JESIENNE PRZEMYŚLENIA…

10549876_808046045912879_5669260069391484633_o

ultra– pierwszy człon wyrazów złożonych oznaczający najwyższy poziom lub skrajną postać tego, co wyraża drugi człon złożenia.

Ostatnimi czasy przez głowę przechodzi mi coraz więcej myśli, pomysłów nad tym, co zmienić w swoim sportowym życiu. Generalnie wszystkie myśli idą w stronę wydłużania się i urozmaicenia tego, co robiłem przez ćwierć wieku, a było tego sporo. W 2012 roku, kiedy praktycznie stałem się spełnionym maratończykiem łamiąc 2:30 (2:29:34) chciałem iść w stronę tri. Spróbowałem, spodobało mi się, ale trochę brakowało czasu na trening pod tą dyscyplinę, szczególnie mając na uwadze fakt, że interesował mnie tylko i wyłącznie czas a nie temat ukończenia. Jednak ta sportowa żyłka i zacięcie do ścigania gdzieś tam jest…

Posmakowałem tri i wróciłem na szosę, do maratonu… który jest fajny, ale jakoś nie specjalnie mnie kręci. Może już zdrowie nie te, zapał nie taki jaki był kiedyś, może zmęczenie psychiczne i fizyczne materiału. Nie wiem, ale szedłbym w tą stronę. Maraton zawsze zdążę pobiec, przygotować się na wynik < 2:40 czy nawet poniżej 2:35 zdążę, bo tu wielkiej filozofii nie ma. Aż tak się przecież nie zapuszczę, żeby rzeźbić wolniej, no chyba że w BKG bo tam dość ciężko się biega, ale w cywilizowanych europejskich warunkach… da się. Biegać poniżej 2:30 raczej nie będę ze względu na brak czasu do takiego treningu i chyba brak chęci, chociaż może to dziwnie zabrzmieć. Powoli zaczynam rozumieć chłopaków biegających bardzo szybko, którzy skończyli karierę zawodniczą i mimo tego, że w swoich kategoriach wiekowych teraz mogliby rozdawać karty bez żadnego problemu, to teraz… nie kręci ich to już. Pamiętam rozmowę z moim pierwszym trenerem, który prowadził mnie do debiutu maratońskiego, z prof. Wojciechem Ratkowskim (2:12:49) i w jednej z rozmów stwierdził mniej więcej to, co wyżej napisałem. Nie dziwię się. Ile można pruć się.

Multi, tri, ultra. Odpowiada mi taki trening, czyli trochę tego, trochę tamtego, oczywiście mam na myśli (jeszcze) trenowanie niż „sztuka dla sztuki” czyli dalej wszystko z głową do celu, ale bez zostawiania zdrowia na ulicy i biegania wszystkiego na żylecie. Trening MTB, pływacki i lekki biegowy działa i pozwala trzymać organizm cały czas na dość wysokim poziomie, oczywiście jak na mnie przystało. Potwierdziło mi się to w niedzielnym półmaratonie, ale o tym pisałem wcześniej. Kręci mnie MTB, dwie godziny leśnego szaleństwa pozwala ostro się wyżyć i mocno bodźcować organizm. Z pływaniem jest może trochę mniej fajnie, bo ile można odbijać się od brzegu basenu a raczej pływalni i ile można wykonywać po sobie nawrotów, ale… idzie się zmęczyć i można praktycznie unikając kontuzji zrobić świetną robotę i utrzymać formę na wysokim poziomie. Do tego bieg, trochę sprawności i trening gotowy. Dobry i solidny trening. Czy sprawdzi się w ultra… nie wiem. Ultra bo w tą stronę ciągnie mnie coraz bardziej będę chciał (troszkę) posmakować w przyszłym roku. ZUK, North Pole Marathon, Maraton Karkonoski… niby to ultra przez małe „U” ale gdzieś trzeba się tego nauczyć i postawić pierwsze kroki. Może bardziej od samych zawodów kręci mnie trening i pokonywanie przestrzeni i odległości, ale spróbować własnych sił również gdzieś trzeba… co będzie zobaczymy. Ważne, że z takiego treningu cały czas można pobiec całkiem fajny wynik na ulicy… więc teoretycznie można złapać dwie sroki za jeden ogon.

…teoretycznie, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.

…kilka takich przemyśleń, jesiennych przemyśleń, przyszło mi dziś do głowy.

2015-10-27T18:04:19+01:0027/10/2015|Różne|