Poznańsko, orientalistycznie, rumsko, treningowo…

IMG_7001

Powoli, ociężale, jak żółw, ale wracam do siebie, do rzeczywistości, chociaż myślami jestem w LYR… i cieszę się, że w czerwcu znów będę mógł tam być. Tym razem tylko na kilka dni, ale zawsze… to magiczne miejsce, do którego ciągnie mnie o każdej porze roku, chociaż byłem tam tylko dwa razy… nieważne.

13015146_1050406308335849_7770635492244470878_n

Po powrocie ze Spitsbergenu następnego dnia z rana jechaliśmy do Poznania na połówkę oraz na targi sportowe a raczej na prelekcje dla biegaczy, gdzie opowiadałem o tym, jak nie pobiegłem na biegunie. Było sympatycznie i kameralnie. Dobry klimat, fajni ludzie, którzy w dość dużej ilości wypełnili salę, było trochę pytań, trochę slajdów, filmik, opowiadanie… czas minął bardzo szybko i trzeba było kończyć. Na niedzielę, czyli na następny dzień miałem zaplanowany start w półmaratonie. Słowo start w tym przypadku jest jednak zbyt dużym i zbyt mocno wyeksponowanym słowem. Powiem tak. Miałem wziąć udział i wziąłem… Oczywiście moja forma była daleko w polu, bo przez ostatnie dwa tygodnie nie trenowałem, coś tam pobiegałem na Spitsbergenie, ale nic konkretnego… do tego jechałem cały czas na słabym i nieregularnym żarciu, mało spałem, mało odpoczywałem itp. itd. etc. bla, bla bla…

12992819_1015975015156307_201436474_n

W niedzielę padało a nawet lało, było niezbyt ciepło, niezbyt zimno, tak w kit i całe szczęście nie wiało. Była dobra pogoda do biegania, chociaż momentami deszcz i kałuże sprawiały, że nie było zbyt komfortowo, ale cóż. Tak było a nie inaczej i trzeba było sobie z tym poradzić. Na rozgrzewkę wyszedłem a raczej wybiegłem z hotelu na jakieś 20 minut przed startem i po kilku minutach podłączyłem się do Jacka „Meza„, z którym pokulaliśmy się tam i na zad… a po chwili staliśmy na starcie półmaratonu.

13010651_1560069790957064_6385235997033802903_n

Jako, że miałem numer startowy „32” to startowałem z sektora elyta i tam mogłem się dogrzewać i rozgrzewać do woli. Było fajnie. W strefie było sporo znajomych z biegowych tras, Owoc, Taras, Paweł Ochal, Marta, Mariusz i można by tak dłuuuuuugo wymieniać. Wszyscy pytali się mnie o biegunowe przeprawy oraz tradycyjnie „na ile biegnę”… Plan byl prosty. Otworzyć mocno i zobaczyć, co będzie się działo po 5-6km. Jak będzie dobrze, to dowieźć to dalej a jak będzie źle to odpuścić i dotruchtać do mety w jak najmniej uszkodzonym stanie.

poznan_polmaraton_2016_515

Jak planowałem, tak zrobiłem i odpaliłem po… 3’30, 42, 28, 39, 30 i pierwszą piątkę machnąłem w 18’02. Normalnie powiedziałbym, że się opierdzielałem i że truchtam, no może nie truchtam, ale biegnę bez szału… a tu czułem że prędkość jest dość wymagająca, chociaż była tylko na około 1:15-1:16… Dalej już nie było tak różowo. 3’40, 42, 42, 41, 50… i przytkało mnie.

72810-PPO16-32-21-000101-ppo16_01_lks_20160417_094652_1

Na około 8-9 km przytkało mnie i wyszło zmęczenie, brak obiegania się na prędkościach, na asfalcie, wyszło bokiem kiepskie żarcie, brak snu, zmęczenie itd… Zjechałem do krawędzi… tuptając sobie i dochodząc do siebie. Co jakiś czas oglądałem się do tyłu w poszukiwaniu Jacka, który miał biec po około 3’40/km no może ciut wolniej. Chyba na 12 km zobaczyłem, że zbliża się pociąg w którym jechał Jacek prowadzony przez Piotra.

72810-PPO16-32-21-000101-ppo16_01_kkn_20160417_102206

Przeskoczyłem z prędkości 4 z małym ogonkiem na komfortową, konwersacyjną która na tamtą chwilę wyniosła ~3’50-55/km. Luźno i swobodnie. Biegło się bardzo komfortowo, sporo gadaliśmy i dopingowaliśmy Jacka, który zmagał się z trudami dystansu. Biegliśmy i gadaliśmy. Zebraliśmy się mocniej z ostatniego km a na ostatniej prostej zaczęliśmy się ścigać… był to bardzo mocny i żywy finisz. Gremlin pokazuje gruuuuuuuuuuuuubo poniżej 3 minut/km. Oczywiście na ostatnich może 200 m, ale zawsze…

72810-PPO16-32-21-000101-ppo16_01_mr_20160417_102442_2

Zegar na mecie finalnie pokazał czas 1:21:10…. czyli po 3’50/km. Woolllnnnnooooo… ale konwersacyjnie. To był bardzo fajny i bardzo dobry bieg, z którego jestem zadowolony. Zrobiłem solidny tlenowy trening.

72810-PPO16-32-21-000101-ppo16_03_srv_20160417_092300

W kolejnym tygodniu udało się pokręcić na bajku, popływać a w sobotę wystartować oczywiście kontrolnie i treningowo w Gdyńśkim Rajdzie na Orientację, co było bardzo fajną alternatywą i odbiciem. Można powiedzieć, że to był reset dla mózgu, gdyż ganiając po lesie z mapą nie można myśleć o głupotach i analizować swojego życia, jak to ma miejsce na szosie. Tu cały czas trzeba być skoncentrowanym i myśleć, analizować i wybierać odpowiednie warianty. Trasa zawodów w linii napowietrznej miała 15 km, znajdowało się na niej 15 punktów kontrolnych oraz dwa zadania specjalne: strzelnica laserowa oraz rzut granatem.

13095928_1107953585912387_5830889900372861709_n

Biegło się spoko. Luźno, bez spinania się, chociaż na naszych gdyńskich górkach można było zostawić wiele zdrowia i energii, szczególnie jakby się chciało pościgać… to można było się ugotować. Było, gdzie się wspinać, było co robić. Większych błędów technicznych nie  popełniłem, oprócz jednego kiedy się zamyśliłem i z 10 pk zamiast na 11 pk, który był punktem węzłowym, pobiegłem prawie na ósemkę… to mnie kosztowało kilka minut i sprawiło, że zdekoncentrowałem się na resztę trasy i nie szło dalej już tak czysto, jak powinno iść. Co do zadań specjalnych. Strzelnica była świetna. Były trzy strzały kontrolne z pozycji leżącej oraz pięć liczonych. Za każde trafienie odejmowano minuty, więc można było dużo ugrać. Ja niestety nie pamiętam kiedy ostatnio strzelałem z czegokolwiek… może było to na zajęciach z PO (Przysposobienie Obronne) w pierwszej klasie ogólniaka… czyli w 1995 albo 1996 roku? Może dawniej, nie pamiętam… W każdym razie podczas serii próbnej miałem 2/3 a na liczonej niestety tylko 3/5. Punkt na którym rzucano granatem do celu – 3 rzuty, zaliczyłem wzorowo na 3, tzn trzy trafienia na trzy próby. To było dość łatwe zadanie.

Tak to wyglądało w praniu. Na „lapach” nie jest zaznaczony bodajże 7 punkt, gdyż zamiast niego wcisnąłem… stop. To był więc kolejny dobry trening, z którego jestem zadowolony. Prawie dwie godziny dobrego ciężkiego leśnego crossu przyspożyło zadowolenia i dobrego humoru, chociaż w lesie zostawiłem trochę sił. Tak minęła sobota

13012760_1107953555912390_6650120939820394011_n

13083083_1107953649245714_4523471223572251597_n

13087648_1107958422578570_930002570188931181_n

Niedziela… to kolejny pracujący dzionek. Tym razem wraz z UKS Tri-team organizowaliśmy fajną imprezę biegową, jaką jest Bieg Kaszubski. Myślę, że to najbardziej płaska dycha w Polsce, albo jedna z najbardziej płaskich, gdyż przewyższenie na całej 10 km trasie wynosi 1 metr (jeden metr)… Impreza wyszła bardzo sympatycznie, były biegi dziecięce, młodzieżowe i bieg główny. Jedynym mankamentam była pogoda… wiało, padało, lało, śnieżyło a nawet padał grad. Cóż… tak bywa. Raz świeci słońce, raz pada deszcz…

13055521_1727534380865516_9038328983453859454_n

Poniedziałek… trzeba było w końcu pobiegać coś na asfalcie, szybszego, mocniejszego bo jestem zamulony i brakuje mi jakiegokolwiek obiegania na prędkościach poniżej 3’50/km. Było kilka koncepcji na ten trening. Początkowo chciałem pobiec dwie szóstki, potem cztery trójki a finalnie stanęło na trzech czwórkach. Zakładałem pobiec nie wolniej niż 3’50 a nie szybciej niż 3’45/km, czyli w miarę czujnie i spokojnie. Bez spinania się, z pełną kontrolą. Pierwsza wyszła w 15:05, czyli po 3’46/km. Zakwaszenie 3,3 mmol/l… OK. Nie było źle. Kolejna czwórka 14:57, czyli po 3’44, LA = 3.5 mmol/l… równo, fajnie, dobrze. Ostatnią lekko przydusiłem i wyszło finalnie 14:41, czylo równo po 3’40/km. Tu już nie czułem komfortu oddechowego i ta prędkośc na ten dzień i na tą chwilą była dość wymagająca, chociaż spokojnie do utrzymania. Oddechowo czułem, że pracuję nad progiem i to potwierdził pomiar, który pokazał 5,1 mmol/l. Mięśniowo był luz, ale oddechowo… było mocno. Co z tego wynika? To, że trzeba będzie trochę powiosłować na prędkościach w okolicy 3’50-45 na dłuższych odcinkach… W sumie to Ameryki nie odkryłem, ale przynajmniej dokładnie wiem, gdzie jestem a to jest najważniejsze.

Zawsze trzeba działać. Źle czy dobrze, okaże się później. Żałuje się wyłącznie bezczynności, niezdecydowania, wahania. Czynów i decyzji, choć niekiedy przynoszą smutek i żal, nie żałuje się. –  Andrzej Sapkowski

2016-04-27T15:56:47+02:0027/04/2016|Starty, Trening|