GDA 6:15 > FRA > LYS 10:10… tak w telegraficznym skrócie minęła podróż do Lyonu, gdzie udałem się aeroplanem germańskich linii lotniczych, czyli Lufthansą. Mimo, że nie sponsorują mnie te linie a szkoda… to obsługa zarówno na lotnisku, jak i w samolocie była bardzo, bardzo, dobra i już wiem, dlaczego te lnie lotnicze cieszą się dobrą renomą. Szybko, sprawnie, grzecznie i smacznie.
Podróż minęła szybko. Międzylądowanie we Frankfurcie, krótki czas oczekiwania i byłem we Francji a dokładniej w Lyonie. Żeby dostać się do miasta musiałem poszukać pociągu kursującego na linii aeroport – miasto, zakupić bilety i dojechać do centrum, gdzie musiałem przesiąść się w metro… ale o tym chyba już wcześniej pisałem. W każdym razie warto cofnąć się chwilę w czasie, do starszego wątku, żeby w skrócie przeczytać, jak to wyglądało.
Po Lyonie poruszać się komunikacją miejską jest bardzo łatwo. Jeżdżą tam tramwaje, trolejbusy, autobusy, metro i pociągi. Wszystko jest łatwo i przejrzyście skomunikowane i mając plan sieci komunikacyjnej oraz mapę miasta można wszystko spokojnie ogarnąć. Nic strasznego. W biletomatach na stacjach można płacić keszem oraz kartą, którą nawet udało mi się zapłacić za bilet w metrze. Nie spojrzałem po jakim kursie, ale muszę z ciekawości odnaleźć tą transakcję. W mieście jest dużo ciekawych miejsc, wartych obejrzenia. Niestety nie mam pamięci do nazw oraz do zabytków, muzeów itp. więc lepiej skorzystać z przewodnika z netu, żeby sobie poukładać plan wycieczki a jest co robić, gdzie maszerować i gdzie jeść oraz gdzie pić. Ceny… europejskie, znaczy się polskie, czyli jak w Polsce, z tym że w euro… niestety.
Tanio nie jest. Micha makaronu z czymś do picia w centrum miasta kosztuje około 15 – 19 eurasi. Browar około 4 E. Woda 1,5l w lokalnym markecie 0,7 E. Ludziska gadają głównie po francuskiemu, po angielsku mniej, więc nie ma się co dziwić, że w knajpie czy w hotelu ktoś będzie do nas trajlował akurat w tym języku, którego nie rozumiemy… Generalnie w Lyonie zbyt dużo nie kręciłem się. Przed startem zaliczyłem kilka krótkich spacerków a w niedzielę dłuższy, nie wgłębiając się w szczegóły. Raz, że byłem trochę zmęczony po starcie a dwa, że w poniedziałek jechałem do Paryża i musiałem zwlec się po 4 rano. Francuzi jedzą dziwne śniadania, chociaż ja jem bardzo podobnie, ale dla wielu osób mogłoby to być małym zaskoczeniem. Bagietki, ciastko francuskie, miód, dżem, kawa… żadnej kiełbachy, jajecznicy czy sera, przynajmniej w tym hotelu, w którym ja spałem. Może w innych jest inaczej, ale lepiej przygotować się na niespodziewanki.
…on tour 2 Paris. To chyba był główny punkt wycieczki, oczywiście po starcie w maratonie a największą atrakcją tego wyjazdu miała być podróż TGV, który ciśnie ponad trzy setki po szynach. Podobnie, jak w Chinach, ale… niestety. Z podróży nic a nic nie pamiętam, gdyż zarówno w jedną jak i w drugą stronę spałem jak zabity.
Bilety na pociąg kupiłem w kraju przez internet. Szybko i sprawnie. Można było wybrać klasę, miejsce i oczywiście godzinę odjazdu. Co mnie zdziwiło, to fakt że pierwsza klasa była dużo tańsza od drugiej i po dość długich poszukiwaniach u różnych operatorów kupiłem bilety za 95 Euro w obie strony. Z podatkami wyszło 101 Euro. Może to tanio nie jest, ale TGV i 2 godziny z Lyonu do Paryża w 1 klasie… po maratonie. To dość dobra okazja. Było warto, szczególnie że bilety kupowałem na kilka dni przed wyjazdem. Wcześniej można było kupić je taniej. Bilet w formie papierowej wydrukowany na czarno białej drukarce w formacie A4 w zupełności wystarczył. Nie trzeba było iść do kasy i zamieniać go na „oryginalny oryginał”. Aha, bym zapomniał. Z hotelu targałem się jednym metrem, potem drugim metrem by trafić na dworzec główny, czyli Gare de Lyon Part Dieu… zamiast wsiąść na Gare de Lyon-Perrache, który miałem… pod nosem, jakieś 3 minuty a może i dwie z buta. W każdym razie w drodze powrotnej zorientowałem się gdzie jest stacja końcowa i tam też wysiadłem i nie musiałem się o północy włóczyć po ciemnych lyońskich uliczkach.
…na miejscu byłem kilka minut po ósmej. Odpaliłem apkę z mapami, polecam „maps.me” skąd miałem zassane mapki i mogłem bez problemu w trybie off line maszerować po mieście. Kierunek Eiffel Tower i przed siebie. Do wieży miałem jakieś 6km z małym haczykiem. Po drodze zahaczyłem o sklep z ciastkami francuskimi, o jakiś park i maszerowałem sobie beztrosko dalej sms’ując po drodze z moją siostrzyczką. Tak, mam siostrę. Starszą. Siostra stwierdziła, że skoro jestem w Paryżu to mam iść zobaczyć Katedrę Notre Dame oraz muzeum Luvr, gdzie mieszka Mona Lisa…
Nie jestem miłośnikiem kultury i historyji, ale jak byłem na miejscu to zaszedłem, na szybko zwiedziłem, zrobiłem kilka fotek i … na wieżę marsz. W Luvrze do Mona Lisy była mega wielka kolejka, a sala, w której znajdował się obraz była w 120% przepełniona turystami, z których każdy chciał zrobić sobie fotę z Moną. Też tak zrobiłem. Poniżej fota upamiętniająca ten wyczyn. Oczywiście Mona jest „miszczem” drugiego planu…
Ruszyłem dalej… przez park w stronę wieży. Bilet na wieżę miałem również kupiony przez internet za pomocą fajnej stronki, której najpierw nieco się obawiałem, ale działa i się sprawdza, więc również mogę ją polecić: Get Your Guide. Działa w różnych krajach i jest bardzo przydatna. Ja np. zakupiłem bilet na wieżę, z wejściem na najwyższe piętro, bez czekania w kolejce. To był strzał w dziesiątkę, bo jakby ktoś chciał kupić bilet w kasie to… współczuję. Termos, kanapki, obiad i można czekać… Nasza grupa, oczywiście międzynarodowa, miała zbiórkę pod karuzelą i tam opiekun grupy wraz z przewodnikami władającymi kilkoma językami (opcji PL nie było) rozdali bilety, zaprowadzili do wejścia – BEZ KOLEJKI – i można było wjechać windą na drugie piętro. Wracając jeszcze do tego co było przed wjazdem do góry. Obiad – pizza + beer oraz godzinna drzemka na trawce pod wieżą. Było błogo. Nastawiłem budzik, żeby nie zaspać i poszedłem w kimę. Fajne uczucie. Park oczywiście jest wielki i ogólnodostępny. Ludziska piknikują tam, odpoczywają czy grają w piłkę. Ja wybrałem opcję „spać”.
…i faktycznie jakieś pół godzinki pospałem. W międzyczasie internetowo poszukiwał mnie na fejsie kumpel, z którym się umówiłem gdzieś na mieście, a jako że miałem wyłączoną przez chwilę transmisję danych to zrobiła się fajna dyskusja na necie, a wpis krz „No qva ziomek mi zaginąl na wiezy Eiffla ! Piotr gdzie jesteś?! Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie…” rozwaliła mnie na łopatki. Wracając do wieży. Wieża, jak wieża. Jest wysoka i widać z niej bardzo ładnie cały Paryż. Fotki w galerii poniżej. Wjeżdża się na drugie piętro, a potem na trzecie skąd widać jeszcze ładniej i więcej. Jest tam bardzo wiele osób i każdy robi sobie focię albo selfi. Niektórzy fotografują krajobraz. To obowiązkowy punkt zwiedzania. Ja tam jednak nie zasiedziałem długo. Po krótkim tourne zjechałem w dół i jako, że coś było nie halo z windą, grzecznie pomaszerowałem z buta w dół. Na ziemię.
Z wieży pomaszerowałem na Pont de la Concorde, gdzie ustawiony byłem z kumplem z Ojczyzny, którego ostatnio widziałem jakieś 16 lat temu… Połaziliśmy chwile po mieście, zasiedliśmy na ławeczce nad Sekwaną przy katedrze i pogadaliśmy o starych Polakach. Było tak sympatycznie, że prawie spóźniłem się na ostatni TGV do Lyonu. Na stacji byłem za 8 minut odjazd… Podróż oczywiście przespałem… Jak się obudziłem pod Lyonem, w komórce miałem kilka nieodebranych połączeń od Iw, która myślała że coś mi się stało a ja tylko zasnąłem. W jednym kawałku dojechałem, na dworcu tradycyjnie się zgubiłem i po jakimś czasie dotarłem do hotelu.
Co do samego Paryża. Bardzo ładne miasto. Jest gdzie chodzić i co zwiedzać, ale trzeba przyjechać na dłuższy czas i wszystko sobie zaplanować. Ja jak zawsze wybrałem opcję express, ale i tak było fajnie. Ceny w Paryżu… drogie. Lepiej zaopatrzyć się w pokarm i napoje niż kupować np. butelkę 0,5l coli pod wieżą, bo kwota 4,5 E jest dość wygórowana… Bilety na wieżę czy na inne atrakcje również lepiej kupić wcześniej przez internet niż czekać w kilometrowych kolejkach i niepotrzebnie tracić czas.
…na lotnisku coś takiego spotkałem. Kabina do spania. A co…
…