Maraton maratonem, zakończył się jak się zakończył a zakończył się całkiem sympatycznie i jedynym co mnie martwiło był stan moich Achillesów, które wpołączeniu z upałem wyglądały jak serdelki… ledwo co poruszałem się do przodu ruchem jednostajnym posuwistym i wszystko mnie delikatnie mówiąc bolało. Z pozytywnych tematów cieszyłem się z faktu, że w końcu jestem na urlopie pełną gembą i mam w głębokim poważaniu wszystko dookoła. Plażing, smażing, browaring, zwiedzaning i odpoczywaning… luz na maxa.
W Negril posiedzieliśmy jeszcze całą sobotę i całą niedzielę, gdzie zwiedzaliśmy miasteczko, lokalne knajpy, budki z piwem, dżerkiem i tamtejszy kościół, który różni się bardzo mocno od naszych, lokalnych do których co niedziela zmierzają grzecznie wszyscy, którzy odczuwają taką potrzebę. Niestety dla mnie jest bardzo smutny, w którym co chwilę trzeba się kajać i bić w piersi słuchając smutnych pieśni o umieraniu, ogniu piekielnym i winie za grzechy… Tam był super. Ludzie poubierani w najlepsze ciuchy, elegancko wypucowane skutery, rowery czy samochody a co najważniejsze klimat. Muzyka na maxa, śpiewy, okrzyki, radość, fun i przyjazny niepowtarzalny klimat. Identycznie, jak na hamerykańskiich filmach. Muzyka, taniec i śpiew porywał. Myślę a nawet jestem pewien że bezbożnego pogańskiego grzesznika tłukącego wszystko i wszystkich Mjollnirem przy okazji czcząc Peruna, Trygława czy Swaroga, również to by porwało i dało mu do myślenia… a dawało. Nogi same podrywały się do tańca a dłonie do klaskania. Było cool.
przydomowa hodowla trawy na zdrowe stawy
przeprowadzka
…przed
…po
najpierw masa potem rzeźba !
Samo Negril bez szaleństwa. Miasteczko turystyczne. Bardzo ładne plaże, świetna woda, chociaż mocno słona, leżaki, parasole, opalanie. Sporo hoteli z zamkniętymi plażami, dużo lokali, takie nasze Dębki, czy Białogóra. Cenowo drożej niż w kraju. Co rzuca się w oczy to brud i bieda. Podobnie, jak w BKG czy na Phuket. Oczywiście miejscami jest na bogato i elegancko, ale to tylko miejscami, jednakże taki jest ten kraj i tak tu jest. Mi się podobało, chociaż było dla mnie zdecydowanie za ciepło.
gremlin w słoneczku potrafił pokazać + 41 C
W poniedziałek z rana zapakowaliśmy się do busa i nie wiem w ile osób, ale dość sporo, nawet więcej niż dopuszczał limit ruszyliśmy do Treasure Beach, miejscówki w której mieliśmy wynajęty domek, który okazał się domem albo willą z kuchnią, tarasem, dwoma łazienkami i ogromną przestrzenią liczącą setki m2. Z TB mieliśmy bazę wypadową na kolejne aktarkcje, jak rejs po Morzu Karaibskim, Black River czy do fabryki rumu, gdzie można się upić samymi oparami.
…ale najpierw trzeba było wymienić siano i zrobić małe zakupy
nasza chałupa, dla ścisłości mieszkaliśmy w 4 osoby…bez ciepłej wody, ale na Jamajce ciepła woda jest bez sensu, bo jest tam ciepło i takie luksusy są zbędne
We wtorek z rańca, po śniadanku ruszyliśmy łodzią WRC LPG z silnikiem o mocy 666 jamajskich kuni mechanicznych na przejażdżkę po Morzu Karaibskim a docelowo na krokodylowisko w Black River. Było GIT. Łódź prowadził kapitan żeglugi polarnej Alan, co żadnej fali się nie boi. Twardy gość, znający się na rzeczy i lubiący łyknąć sobie… bezołowiowej i popić browarem. Respect! Po drodze spotkaliśmy parkę delfinów a przez cały czas degustowaliśmy się widokami…
…np takimi, gdzie coś komuś nie wyszło i ziemniaki trzymane w piwnicy cały czas są pod wodą
prawie, jak nasz łabędź
…panie a można tu pływać, noł problem ya man men, tu niet krokodyli, śmiało
…hahaha, żartowałem, krokodyl jest, żywy, nie na baterie, pływa i pewnie gryzie, jakby mu dać coś do gryzienia
…jeszcze jeden
na wyciągnięcie ręki… której to może być ostatnie wyciągnięcie
miejscówka na przerwę, czyli Rocky Village, można się zatrzymać, zjeść dżerka, napiść się koli i popływać w rzece a jak się będzie miało odrobinę szczęścia można trafić na krokodyla, który czas umila, czy jakoś tak…
typowy wystrój barów, pabów, knajpek i lokali… jak to Bachor śpiewa, to my fani burdeli, fani lokali, gdzie tanim kosztem da się zabawić… ale jak widać, ideał kobiet na wyspie jest nieco inny niż w Europie
pelikan
W drodze powrotnej zahaczyliśmy Pelikan Bar, czyli przytulną knajpę gdzieś na Morzu Karaibskim, może nie na jego środku, ale suchą nogą do niego się nie dojdzie. Bardzo ciekawe i klimatyczne miejsce. Muza na maxa, opary zioła, słońce i wiatr… petarda!
za drobną opłatą lokalny dłubacz w drewnie może nam wydłubać na deskach pomostu nasze ksywki, inicjały czy co tam się komu podoba… myśmy akurat nie skorzystali, bo mogłoby się to skończyć zatopieniem knajpy
Na berlińskim półmaratonie widziałem podobne tabliczki przyklajstrowane do drzew w okolicy startu a tu teraz taka sama sytuacja.
Po dość długiej eskapadzie wróciliśmy do Treasure Beach i zjedliśmy kozę. Znaczy się ja zjadłem kozę i chyba Daniel. Dziewczyny o ile dobrze kojarzę skonsumowały kurę. Koza w smaku jak koza. Smaczna, ale bez rewelacji. W dodatku trafiłem na jakąś papryczkę cziliłili która sprawiła, że przez dłuższy czas zionąłem ogniem, jak smok wawelski. Była ostra jak cholera a że nie lubię ostrego to było słabo. Dzionek pełen wrażeń zakończyliśmy na ganku obserwując gekony biegające po suficie i delektując się czerwonym paskiem. Następny dzień zapowiadał się równie ciekawie. W planach były wodospady, fabryka rumu i aleja bambusowa, czyli bambuss strasse. Mnie jednak bardziej kręcił kolejny punkt wycieczki, czyli odbiegając w niedaleką przyszłość… Kingston miasto wg niektórych tak niebezpieczne że sama myśl o nim napawa strachem a wystawienie przysłowiowego palca z busa może skutkować jego obcięciem przez krwiożerczych Jamajczyków… tak mówi gazeta która kłamie a jej nazwy nie przytoczę i spora część przewodników typu „skandale” czy „nie z tej ziemi”…
… zapomniałbym. Tego wieczoru czekała nas jeszcze impreza w klubie harcerza, czyli dicho na wiosce. Oj działo się i to grubo! Buda, kolumny wielkości tira, DJ, lokalesi i piękna sikorka wywijająca na parkiecie… nawet troszku się z nią pobujałem, była zaskoczona i zachwycona (chyba) a co najśmieszniejsze wszyscy dookoła byli mega sympatycznie nastawieni do białasów. Żadnej agresji, dziwnych spojrzeń tylko przybijanie piątek i „respect”.
dyskoteka pana dżeka, w promocji był browar – 2 flaszki za 300 dolców, schodził jak ciepłe bułeczki, w tle widać mojego niepoprawnego Qzyna rodem z Wałbrzycha popijającego zimnego browara
jak zawsze zadowolony z życia, rządy przygód, czyli „ja”
Co jeszcze mogę powiedzieć o TB. Fajna miejscówka wypadowa. Blisko tu i tam a nocleg można dostać za nieduże pieniądze. Myśmy profilaktycznie wybrali opcję „na bogato”, czyli z kuchnią, dwoma sypialniami, prywatnym kogutem, który budził w nocy i nie dawał spać i psem, który szczekał na wszystko co się ruszało ale był przesympatyczny. Bidak był ciągle głodny, więc karmiłem go bekonem Anki, który po kryjomu zawijałem z lodówki. Daniel też tak robił, tylko nie chce się przyznać. W TB są sklepy, są knajpy, np sławna na całą krainę „U Juniora”, w której jedliśmy następnego dnia naszą kolację oraz plaża, łódki, kosy, kaczki, kury i inne zwierzaki. Fajna miejscówka i z ręką na sercu powiem, że było tam przesympatycznie. Przyzwyczaiłem się nawet do ciepłej wody, która była zimna. Razem z nami, ale w domku obok była ekipa również co zabawne z Wałbrzycha reprezentująca kapelisko pod swojsko brzmiącą nazwą Trzeci Wymiar – fajne chłopaki, ale nie przekonali mnie do swojej muzy, chociaż niektóre kawałki mają całkiem zgrabne. Oprócz trzeciowymiarowców było z nami jeszcze kilka innych osób, więc skrystalizowała się całkiem zgrabna brygada.