Jeszcze w piątek wieczorem zastanawiałem się, czy jechać na ten bieg, chociaż w planach miałem go od samego początku, mogę powiedzieć śmiało, że od poprzedniej edycji… czy nawet od pierwszej, gdyż jest to jedyny bieg w którym startowałem od pierwszej edycji. Dlaczego miałem wątpliwości? Mój Achilles płata mi figle, ćmi, pobolewa, swędzi, ostatnio piecze, chociaż nie przeszkadza to w bieganiu, ale… super hurra optymistycznie nie jest. Zwlekam z tygodnia na tydzień z ostrzykiwaniem ścięgna i jeżeli zdecyduję się na ten krok, to będzie ostateczna ostateczność… W każdym razie w piątek na rozbieganiu cały czas coś tam czułem… puściło dopiero na rytmach, gdzie wielkiego luzu nie było… i dobrze. Luz ma być 16 sierpnia… czy będzie? Zobaczymy…
W sobotę rano stwierdziłem, że na 100% jadę, najwyżej potuptam ale przynajmniej odreaguję i odstresuję się w mega towarzystwie znajomych, którzy zawsze są na tej oryginalnej imprezie, którą bardzo mocno polecam. To zupełnie inny bieg niż te, w których zazwyczaj mam przyjemność startować.
Oprócz elementu rywalizacji sportowej i to bardzo mocnej, jest pewien klimat. Spikerkę prowadzą Krzysiek Łoniewski i Michał Olszański z radiowej Trójki a nad całością czuwa mój dobry znajomy Paweł Januszewski wraz ze wspaniałymi dziewczynami z MOSiR Wałcz, które serdecznie z tego miejsca chcę pozdrowić! Jest klimat i o to chodzi.
Wracając jednak do początku, to nie zapowiadało się wszystko zbyt różowo. Przed wyjazdem zaczął padać deszcz, potem w Turanku zaświeciła się kontrolka „service now”, ale cóż… „chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie…” Tak na marginesie, właśnie w radiu leci Farben Lehre „minus jeden”… kto zna refren, wie o co kaman, więc coś w tym wszystkim jest... Odpaliłem maszynę, zarzuciłem dobrą muzę i dzida… przez Lębork, Bytów, Chojnice do Wałcza… po drodze dwa „śmietniki„, całe szczęście na „zero„. Wraz z przebytymi kilometrami temperaturomierz wskazywał 20, 22, 24, 26… kresek C, więc zapowiadał się cieplutki, wałecki bieg. Zresztą, jak zawsze. Od kiedy tam startuję, zawsze było gorąco, duszno i ciężko. Taki mamy klimat.
Zajechałem jakoś po 15 i poszedłem coś wciągnąć na obiad. Spageteria bolońska i … (osoby o wrażliwych żołądkach – nie czytać) pół litra coli. Tak, na 4 godziny przed startem zrobiłem kolejny eksperyment żywieniowy i opiłem się coli, którą wcześniej rozgazowałem. Byłem ciekaw, czy będzie to miało jakikolwiek wpływ na bulgoty brzuszne czy inne podejrzane ruchy wewnątrz mojego brzucha. Czy złapie mnie kolka, czy będę bekał co kilometr… Nic z tych rzeczy całe szczęście się nie działo. Po obiadku, numerek, znaczy się odebrałem numerek startowy, czy też pakiecik, pogadałem ze znajomymi i ruszyłem do COS Wałcz, gdzie miałem nocleg. Fajna miejscówka. Pełna historii polskiego sportu. Byłem tam kilka razy i za każdym razem było cool. No może z wyjątkiem jednego obozu, gdzie strułem się jakąś surówką na obiedzie, ale tak też bywa. W hotelu zdążyłem na ostatnie kilkanaście km TDF, co nakręciło mnie na mocne ściganie… chociaż chciałem pobiec nieco asekuracyjnie…
Kwadrans przed osiemnastą odpaliłem auto i skierowałem się do centrum. Udało mi się zaparkować tuż przy mecie, idealnie. Wybrałem się na krótki spacerek po okolicy, żeby rozchodzić kulasy. Było ok. Nie czułem się aż tak mocno ujechany po podróży, chociaż lekko chciało mi się spać. Na rynku spotkałem znajomych, z którymi można powiedzieć spędziłem resztę sobotniej sportowej części dnia. Szkoda, że nie udało się tak zorganizować tematu, żeby przeciągnąć tą część o dobę i nie zmajstrować jakiegoś sympatycznego melanżu, ale co się odwlecze… W każdym razie podziękował Martynie, Asi i Tomkowi za doborowe i „lekko” szalone towarzystwo. Było GIT!
Fota do góry nogami najdosadniej oddaje klimat, jaki panował na zawodach. Szaleństwo! Chwilkę pogadaliśmy, pokręciliśmy się i z Tomkiem poszliśmy na rozbieganie. 3km z nóżki na nóżkę, krótka gimnastyka i … nic nie bolało. Achilles nawet nie próbował się odezwać. Albo się przestraszył, że jego właściciel nie jest normalny, albo oszczędzał się i zbierał się na ścigańsko…
Mobot w wersji afro.
Z Tomkiem, przed startem.
Wracając jednak do samego startu. Do Wałcza przyjechało kilku UKR i kilku naszych chłopaków. Wiedziałem, że w pulę i tak nie wejdę, więc trzeba będzie powalczyć o blachę w Mistrzostwach Polski BiegamBoLubię. W ubiegłym roku miałem brąz i szczerze mówiąc patrząc pod kątem dyspozycji i tego, że startuje dwóch Bartków, którzy w tym roku biegają szybciej ode mnie, na więcej nie liczyłem. Plan był prosty. Puścić chłopaków do przodu i obserwować co się dzieje. Gdzie jestem do przodu a gdzie z tyłu. Starałem się biec mocno, ale z zapasem, bez ujeżdżania się na maxa. Było mocno… na 2km 5’56… ok, flaga źle stała, ale przez chwilę było fajnie. GPS pokazał 6’53, czyli mniej więcej tyle ile biegliśmy. Trzeci km… 3’51…yyyyyyyyy…..eeeeee…..error?! Kolejny 3’31, potem 3’55 eeeee, 3’41…. skwituję to jednym zdaniem. Witamy w krainie, gdzie GPS ginie… i tu właśnie świetnie widać, jak niedokładną zabawką jest zegarek z dżipiesem za dwa klocki. Przy prędkości ~3’2X pokazuje momentami o jakieś 20-30″/km więcej… można się teoretycznie zdołować i przestraszyć…
Co do samego biegu. Chłopaki lecieli z przodu jakieś 20-30m a może i więcej… i trzymaliśmy dystans. Dochodziłem ich bez problemu na podbiegach, gdzie czułem wielki luz i wielką moc. Na zbiegach również było ok. Gorzej na płaskim, gdzie był problem z utrzymaniem prędkości. Na około 7km z haczykiem podkręciłem tempo i zacząłem zbliżać się do Bartków. Przez głowę przeszła mi pewna myśl, może chłopaki specjalnie lekko zwolnili i czekają aż ich dojdę i potem mi odejdą… Byłoby to dobre taktyczne rozwiązanie. W każdym razie doszedłem chłopaków i zaczęło się czajenie… Jako, że byłem lekko ugotowany modliłem się o to, żebyśmy w trzyosobowym składzie razem dojechali do ostatniego podbiegu… a wtedy OZD i jazdaaaaaaa. Chłopaki jednak zaplanowali inaczej i Bartek Osior poszedł z około 300-400m, za nim Bartek Wiligalski a ja zostałem sam…. koledzy… młodzież… tak się szanuje starszych. Ech… W każdym razie Bartek odszedł dość sporo, drugi Bartek mniej a ja za nimi… Na ostatnim podbiegu Bartek lekko zaczął słabnąć, postawiłem wszystko na jedną kartę i wkręciłem się na maksymalne obroty… udało mi się odejść na bezpieczną odległość, ale nie wiem, co by było, jakby Bartek przyatakował… Było ostro. Ostatni km < 3’10 w tym nawrót o ponad 90 stopni i podbieg… Czasomierz na mecie pokazał 34’08, GPS trochę mniej kaemów, ale patrząc na to, co pokazywał po drodze, należało mu się po uszach. Na mecie dyszałem jak zdechła lokomotywa przez dłuższy czas… ciężko było dojść do siebie po takim finiszu… ale udało się. W generalce uplasowałem się na siódmej pozycji a MP BBL zdobyłem srebro!
Po dekoracji miało miejsce rozstrzygnięcie konkursu na najbardziej atrakcyjne czy najbardziej oryginalne przebranie. Co ludzie mają za pomysły, to głowa mała. Było naprawdę cool.
Niestety co miłe i przyjemne szybko się kończy, więc trzeba było się ewakuować do hotelu i przyszykować się na wieczorną imprezkę, która jest nieodzowną częścią tych zawodów. Była muza, gryl, browar. Było pysznie. Do hotelu wróciłem przed drugą a po 9 rano wyszedłem na leśną dwudziesteczkę. Biegałem na „pustym baku„. Od startu nie uzupełniałem węgli i biegałem bez śniadania, tylko na ISO i na wodzie. Jakoś dałem radę, ale pierwszy km…5’36. Ech… te GPSy.
Wyszło 21 kaemów po 4’43, w tym druga część znacznie szybciej… Prawy Achilles nie bolał, za to rozbolał lewy. Czyli jest symetrycznie ale i z tym sobie poradzimy. Od środy zabierze się za mnie znów Maciek z Centrum Zdrowia i Urody w Redzie i na Lyon będę kręcił nogami, jak Mobot.
Podsumowując… był to mega wyjazd i cieszę się, że po raz piąty pojechałem do Wałcza na Bieg Filmowy. Za rok mam nadzieję, że znów będę mógł tam wystartować, więc datę 16 lipca 2016 wklepałem już do swojego kalendarza. Było GIT! DZIĘKI!!!
Nic mi się nie chce, ale się uśmiecham
Wybrałem drogę krętą i trudną
Całuję z bliska, a czasem z daleka
Jutro to dziś – tylko tyle, że jutro
Chwytam każdy jeden dzień…
GRATULACJE jeszcze dla mojego wyścigowego stadka, które oprócz Tomka co w Wałczu zaliczył bardzo dobry bieg, startowało w gdańskim trajlonie na dystansie 1/4IM.
- Krzyś 2:20:30
- Jarek 2:28:59 – 1 m w M55-59!
- Michał 2:36:18
- Krzysztof 2:37:44
- Bartek 2:44:07
- Wiesia 2:46:37
- Agnieszka 2:47:29