, 25, 30, 24 i 18, gdzie na końcówce ścigałem się a raczej starałem się pościgać z Karolem Rzeszewiczem, który jednak odszedł mi na ostatnich 200m.
Na metę wbiegłem po 34 minutach i 34 sekundach, czyli 2 sekundy wolniej niż w W-wie podczas OWM, ale nie ujechałem się aż tak mocno, jak na warszawskich zawodach. Wiem w którym jestem miejscu i czego generalnie brakuje, więc trzeba skupić się dalej na spokojnym treningu.
ten pan z brodą to ja
Po zawodach lekko ćmił mnie znów prawy Achilles, więc nawet dobrze, że nie szedłem w maxa na ostatnich kilometrach, bo mógłbym się lekko popsuć. Drużynowo zajęliśmy 7 pozycję na 39 sklasyfikowanych ekip, czyli dość dobrze.
Po zawodach wyskoczyliśmy na sympatycznego grilla do Marka i Krzyśka, gdzie mogłem z czystym sumieniem najeść się karkóweczki i napić coli. Tak, też takimi pysznościami się odżywiam i dobrze mi z tym.
Reasumując to był dobry start, mimo że na mecie osiągnąłem słaby czas. W treningu praktycznie nie luzowałem, chociaż w czwartek zrobiłem wolne, jednak nie z powodu sobotnich zawodów, ale z faktu że w 10 dni z rzędu przerobiłem mocną robotę i wolałem jeden dzień odpocząć. W poniedziałek biegałem 10 x 150m podbiegu a we wtorek dychę ciągłego w 38’14, gdzie laktometr pokazał wartość 0,7 mmol/l ku mojej uciesze. W niedzielę dokręciłem 25km leśnego rozbiegania po 4’40 i tydzień zamknąłem z przebiegiem równym 100km.
Z moich podopiecznych bardzo dobrze pobiegł Tomek, który uzyskał nowe PB 36:55, Bartkowi zabrakło 7 sekund do życiówki ale równe bieganie na poziomie 39:31 cieszy. Natalia minęła linię mety z czasem 54:49 i mam nadzieję, że przełamie się i przestanie się obawiać szybszych i bardziej wymagających treningów.
Jest dobrze!
Najważniejsze zdają się wiara i chęć osiągnięcia celu. Bez tego nie ma szans na wielkie sukcesy. Haile Gebrelelassie