Kolejny mocny tydzień zaliczony. Jestem generalnie zadowolony z przerobionej pracy, która szczególnie była bardzo mocno intensywna i czuję, że trenowałem, co nie często mi się ostatnimi czasy zdarzało. Generalnie wraz z wiekiem zauważyłem, że mam tendencję do opierdzielania sie i niestety do odpuszczania gdyż nie chce mi się zbytnio męczyć. Słabo to brzmi, ale taka była prawda… Jakby nie spojrzeć w sporcie jestem od prawie trzech dekad a w bieganiu od 26 wiosen… Coś jednak trzeba było z tym zrobić i wziąć się w garść. Wziąłem się znów za tri, jak to wczesniej wspominałem i powoli wkręcam się w etap trenowania i coraz częściej sprawia mi radość upadlanie się na treningach. Może coś znowu zaczyna zaskakiwać…
Miniony tydzień był może niezbyt duży, ale dość intensywny. Wyszło mi 12 godzin i 23 minuty treningu, w tym kilka mocnych akcentów. Generalnie w poniedziałek miałem pojechać siłę na rowerze, ale pogoda była tak tragicznie tragiczna, że zmieniłem to na robieganie po crossie, a żeby było śmieszniej to czekałem na „okno pogodowe” i w końcu udało się wyskoczyć przed 21 … oczywiście jak wyszedłem a raczej wybiegłem, złapał mnie deszcz i ulewa a bieganie po ciemku w lesie w deszczu nawet z czołówką na łbie nie jest zbyt cool, szczególnie że nic nie widać. Pokulałem się więc tylko 14 km po górkach i wróciłem do domu. Wtorek był dniem minutówek, których zrobiłem aż 10. Było git. Odcinki na pagórkowatym leśnym asfalcice wychodziły w okolicach 3’05 – 19/km czyli jak na moje zamulenie dość żwawo. Gremlin pokazał, że ostatni odcinek poleciałem niby w 2’46/km ale średnio w to wierzę. Środa – luz. Pływanie z rana a z wieczora spokojne rozbiegania z moimi podopiecznymi z Teamu ASA a w czwartek… start na „prawie” dychę, czyli w Biegu 5 mil. W którym miałem przeyjemność wystartować po raz trzeci. Nie nastawiałem się na nic. Założyłem, że jak pobiegnę po 3’35/km to będzie dobrze.
Otworzyłem z pierwszą grupą i ugotowałem się po trzech kilometrach. Tempo nie było jakieś mega kosmiczne, ale jak dla mnie na tą chwilę było mocno wymagające. 3’19, 25, 29… i na tym się skończyło. Chłopaki odjechali a ja z jeszcze jednym biegaczem kulałem się po trzy trzydzieści pare. Na metę wbiegłem na piątym miejscu z czasem 31:47 (3’29/km), co na trzy biegi było moim drugim rezultatem. W 2013 roku pobiegłem 32:56 i byłem pierwszy a rok później w 31:20 i zająłem drugie miejsce. Generalnie byłem bardzo zadowolony z tego biegu. Trasa prowadzi w Porcie Wojennym i biega się po nabrzeżu w bezpośredniej okolicy okrętów podwodnych, fregat czy innych wojennych maszyn. Super impreza, super klimat i zawsze z wielką przyjemnościa tu startuję.
Wieczorkiem, żeby nie było, że się obijam, zrobiłem jeszcze 65 minut MTB i to by było na tyle. W piątek zrobiłem trajlon na raty, czyli rano woda, popołudniu MTB a wieczorkiem bieg, w sumie wyszło ponad 3 godziny treningu. Sporo… Najlepsze miało jednak dopiero nadejść. W sobotę lekko pobudziłem się na rowerku, kręcąc po górkach odcinki o różnej intensywności całość zakańczając spokojnym truchtem. W niedzielę zrobiło się upalnie, więc na trening poszedłem dopiero przed osiemnastą a czekało mnie znów ponad 2 godziny mocnego ganiania…
Czyli spokojna rozgrzewka na rowerku i część główna, czyli bieg… 26 km w tym 24 km BNP. Założenia były proste, każde sześć km o około 20″/km szybciej. Plan zakładał 4’45, 25, 05 i ostatnia 3’40-50/km. Wyszło ciut mocniej, bo jak zawsze nie mogłem wstrzelić się w swoje tempo. Docelowe 24 km przeleciałem po 4’12 km a ostatnie 6 km zrobiłem po 3’46, 52, 44, 41, 41, 36/km… Zmęczyłem się i było git. To był w sumie ostatni długi i mocny akcent przed maratonem, który ostro wszedł w tyłek i trochę mnie sponiewierał. Na biegu wciągnąłem 2 żele i wypiłem około 0,6 l płynów. Bez tego ciężko by było w takiej temperaturze wykonać taki trening.
Ciężki trening, łatwa walka; łatwy trening, ciężka walka. Aleksandr Wasiljewicz Suworow