Przedostatni dzień na Spitsbergenie upłynął pod znakiem piesków husky, których farmę, jeżeli takiego słowa można użyć, miałem przyjemność odwiedzić. Miałem do wyboru Svalbard Husky lub Green Dog Husky Svalbard, wybór padł na zielone psiaki. Dlaczego? Spodobała mi się na ich stronie zakładka „job” oraz to, że pracował tam Polak i miałem nadzieję, że będę mógł z nim pogadać o tym, jak jest na Svalbardzie.
Gjelder hele Svalbard – czyli dotyczy całego Svalbardu !
O 9 rano wylazłem z hotelu i od razu podszedłem do mega ubrudzonego busa, gdyż wydawało mi się, że to właśnie przyjechał mój transport. Krótka wymiana zdań z przewodnikiem, chwila oczekiwania na przewodniczkę, która mnie szukała i można było ruszyć na farmę. Od razu po wejściu do busa zostałem miło zaskoczony, „Hi, my nam eis Kamil” … takim zdaniem przywitał się ze mną kierowca, przewodnik. Cześć Kamil odpowiedziałem… „I’m from Poland” dodałem z rozpędu. Tak więc Kamil, inny Polak o którym wyżej pisałem oraz Teresa z Czech byli moimi przewodnikami.
tu mieszkają właściciele Green Dog – Svalbard
Farma znajdowała się za miastem więc mogłem w końcu zobaczyć, jak wygląda życie na obrzeżach. Po krótkiej jeździe i minięciu „narodowego znaku” uwaga miś, który jest głodny i zły dziś, asfaltowa droga zmieniła się w żwirowo błotnistą, którą dojechaliśmy do hodowli. Dookoła wznosiły się góry, tundra, mokradła i wielka nieokiełznana przestrzeń. Dzicz. To było coś wspaniałego.
Z farmy dochodziło głośne szczekanie a nawet ujadanie, bo psiaki wiedziały co je czeka i każdy chciał wyjść na trening, znaczy się pobiegać i pociągnąć nasz czterokołowy wózek. Pierwsze, co mnie zaskoczyło oprócz hałasu, było wysokie ogrodzenie przymocowane do pali na wysokość dobrych 4 jak nie 5 metrów na których szczycie powiewały czerwone flagi. Okazało się, że tam potrafi tak napadać śniegu, że zwykły płotek na dwa i pół metra momentalnie mógłby zostać zasypany. Podobnie wyglądały wielkie klatki dla młodych psów. Jedno wejście było na normalnej wysokości a drugie kilka metrów wyżej, czyli faktycznie jak jest tam zima i pada śnieg to pada go dość dużo. Jak dużo, napiszę w kwietniu po powrocie z NPM.
Ubrałem się w zielony kaftan, znaczy się kombinezon, założyłem rękawice, gogle i po przeszkoleniu w prowadzeniu wózka poszedłem z Kamilem i Teresą do psiaków. Moim zadaniem było odpięcie futrzaka z łańcucha, założenie mu szelek, przyniesienie do wózka i podpięcie do niego w ustalonej kolejności. Niby nic trudnego, ale takie łobuzy są bardzo silne i ruchliwe, więc samo założenie szelek na wyrywającego się na wszystkie strony wariata, to nic prostego. Przyprowadzenie go do wózka również wymagało dość siły, gdyż pies chciał jak najszybciej biec i hasać… Podpięliśmy osiem psiaków i ruszyliśmy… Ja z przodu, Kamil z tyłu, Teresa za kółkiem. Było mega! Psiaki zasuwały ile sił w nogach, wózek skakał na wybojach, błoto tryskało we wszystkie strony. Było po prostu zajedwabiście !!! Muszę to powtórzyć w zimie. Koniecznie. Wyjechaliśmy na drogę i Teresa zaproponowała mi poprowadzenie zaprzęgu. To już było wyzwanie. Osiem wariatów, wózek i 3 osoby na pokładzie. Jazdaaaaaaaaaaaa!!! Okazało się, że wcale nie jest takie trudne kierowanie wózkiem. Cały czas musiałem kontrolować prędkość, nie rozpędzać sfory do zbyt mocnego biegu i musiałem uważać, czy skądś nie wyjedzie samochód, które akurat tą drogą woziły węgiel z kopalni do miasta. Zjechaliśmy z drogi i znów za kółko wskoczyła Teresa i przeciągnęła nas po polach i wybojach. W między czasie zrobiliśmy przerwę na picie, woda ze strumienia i psiaki zadowolone. Pokręciliśmy się to tu, to tam i znów wróciliśmy na główną drogę i znów mogłem pokierować zaprzęgiem. Czad!
postój – taki wózeczek prowadziłem
dokładnie taki…
Suchy, Kamil, Teresa
Wróciliśmy do farmy, odstawiliśmy pieski do boksów, co wcale nie było łatwe, bo trzeba było rozróżnić poszczególne psiaki i każdego przypiąć do swojego łańcucha przy swojej budzie a futrzaki po błotnistej eskapadzie wyglądały jak siedem nieszczęść, brudne, ochlapane, ubrudzone ale mega zadowolone. Pozostałe łobuzy z zazdrości ujadały. Następnie ruszyliśmy do dalszej części farmy, gdzie były szczeniaczki i szczeniaki. Psiaki, które na świat przyszły 2 dni temu, 2 tygodnie temu i kilka miesięcy temu. Te były najbardziej skore do zabawy. Podbiegały i skakały. Typowe szczeniaki. Były fantastyczne.
chłopaki zadowolone po wycieczce
jest dzióbek – jest zabawa
…pies ci mordę lizał
dwudniowe świeżynki z mamą
dwutygodniowe łobuzy
Przy okazji dowiedziałem się że w hodowli znajduje się 150 psów, właściciele pochodzą z Grenlandii i są bardzo smutni z faktu, że nie można tu polować na niedźwiedzie. W Grenlandii można było. Kamil dawno temu wyjechał z ojczyzny, mieszkał w Norwegii gdzie tresował psy do wyścigów a na Svalbard zawitał kilka dni temu, stwierdził że nie potrafiłby wrócić do zgiełku i miejskiego hałasu. Teresa za to była nauczycielką i tresowała psy do akcji poszukiwawczych. Po pierwszej wizycie na Spitsbergenie postanowiła tu zostać. Rzuciła pracę nauczycielki i osiedliła się na północy. Wcale się im nie dziwie, że zapuścili tu swoje korzenie. To magiczne miejsce i życie tu wcale nie jest bajkową sielanką. Jest ciężko, siermiężnie, zimno, błotnie, wietrznie i szaro, ale widoki, spokój cisza i powietrze wynagradza wszystko. NORDLAND!
Come, watch the tones of changing light
From starlit days to sun-filled nights.
Refreshed Polar Night’s calm sleep,
With gentle sunrays, time I keep!
To był bardzo dobrze i bardzo sympatycznie spędzony dzionek i mam nadzieję, na powtórkę w warunkach zimowych. Polecam bardzo mocno hodowlę Green Dog – Svalbard każdemu, kto będzie chciał zawitać na Spitsbergen.
…w następnym dniu otrzymałem długo oczekiwanego maila, który jednocześnie rozwiał wszystkie moje wątpliwości. To znak, szczególnie że otrzymany z miejsca, z którego będę wyruszał na biegun północny