Cześć i chwała Bohaterom! Takim okrzykiem rozpoczęła się druga edycja Biegu Niezłomnych ku czci Żołnierzy Wyklętych, w której miałem przyjemność wziąć udział. Dość mocno obawiałem się tego startu, gdyż dalej boli mnie lewe podżebrze. Mniej, ale boli.
Po maratonie zrobiłem dwa treningi, jedno środowe rozbieganie około 12km a w czwartek 20km spokojnego roweru. Mięśniowo czułem się ok, oddechowo również było dobrze, więc jedyne pytanie brzmiało, czy dam radę mocno pobiec i czy nie przeszkodzi mi w tym dość upierdliwy ból. Jak już wspominałem śledzionę wykluczyliśmy, o odmie nie ma co wspominać, więc teoretycznie stawiam na mięśnie i jakiś uraz w kręgosłupie, nacisk na nerw czy coś w tą stronę. Teoretycznie oczywiście, bo w m praktyce nie mam 100% pewności, co mi jest.
Do Wałbrzycha, tradycyjnie przez Wrocław udaliśmy się z Iwoną samolotem z prostego względu. Czas, komfort i cena – to wszystko przeważyło nad pozostałymi środkami transportu, jak ciapąg czy autobusik w kolorze borysowym. Godzinka lotu, godzinka jazdy WROC – Wałbrzych i na miejscu a nie cały boży dzionek z jednego krańca Polski na drugi.
Wracając do zawodów, bo część turystyczno – krajoznawczą pominę… Do Sobótki pocisnęliśmy w sobotę z rana, dojechaliśmy bez problemów do biura zawodów i po spotkaniu kilku znajomych udaliśmy się z Qzynem na rozgrzewkę. Rozgrzewka, którą robiłem przed tym startem niestety ograniczyła się do jakiś 200 może 300m truchtu i sporej dawki ćwiczeń ogólnorozwojowych. Dlaczego nie truchtałem standardowej dwójki czy trójki? Z wiadomych przyczyn. Nadmienię, że przed startem musiałem wziąć dość mocne prochy przeciw bólowe, ale tego rozwiązania nie polecam. Chciałem przebiec to po prostu jak najmniejszym kosztem jednocześnie wchodząc w pulę. Takie było założenie. Trasa miała być dość ciężka i wymagająca. 10km w tym na dzień dobry 4km pod górę.
Ruszyliśmy… do przodu poszła dwójka biegaczy, dość mocno i odważnie, ja za nimi. Było od razu pod górę, Najpierw asfaltem, potem leśną ścieżką pełną ostrych i wystających kamieni. Był to dość wymagający teren i trzeba było umieć po nim biec. Pierwszy km 3’45, potem 4’22, 24, 00… góra się skończyła i można było puścić nogi na zbiegu, gdzie również trzeba było uważać żeby się nie przewrócić na jakimś kamieniu czy na zakręcie, w który wchodziłem z prędkościami bliskimi 3’/km. Kolejne kaemy wychodziły odpowiednio 3’05, 07, 21 i… znów pod górę. 4’10, 07 i ostatnie (wg GPS) 600m po 3’52/km. Na mecie zamknąłem zegar z czasem 36:50 i uplasowałem się na trzeciej pozycji. Daniel zaliczył również bardzo dobry bieg i na mecie zameldował się po 56 minutach i 24 sekundach. Gratulacje Qzyn!
Było już ciepło i nogi dość mocno paliły. Zacząłem oglądać się do tyłu, czy nie ciśnie mnie zbyt mocno czwarty zawodnik. Przewaga była bezpieczna, więc całe szczęście nie musiałem dawać z siebie 110%, szczególnie że w niedzielę czekał mnie kolejny start. Nie byłem przygotowany do tak górskiego biegania a szczególnie po biegania po takiej nawierzchni. Może dla osób trenujących na co dzień w takim terenie to nie było nic nadzwyczajnego, ale na pomorzu nie spotyka się takich tras. To był dość ciężki bieg, ale jego formuła, jak i trasa bardzo mi się podobała. Szkoda, że nie byłem w 100% dyspozycji, bo można było pokusić się o wyższe miejsce, ale nie ma co gdybać.
Było dobrze. Po zakończeniu biegu podczas ceremonii dekoracji były gratulacje i uściski dłoni od weteranów tzw. drugiej konspiracji z lat 1944-1956. To było cenniejsze od nagród i krótkiej chwili spędzonej na podium.
Bardzo dobrze, że organizowane są imprezy o takim charakterze, gdyż historia naszego kraju jest tylko jedna i nie można jej zamazywać, retuszować czy pisać tak, jak wieje wiatr. Mnie w szkole o tym nie uczono. Temat był bardzo dobrze tuszowany a nawet lepiej… Ludziom walczącym o taki kraj, w którym teraz możemy bezpiecznie żyć należy się pamięć, cześć, chwała i szacunek a tym, którzy starali się tą historię zamazać grubym czerwonym kolorem…