Słowem wstępu filmik, ze Svalbardu a dokładniej z małej mieściny o wdzięcznej nazwie Ny-Ålesund położonej kawałek na północ od miejsca, gdzie miałem przyjemność odpoczywać kilkadni temu… Będę chciał i tam się wybrać, jeszcze nie wiem jak, bo nie jest to tak prosta sprawa, jak podróż do Longyearbyen, ale jak to się mówi… chcieć to móc, a że jestem uparty na maxa, to myślę, że uda mi się i tam postawić swoją nogę…
Na Spitsbergen planowałem jechać już kilka lat temu, ale raz że nie było czasu, dwa odwagi, trzy kasiory. Norwegia wiadomo jest droga a Spitsbergen jeszcze droższy, więc trzeba było trochę zaoszczędzić i przygotować się do wyjazdu pod kątem wiedzy, ubioru, finansów, logistyki. Całe szczęście nie okazało się to zbyt skomplikowane i trudne i spokojnie udało się samemu ogarnąć temat przelotu, zakwaterowania i doboru atrakcji turystycznych które są oprócz kopalni węgla machiną napędową tego regionu.
Mniej więcej tak wysoko latają samoloty, czyli jakieś 11,6km nad poziomem morza…
Małe preludium tego, co czeka na ziemi z okna Boeinga…
Hotel Coal Miners Cabin zabookowałem w okolicy lutego i zaraz po tym zacząłem rozglądać się za lotami. Zależało mi na jak najszybszym przelocie, jak najwcześniejszym wylocie z kraju i w miarę późnym wylocie do Polski z Longyearbyen. Wybór padł na linie SAS, które są bardzo dobrze skomunikowane pod kątem transferów między połączeniami i ten aspekt praktycznie zaważył. Dodatkowo limit bagażu na osobę to 23km do luku bagażowego + bagaż podręczny. Jedyny minus to fakt, że nie dają jeść, mino że lot z Oslo do Longyearbyen trwa niespełna 3 godziny. Oczywiście można kupić jedzonko na pokładzie, ale to dość kosztowna zabawa. W każdym razie wybrałem opcję Gdańsk – Kopenhaga – Oslo – Longyeabyen. Wyleciałem z Rębiechowa o 6:20 a na miejscu byłem o 13:05. Szybko i konkretnie. Informacyjnie dodam, że mimo iż wjeżdżając do Norwegii nie trzeba mieć ze sobą paszportu, ale lecąc do Longyearbyen trzeba koniecznie mieś paszport ze sobą. Svalbard nie leży w strefie Shengen i należy o tym pamiętać. Bez paszportu nikt nas tam nie wpuści. Weryfikacja odbywa się na ostatnim etapie, czyli podczas przejścia z lotniska międzynarodowego w Oslo na lotnisko krajowe, również w Oslo, które mieści się w tym samym budynku. Od razu rzuca się w oczy, że w tamtą stronę wybierają się „inni” ludzie, o czym świadczą zimowe buty, turystyczne spodnie czy zimowe kurtki. Ciekawy kontrast, jednocześnie podkręcający atmosferę i to, co czeka na nas ponad 1000km dalej. Lot przebiegał całkiem spokojnie, chociaż podejście do LYR odbywało się w dość gęstych chmurach więc lekko trzęsło samolotem. Mgły ograniczyły niestety widoki, które podkreślają magię tego miejsca, ale udało się cało i szczęśliwo wylądować. Samo lotnisko jest bardzo małe a nawet mniejsze. Mały budynek, hala przylotów i odlotów i styka. Żadnych fajerwerków. Przed lotniskiem znajduje się słynny znak z misiakiem oraz kierunkowskazem pokazującym jak daleko jest do poszczególnych stolic różnych światowych państw. Fajny patent, pokazujący dokładnie, jak daleko mamy do domu…
Po wejściu do miejsca, w którym odbiera się bagaże, na wszystkich czekał wypchany miś polarny. Był wielki, biały i robił wrażenie… Dojazd do hotelu z lotniska odbywa się autobusem, który zatrzymuje się pod każdym możliwym hotelem w mieście. Nie trzeba więc się martwić o to, jak udać się pod wyznaczony adres. Oczywiście można wybrać opcję taxi, ale pewnie okaże się to droższym rozwiązaniem. Bilet autobusem kosztuje 75 NOK, a przelicznik korona na złotego = około 0,46… czyli jakieś 35 złotych, oczywiście i nawet sugerowana jest płatność kartą. Generalnie za wszystko najwygodniej jest płacić kartą, za piwo, za hamburgera, za pamiątki czy za wejście do muzeum. Sprzedawca sam z automatu podsuwa czytnik kart… Bardzo wygodne rozwiązanie.
Longyearbyen – unikt, trygt og skapende, czyli w tłumaczeniu wyjątkowe, bezpieczne i twórcze, tak brzmi dewiza tego magicznego miejsca na ziemi, którego położenie na mapie świata można określić następującymi cyferkami 78°13′N 15°33′E… Kto zna się co nieco na geografii, wie że to dość wysoko, czy może daleko na północ, gdyż biegun północny ma „numerek” 90°…
Longerbyen jest stolicą archipelagu Svalbard, nazywanego Spitsbergenem, czyli zbioru wysp leżących na morzu arktycznym. Jest to tajemnicze i bardzo mistyczne miejsce, gdzie człowiek jest tylko dodatkiem a nawet częścią łańcucha pokarmowego, na którego szczycie stoi niedźwiedź polarny. Na całym archipelagu mieszka niecałe 3 tysiące mieszkańców, w tym w Longyearbyen około 1,8 tysiąca. Miśków jest tam ponad 3 tysiące, więc na każdego mieszkańca przypada jeden niedźwiedź z kawałkiem. Taka sytuacja… Misia można spotkać praktycznie wszędzie, stąd niepisanym obowiązkiem jest posiadanie broni długiej, podczas wypadów za miasto a miasto jest bardzo małe. Poza jego granicą znajduje się słynny znak z białym misiakiem na czarnym tle i naisem „Gjelder helle Svalbard”, czyli dotyczy całego Svalbardu. Co ciekawe miś jest biały i to ewenement, gdyż na wszystkich innych znakach ostrzegawczych przed zwierzakami w Norwegii – zwierz, czyli łoś, jeleń, renifer jest czarny a tło białe. Tu inaczej. Tak też jest w rzeczywistości, więc widok człowieka ze sztucerem w środku miasta to normalka. Jeżeli ktoś chciałby wybrać się na małe tourne poza obszar miasta, a nie jest lokalesem, musi uzyskać zgodę Gubernatora Svalbardu, który sprawdzi czy tany delikwent jest gotowy do spotkania z matką naturą, która tu wyznacza reguły. Na Svalbardzie nie ma dróg… to znaczy jest ich bardzo mało. Mieszkańcy twierdzą, że jest ich około 50km, w tym asfaltowych… o wiele mniej. Wszystkie drogi w pewnym momencie gdzieś się kończą i zaczyna się… pustkowie. Tundra, mokradła, kamienie i skały. Nie ma tam drzew i wyższej roślinności. Jest wieczna zmarzlina, mchy, porosty, jakieś kwiatki i bobki reniferów. Jak nie ma drzew, to pizga wiatrem i to nie jak na Uralu, ale jak na Spitsbergenie. Nie ma się przed nim gdzie schować, chyba że za jakąś górę a góry są wszędzie. Wszędzie również jest błoto, więc wchodząc do restauracji czy do hotelu należy zdjąć buty i ubrać klapki albo paradować w skarpetach. O ciekawostkach i o tym co warto mieć ze sobą a czego nie będzie później, w podsumowaniu bo warto przed wyjazdem na Svalbard zapoznać się z pewnymi tematami o których ja np. miałem średnie pojęcia a zapoznałem się z dużą porcją literatury opisującej ten region.
Gjelder hele Svalbard
…kijek na ptaki z instrukcją obsługi co robić, jak nadleci ptak
Skrzynka pocztowa, można wysłać list do Św. Mikołaja
skutery… wszędzie jest pełno skuterów
North Pole Expedition Museum
Buty zostawia się w korytarzu…
Z bronią zakaz wstępu – poczta i bank
Longyearbayen
Longyearbayen
Longyearbayen, pozostałości kopali węgla
…zaginiony w akcji
Stary cmentarz
Kilka przydatnych informacji, dla osób które chciałyby wybrać się na Svalbard.
Lot: lecimy do LYR, czyli do Longyearbyen. Najwygodniej wykupić całą podróż na jednym bilecie i szukać jak najszybszych lotów. Jak pisałem wyżej, leciałem GDA > CPH > OSL > LYR. Wracałem z międzylądowaniem w Tromso, nie wiem czemu, ale trzeba było wysiąść z samolotu, wyjść z lotniska, wejść do lotniska, przejść ponowną securyty control, odprawę paszportową i po jakimś czasie wejść do tego samego samolotu. Na lotnisku można przekąsić małe conieco, np. pizzę… której kawałek kosztuje jakieś 70 NOK… Widoki, jakie zapewnia nam przewoźnik, zapierają dech w piersi i są bezcenne, więc najlepiej wybrać miejsce przy oknie i mieć przygotowane urządzenie do focenia. Ze sobą warto zabrać coś do jedzenia, bo przewoźnik niestety nie zapewnia pokarmu.
Paszporty: obowiązkowe. Bez ważnego paszportu nie wpuszczą nas na wyspę.
Kasiora: karta wystarczy, ale lepiej mieć dwie. Nigdy nie wiadomo po co, ale lepiej dmuchać na zimne. Na karcie lepiej mieć dużo kasiory, bo to nie jest tanie miejsce. W taniej hotelowej knajpie hamburger + ziemniaczki + browar może kosztować ponad 200 NOK. Wjazd do Svalbard Museum czy North Pole Museum = 75 NOK. Idąc w kierunku oszczędzania warto zabrać ze sobą termos i w hotelu z rana wziąć gorącą wodę, w kraju zakupić żywność liofilizowaną i na tym funkcjonować. Da się to jeść a w kraju jest dużo tańsze niż zakup na miejscu. Takie żarełko bierze się ze sobą na wycieczkę i jest fajnie, smacznie i turystycznie. Oczywiście można iść po całości i iść do restauracji… ale tam sobie liczą.
Atrakcje turystyczne: jest w czym wybierać, lepiej zrobić sobie przegląd ofert w kraju poprzez www.visitsvalbard.com i na tej podstawie zaplanować czas. Oczywiście nie jest to tania sprawa, ale ma się pewność, że będzie bezpiecznie. Jak ktoś jest hard to oczywiście może sam wybrać się z buta w góry, ale… musi mieć pozwolenie, broń, przeszkolenie i znać teren. Tam nie ma dróg i ścieżek. Lezie się przed siebie i jak ma się pecha to można już nie wyleźć… czyli nie wrócić. Z atrakcji można wybrać wersje dla wszystkich, czyli rejs statkiem do Pyramiden czy Barentsburga koniecznie z opcją zwiedzanie, można a nawet trzeba pojechać psim zaprzęgiem czy pójść w góry z przewodnikiem. Ta ostatnia opcja jest wg mnie najbardziej atrakcyjna i jak ktoś lubi łazić, ma dobrą kondycję i nie boi się wyzwań, koniecznie musi z tego skorzystać. Trzeba jednak pamiętać o ubraniu, butach, jedzeniu i piciu, chociaż przewodnik ma „ciasteczka, obiad i coś do picia” czyli każdy dostaje termos, kubek, łyżkę i porcję żarcia liofilizowanego a podczas przerwy nasz guru wyjmuje sok, kawę, herbatę i ciasteczka i można piknikować na świeżym powietrzu wśród bobków reniferów rozglądając się, czy nie ma gdzieś misia polarnego, który jest w tym momencie zły i głodny. O tym, co ja wybrałem będzie później. Co jeszcze ważne, mimo tego, że możemy bukować wszystko z różnych stron poszczególnych operatorów, finalnie przerzuci nas na oficjalną stronę, gdzie musimy wklepać swoje dane, podać numer CC i kliknąć „zapłać”. To bardzo proste i sprytne rozwiązanie. Nie ma co się martwić, że nie będziemy wiedzieli gdzie mamy się udać i skąd ruszamy. Przy opcji bukowania wybieramy miejsce skąd chcemy by nas zabrano, czyli hotel i z tego miejsca o danej godzinie zabierze nas przewodnik a po zakończeniu wszystkiego odwiezie w to samo miejsce. Wygodne rozwiązanie.
Ubiór: powiem tak 78°13′N …i wszystko jasne. www.yr.no i F5. To Arktyka i tu jest zimno, zawsze wieje wiatr i niekiedy pada deszcz. Jak chmury są nisko, to jest ciepło, ale mało co widać, jak świeci słońce i nie ma chmur to jest zimniej. Pierwszy temat, to buty. Muszą być naprawdę bardzo dobre, wysokie, za kostkę, z dobrym bieżnikiem, membraną i najlepiej jakąś otoczką gumową, żeby nam nie przemokły. Tu wszędzie jest błoto, jest dużo wody, jak idzie się w teren, nie ma dróg, są kamienie, skały, tundra. Jest ciężki i siermiężny teren do chodzenia. Ja miałem na nogach buty Regatta. Skarpety również muszą być dobre, ciepłe i grube. Jak idzie się w kurs, lepiej mieć w plecaku drugą parę. Spodnie… a pod nimi geterki. Ja miałem ocieplane getry i ciepłe trekkingowe spodnie Regatta z membraną. Tam zawsze wieje, więc lepiej zabezpieczyć się membraną. Spodnie warto wybrać takie, które będą miały dużo kieszeni i szelki. Podobne, jak narciarskie. Na górę znów kilka warstw. Bielizna termiczna, jakaś lekka bluza również ciepła i oddychająca i kurtka. Koniecznie z dobrą membraną i kapturem. Musi być wiatro odporna i deszczo odporna i mieć znów sporo kieszeni. Warto do plecaka zabrać jeszcze jakąś lekką bluzę żeby podczas przerwy na piknik nie wychłodzić się zbytnio. Rękawiczki – uważam, że dwie pary należy zabrać ze sobą na taki trekking. Jedna może się podrzeć albo zmoczyć podczas chodzenia po skałach, kamieniach jeżeli wybierzemy taką wycieczkę, więc lepiej mieć drugą w zapasie. Czapka również z membraną. Okulary również mogą się przydać. Warto mieć ze sobą plecak do którego wrzucimy np. dodatkowe ortalionowe spodnie, jak zacznie padać, oraz dodatkową bluzę, rękawiczki, jedzenie, aparat i gadżety jak termos, jedzenie, nóż. Plecak turystyczny, wygodny koniecznie z paskiem na pas i na klatkę z piersiami. Musi się trzymać i nie może przeszkadzać. Do kieszeni możemy włożyć po batoniku energetycznym, paczce żelków. Do plecaka można jeszcze wrzucić folię NRC czy wielki worek na śmieci, papier życia i bidon z wodą. To chyba wszystko co będzie potrzebne na wycieczkę w góry. Niby nic szczególnego, ale… lepiej być przezornym. To oczywiście opcja ubioru na lato, jesień. Opcji zima jeszcze nie przerabiałem. Na niektórych atrakcjach jak pieski czy kajaki oczywiście organizator zapewnia stosowne ubranie, czyli kombinezon lub suchy skafander, ale o tym lepiej sobie wcześniej przeczytać na stronie bukowania wycieczek.
Noclegi: jest bardzo bogata oferta, ale bardzo szybko się kurczy. Ceny również są dość wymagające. Mi się udało przenocować w jednym z najtańszych hoteli Coal Miners Cabin gdzie za 4 noclegi ze śniadaniem zapłaciłem 2440 NOK. Łazienka i prysznic znajdowały się na korytarzu, ale do dyspozycji była świetlica z TV, pralnia i darmowy internet. Do dyspozycji jest również pole namiotowe, ale to opcja dla prawdziwych wyjadaczy, jednakże noc pod namiotem na Spitsbergenie musi być niezapomnianym przeżyciem.
Transport na wyspie: kursuje autobus, taksówki, latają samoloty, można maszerować z buta albo skołować sobie rower.
Sklepy: są chyba dwa duże markety, można tam kupować bez opamiętania i jedyne co nas ogranicza to ilość środków na karcie. Z Alkoholem podobno jest jakiś problem, bo trzeba niby pokazać bilet lotniczy, na którym pracownik coś odznaczy i zaznaczy, ale że jako ja jestem osobą spożywającą bardzo małą ilość alkoholu a jak piję to tylko browar, więc w przypadku zakupu dwóch puszek z piwem nikt mnie o nic nie pytał. Cena puszki browara 0,5l – 11 NOK.
Miasto: … to duże słowo. Jedna główna ulica, jeden deptak, trochę mniejszych uliczek, kilka sklepów z pamiątkami, ciuchami i to fajnymi outdorowymi za fajną kasę… bar, poczta, bank, kościół, muzea, uniwerek, stary cmentarz, szkoła, przedszkole… i tu na dłużej stanę. Szedłem pewnego dzionka z buta do „centrum” padał deszcz, było średnio fajnie a dzieciaki na lekcji, domyślam się że wf grały w frisbee i kopały piłkę. Przedszkolaki kawałek dalej radośnie latały po dworze i bawiły się na ziemi, nie było lipy, że deszcz, że zimno, że wieje, że błoto… U nas już słyszę skargi i rozwrzeszczanych rodziców, jakby jakiś nauczyciel w taką pogodę wygonił dzieciaki na dwór…
Telefon: pole jest, w mieście praktycznie nie spotkałem się z miejscem, gdzie nie byłoby zasięgu, poza jest ciężej, chociaż na wierzchołku góry ponad 900 mnpm miałem zasięg i spokojnie mogłem dzwonić do kraju.
Inne: tu nie można umierać… znaczy się nie ma tu pogrzebów i grobów, jak ktoś przeniesie się na inny świat to zostanie odesłany na własny koszt w aluminiowej trumnie tam, gdzie ostatnio mieszkał. Jest co prawda jeden stary cmentarz, ale od dawien dawna nikogo nie chowa się tutaj w ziemi. Jak ktoś niedomaga i jest bliżej niż dalej, musi liczyć się z otrzymaniem propozycji nie do odrzucenia, czyli… powrotu do swojego miejsca zameldowania. Nie można nie mieć pracy. Każdy tu pracuje i musi pracować, jeżeli pracy nie masz, Gubernator postara się o to, byś jak najszybciej opuścił Svalbard. Nie można mieć… kotów. Przyroda jest pod szczególną ochroną. Jeżeli ktoś się tu wybiera, niech lepiej wykupi dobre ubezpieczenie z opcją ratowania za pomocą śmigłowca, bo generalnie to jedyny środek transportu, który może nas uratować, jak coś gdzieś daleko nam się złego stanie.
To wyjątkowe miejsce na ziemi. Cisza, spokój i ogromne przestrzenie, lodowce, góry, fjordy… to wszystko sprawia, że człowiek natychmiast odrywa się od codzienności oraz przyziemnych spraw i zaczyna bratać się z matką naturą, która jednak tylko czeka aż zrobi się niepewny krok… a wtedy… można mieć problem.