To był dobry tydzień, zarówno w tematach zawodowych, jak i sportowych, treningowych, wynikowych. Pobiegałem, pojeździłem, popływałem i na zakończenie zaliczyłemfajny trening – sprawdzian w Gdańsku na półmaratońskim dystansie, ale o tym potem.
Treningowo – brnę dalej swoją koncepcją, czyli spokój, tlen, siła a dokładniej crossy, mocne, bez kompromisów, MTB, trochę pływania i zabawy biegowe. Nie biegam typowych ciągłych, tempa czy mocniejszych akcentów. Szkoda mi zdrowia a na dodatek dość już się nabiegałem po ulicy i najnormalniej na świecie znudził mi się taki trening. Szukam czegoś nowego, uciekam do lasu i dobrze mi z tym.
Poniedziałek – dwunacha mocnego crossu, lekko się upodliłem i czułem ten trening dobre dwa dni w kulasach. Niby tylko dwunastka, ale to aż dwunastka, chociaż prędkość nie jest powalająca bo średnia wyszła 4’22/km, ale średnie tętno wyszło 175 a maksymalne 187. Wtorek – wolne od trenowania, z wyjątkiem treningu grupowego dla fajnej załogi z Intel Runners, którym demonstrowałem typowy przedstartowy rozruch, czyli trening wykonywany przeze mnie na dzień przed startem. Środa…było hard. 6:30 pływalnia, 10:30 MTB i objazd trasy sobotniego wyścigu, podczas której w dwie godziny zebraliśmy… pozostałości po śmieciarzach – kolalrzach uczestniczących w zawodach…
…czyli jak widać problemem jest wrzucenie pustego, zużytego opakowania do kieszeni, czy wciągnąć żel na punkcie żywieniowym. Lepiej walnąć gdzieś w krzaki i mieć głęboko w dupie, że to las a miejscami Rezeerwat Przyrody. Wstyd mości panowie kolarze. Wstyd! W każdym razie pokręciliśmy 2 godzinki a na deser o 20:00 grupowa nocna wycieczka w lesie z ASA Biegiem Po Zdrowie Team… czyli w środę zaliczyłem trajlon na raty. Nie powiem, poczułem to. Może nie mięśniowo, ale ogólnie zmęczeniowo. Czwartek dla odmulenia zaadaptowałem sobie zabawę biegową. Siedem km w jedną stronę i z powrotem 20 x 30″/30″ mocno, żywo… z opadającą z sił lampą, która nie ogarniała lasu. Cóż, musiałem poświecić przykładem i spiąć się trochę bardziej. W piątek… miałem popływać, ale władowałem się w taki korek na obwodnicy, że na planach się skończyło. Zrobiłem za to 14km leśnego rozbiegania. W sobotę urwałem się do lasu na 90 minut MTB. Było pysznie. Górki, las, rewelacja. Jesień w Puszczy Darżlubskiej jest piękna a przestrzeń i leśne drogi sprawiają, że tam nie można się nudzić.
Testowałem przy okazji moją nową gremlinową zabawkę, która w końcu spełnia moje oczekiwania. 910 i 920 dawały radę, nie powiem, ale Epix… jest mega. Raz w tygodniu, jak nie dwa obowiązkowo będę chciał zaliczać 2 i więcej godzin na bajku. Przy okazji można troszkę zwiedzić okolicy i np… odnaleźć Gród Słowiański Sławutowo o którego istnieniu nie miałem pojęcia.
Kulminacyjnym punktem tygodnia była jednak niedziela, czyli połówka w Wolnym Mieście Gdańsku a dokładniej Amber Expo Półmaraton Gdańsk. Impreza za miedzą, w któej miałem pełnić rolę prywatnego zająca dla Bartka, co spowodowało, że miałem lekkiego srula, przy srulu Bartkowym mój srul okazał się srulikiem, ale było fajnie. Plan był prosty. Połamać 1:20, czyli generalnie luz w oku, ale… nie do końca. Dla kogo luz, dlatego luz. To tak samo jakby kazać mi biec na 1:11 a dać za pejsa biegacza co śmiga 1:06 z palcem w nosie. W każdym razie dlaścisłości… < 1:20 oznacza, że każdy kilometr trzeba przebiec w około 3’47/km, czyli dość żwawo. Tak szybko na takim dystansie biegałem ostatnio w … sierpniu, czyli dość dawno, więc lekko obawiałem się takiego biegu. Dycha, czy piętnastka luz. Na zdrowiu przekulałbym się, ale połówka to połówka, więc obawiałem się że wskoczę na niewiadomo jak wysokie HR i odczuję ten bieg dość solidnie a na końcówce poskłada mnie, jak młodego.
Stresik dał o sobie znać na rozgrzewce, na której miałem podwyższone tętno, ale wraz z upływem czasu wszystko zaczęło się uspakajać i de facto pojawił się fajny luz przedstartowy. To, co lubię. Zaczęliśmy dobrze, pierwsza piątka 18:52, idealnie. Plan był między 18:45 – 18:50. Była grupa, był luz i pogoda. Była idealna pogoda do szybkiego biegania. Na 10km zameldowaliśmy się po 37 minutach i 38 sekundach, czyli teoretycznie przy utrzymaniu tego tempa udałoby się złamać 1:20. Biegło się naprawdę luźno i swobodnie. Żadnego spinania się.
źródło: biegaczzpolnocy.blogspot.com
Piętnasty kilometr minęliśmy z czasem 56:19, czyli lekko przyspieszyliśmy. Tu Bartek zaczął mieć lekki problem z utrzymaniem tempa i zaczął się pierwszy lekki kryzys, który całe szczęście minał. Szesnasty km jeszcze poszedł fajnie bo w 3’44, ale dalej niestety było już lekko „pod górkę”… 3’47, 49, 4’05, 10 i 3’51…a zegar na mecie pokazał 1:20:46… buuuuu… nie wyszło. Szkoda, ale pozytywne było to, że była walka, walka z kryzysami z własnymi słabościami. Teraz, jak Bartek będzie miał kryzys na biegu, w głowie włączy mu się lampka przypominająca gadającego Suchego na trasie, który używając niezbyt cenzuralnych słów motywuje do dalszego biegu… To był bardzo dobry bieg!
Zapraszam do krótkiego wywiadu w 15 minucie… ale tylko dla osób o silnych nerwach… ale wracając do mojego biegu. Zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony, raz że samą organizacją ale tym jak mój organizm zareagował na wysiłek. Nie ujechałem się a całość wyszła w solidnym, męskim drugim zakresie. Średnie tętno wyszło 179 co mnie bardzo cieszy. Mięśniowo było OK, wydolnościowo i oddechowo OK. Nie było żadnych problemów. Achillesy wytrzymały. Jaki z tego morał…? Trening multidyscyplinarny działa bardzo dobrze i po raz kolejny pokazał, że dzięki takiemu rozłożeniu obciążeń można całkiem fajnie biegać. Nie trzeba tłuc nie wiadomo ile na ulicy, żeby utrzymywać wydolność na przyzwoitym poziomie. Wystarczy z głową przemyśleć akcenty i jechać z tematem.
Miniony weekend był również owocny dla moich ścigaczy, którzy w Gdańsku uzyskali bardzo dobre rezultaty, które w większej większości przełożyły się na nowe rekordy życiowe. GRATULACJE!!! Oby do 11 listopada… a potem będzie już z górki i z czystym sumieniem można będzie wejść w aktywne roztrenowanie. Pozwolę zacytować sobie jeszcze Kamila Leśniaka, który startował na poważnie pierwszy raz w maratonie. Kamil startował z treningu ultra a biegał generalnie 5 x w tygodniu i tylko momentami dokładaliśmy szóstą jednostkę… Żeby biegać szybko, należy trenować… mądrze. Mądrze i z głową. Jak czytam o amatorach, co biegają po 180 – 200km tygodniowo a ledwo co rzeźbią 35′ na dychę to sorry… widać, że nie rozumieją nic za nic treningu i robią sobie tylko krzywdę a zdrowie ma się jedno…
Tak tylko na szybko. Złamałem 2:45, a nawet 2:40. Precyzyjnie mówiąc na zegarku 2:38:43! Elegancko poszło… pierwsza połówka równo 1:22, a druga poniżej 1:17! Dla mnie nie istotne cyfry. Liczę, że jutro wyjde spokojnie biegać. Dobrej myśli jestem przed biegiem na Azorach.
W następnym poście napisze więcej o maratonie, bo w sumie dobry czas dla mnie. Przy okazji Mistrzastwo Torunia należy do mnie.
Teraz jaki był plan na ten maraton. Nastawiałem Kamila na 2:45, chociaż wiedziałem, że jest w stanie zmienić 2:40, ale wolałem dmuchać na zimne i nie chciałem żeby odpalił za mocno a potem umierał. Kamil zaczął idealnie, pierwszą piątkę po ~4’00… a potem z górki… tak się właśnie biega maraton. Nie odwrotnie.