13,5 km w wodzie + 560 km na rowerze + 172 km wybiegane z sumowane daje wynik na poziomie 732 km i z taką ilością km na czyferblacie zamknąłem czerwiec. Szału nie ma i tyłka nie urywa bo były czasy kiedy taką miesięczną objętość robiłem samym biegiem a teraz mamy w tym 3 dyscypliny. Najbardziej szkoda mi biegania bo nie jest to „to” bieganie które chciałbym żeby było. Niestety… to, co miało być najsilniejszym punktem powoli staje się najsłabszym, ale wierzę, że do sierpnia sytuacja się zmieni i stanę znów na cztery łapy.
Kilka zdań w temacie rowerowania. Generalnie pierwsze skrzypce grał góral, czyli mój ukochany Trek X-Caliber 9 na którym zrobiłem największą robotę a dopiero potem przesiadłem się na szosę (ble). Szosa, której nie darzę sympatią i chyba na wzajem bo zawsze mnie w coś wrzyna czy płata mi psikusy musiała zostać odpalona bo przecież zawody kręci się właśnie na niej… a szkoda.
Odpaliłem kilka zakładek, kilka treningów tempowych na których miałem mega gigantyczne problemy żeby pocisnąć dłuższy odcinek po 32 czy 33 km/h… takkkkk… Raz w ramach zakładki, którą pojechałem przed 8 rano w 30 C upale pojechałem 30 km po 32 km i prawie wyzionąłem ducha robiąc 10 km zakładkę biegową, gdzie przy średniej prędkości 3’56 / km chciałem 6 razy zejść i skończyć trening. Najdłuższym treningiem była niedzielna setka, gdzie objechałem wszystkie okoliczne wioski i wynudziłem się za wszystkie czasy. Cóż… samo się nie wykręci. Doszedłem jednak do prostego wniosku… żeby czas mijał szybciej trzeba szybciej pedałować a nie guzdrać się jak mucha w smole. Ech… to kolarstwo. Tak, więc moje 560 km na bajku wygląda dość skromnie, ale jednak przyniosło efekt na niedzielnej ćwiartce ajronmena, gdzie 46 km trasę przejechałem ze średnią 35,9 km/h. Jak dla mnie to ósma prędkość kosmiczna, czyli szybko a nawet baaaarrddzzzoooo szybko… najlepsze jednak było to, że nie ujechałem się i nie jechałem na maxa. Był jakiś tam zapas… dodam, że jechałem na pożyczonej od Darka Drapelli, którego serdecznie pozdrawiam, czasówce i śmiem stwierdzić, że różnicza między zwykłą kozom a TT jest kolosalna. Oczywiście żeby było śmieszniej to pierwsza moja jazda na tym rowerze nastąpiła na zawodach, ale co tam… Żeby było jeszcze śmieszniej to najwygodniej jechało mi się… w górnym uchwycie a nie w pozycji leżącej, czyli de facto pewnie wyglądałem jak turysta kręcąc w kasku aero na czasówce w górnym uchwycie. Brakowało jeszcze koszyka na kierownicę, w którym siedziałby kot i paczał się co siem dziejem do okoła, czyt. „co się dzieje na zewnąrz. „
Pływanie… mało, bardzo mało km. a nawet mniej… ale w tym dwa razy ołpen łoter w tym jedna w wersji szort + start… jednak jestem zadowolony , ale o tym później, przy podsumowaniu startu w Stężycy.
Biegowo… przejdźmy może do Stężycy, bo w tym przypadku słowo bieganie to profanacja tego pięknego słowa… biegam do tyłu, jak paralityk, ale nie ma co się dziwić, jak w dwa miesiące zrobiłem niespełna 500 km… w tym w maju 322. Cóż… mam nadzieję, że to rowerowo wodne bieganie jeszcze odda i odpalę na HTG… bo jak nie to w połowie Świętojańskiej zjadę do boxu na zapiekankę i colę, żeby profanacji stało się zadość. Kropka. Amen. Aha, dlaczego właśnie zapiekanka… taka sytuacja, anegdota… Kiedyś dawno, dawno temu monsz mojej koleżanki startował w Nocnym Biegu Świętojańskim w Gdyni, zawody były rozgrywane na dwóch pętlach i ul. Świętojanską pokonywało się dwa razy. Chłopak zgłodniał po drodze i w połowie drugiego koła zjechał do bud, zakupił zapiekankę i dzierżąc ją w garści paradował prosto do mety… Znajomy fotograf uwiecznił to nawet na zdjęciu… Można i tak…
PS. ale, żeby nie było tak pesymistycznie to koloru dodaje wygrana w czerwcowym maratonie na Spitsbergenie, więc nawet w każdej beznadziejnej sytuacji należy doszukiwać się pozytywów a jak to widać na poniższej ilustracji, zawsze może być gorzej… To w sumie dość ciekawa grafika, na której widać, jak lisek próbuje uwolnić pieska z potrzasku. Piesek jest tym faktem tak zdziwiony, że wytrzeszczył oczy. A zdziwił się bo to pies myśliwski, który poluje na lisy a tu mu lis chce pomóc… taka sytuacja.
Jak podaje Wikipedia Stężyca (dodatkowa nazwa w j. kaszub. Stãżëca; hist. niem. Stendsitz) to duża wieś w północnej Polsce, w województwie pomorskim, w powiecie kartuskim, w gminie Stężyca. Położona na Kaszubach. Siedziba gminy Stężyca. Stężyca 31 grudnia 2014 r. miała 2165 stałych mieszkańców, z których 2048 osób mieszkało w głównej części wsi. Stężyca ma także nazwaną część wsi Pypkowo. I tam właśnie w tej o to Stężycy rozgrywany jest trajlon, czyli połączenie zwiedzania wodnego akwenu z turystyką z kotem w koszyku na rowerze zakończoną zbieractwem runa leśnego w okolicznym lesie a tak na poważnie to odbywa się tam świetna impreza triathlonowa Garmin Irontriathlon organizowana przez ekipę LABOSPORT Polska. Świetny klimat, super organizacja i wysoki poziom sportowy sprawia, że warto tam wystartować i sprawdzić swoich sił 1/4 IM (0,95-45-10,55) lub 1/8 IM (0,475-22,5-5,275). Cyferki w nawiasie oznaczają woda-rower-bieg. Ja wystartowałem na ćwiartce, bo sprint to troszkę za krótki dystans jak dla mnie, chociaż i ćwiara nie jest zbyt optymalna, ale patrząc na mój poziom wodno rowerowy to jednak myślałbym, że to dobre miejsce dla mnie.
Do Stężycy pojechaliśmy z ekipą dzików z Gdynia Sport Team, czyli naszym firmowym teamem sportowym. Było nas w sumie 9 osób. Fajnie. Sympatycznie. Sportowo. Motywująco. Niby każdy traktował ten start na luzie, ale rywalizacja była aż woda się gotowała i topił się asfalt. Szczególnie ciekawa wydawała się sytuacja w wodzie. Był jeden niekwestionowany lider Tomek, który pokazał wszystkim, jak się pływa a reszta rozdawała karty między sobą. Powiem, żebyło kilka niespodziewanych niespodziewanek, ale… na tym polega sport. Nic tu nie jest pewne.
Moje pływanie było OK. Od początku płynęło się dobrze, luźno, spokojnie, długim krokiem, bez spinania się. Tradycyjnie szukałem „nóg” czyli pływaka przed sobą, w którego nogach mógłbym się schować oraz dwójki po prawej i lewej stronie, żeby łatwie się nawigowało. Tak też było. Długa prosta, skręt o 90 stopni, kolejny i dzida do mety. Wielkiej bitki w wodzie nie było, chociaż za nawrotem z ostatniej boi zostałem przyparty do muru i musiałem się bronić. Jakaś łajza złapała mnie za lewe ramię i pociągnęła w tył… nie było to muśnięcie czy uderzenie, ale poczułem chwyt na barku i mocne szarpnięcie… po nim kolejne… czyli to nie był przypadek a celowe działanie. Niespodobało mi się to, więc w ruch poszedł łokieć, który skutecznie odstraszył przeciwnika. Nie jestem zwolennikiem takiego działania, ale w takiej sytuacji było to nieuniknione. Jak to się mówi – cios w nos… i wszystko w temacie, KO i Mortal Kombat… Fatality… Finish him ! Sorki… zagalopowałem się, ale co by było, jakbym trzeci raz został szarpnięty w tył… taki sport. Sam nie raz dostałem z pięty w twarz, pod żebra czy ktoś po mnie przepłynął… I love this game! W każdym razie z wody wyszedłem po 17 minutach i 58 sekundach (105 czas pływania). W 2013 roku pływałem 16:52 a pływałem znacznie więcej… więc uważam, że teraz nie jest tak źle. Jest w kit!
na zdjęciu typowy polski nastolatek uprawiający sportowy tryb życia…
Po wodnej części do etapu rowerowego trzeba było dobiec. Ostry podbieg w górę, dobre 60 jak nie więcej metrów i ponad 600 m dobiegu… Wg gremlina 670 m, cóż życie. Przynajmniej rozbiegałem pływanie. Było ok. W trakcie biegu zdjąłem neoprenowy kubraczek do połowy i dalej jazda do T1 (, tam pianka w dół, skarpetki na kopytka, buty, okulary, hełm aero, rumaka ze stojaka i dzida… pierwszy raz w życiu wsiadłem na czasowego bolida, chociaż typowa czasówka to nie była, ale… i tak była git. Inna geometria ramy, kierownica czasowa, czasowe przerzutki i szybsze kółka… Na początku górny uchwyt, wyjazd z miasta, kilka zakrętów i można było się położyć na lemondce i zacząć uczyć się operować biegami, które nie były w kierownicy tzn. w klamkomanetkach, ale na czubkach kierownicy. Czasówki tak mają. Jechało się mega. Przed wyjazdem powiedziałem Iwonie, że jak pojadę ze średnią 34 km/h to kupię sobie czasówkę… więc starałem się trzymać prędkośc miedzy 33 a 34… wychodziło szybciej.
typowy turysta – rower czasowy, hełm aero – brakuje koszyka z kotem na kierownicy
Udawało mi się wyprzedzać innych zawodników, co jest dla mnie nowością, ale mnie też wyprzedzali. Kładłem się na kierownicę i kręciłem w aero pozycji. Trochę było to niewygodne, ale cóż. Taki sport. Najważniejsze, że nic nie cisnęło mnie w zadek a nogi bardzo fajnie pracowały. Nie było wielkiego spinania się, nawet na podjazdach, gdzie mijałem ludzi a to nie zdarza mi się zbyt często. Zazwyczaj to ja jestem mijany. W temacie draftingu… jeździły peletony, niestety, ale jak na pętli o długości 23 km wypuścić tylu chłopa i kobiet, to ciężko żeby nie było. Ja starałem się jechać czysto i generalnie mi się to udawało. Jechałem aktywnie, wyprzedzałem, nie woziłem się. Może nie było to zawsze obowiązkowe 10 metrów, ale uważam, że jechałem fair.
źródło: http://www.cortthesport.com/
Trasa rowerowa wyszła troszkę dłuższa bo 46,5 km a czas w jakim ją pokonałem wyniósł 1:20:07 (113 czas roweru). Średnia prędkośc na kilometr wyniosła… uwaga, uwaga… 34,88 km/h. W Szczecinku 2013 było 30,9 km/h. To był bardzo dobry rower i jestem z niego bardzo mocno zadowolony. Moja dotychczasowa najsłabsza konkurencja okazała się dość dobra, więc jak widać trening procentuje. Po rowerze czekał mnie bieg, niby mój najmocniejszy punkt, ale nie tym razem…
Jeszcze nie teraz. Biegło się dość ciężko. Fakt, że nawierzchnia była słaba, bo była trawa, leśna ścieżka, szuter, asfalt, korzenie i piach a trasa była pokręcona jak świński ogon, dotego mijało się wiele osób a było wąśko…ale średnia prędkośc 4’04 /km jest dość daleka od oczekiwań, nawet jak po tak mocnym rowerze.
…nabiegnięcie
…faza lotu
…kolejna faza lotu, bo dobra faza nie jest zła
Ciężko było przyspieszyć i nie chodzi tu o blokadę mięśniową spowodowaną mocnym rowerem. Czułem typowy brak prędkości, czyli obiegania się na wyższych prędkościach. To odpali, prędzej czy później, ale odpali, ale lekko byłem zdegustowany. Bieg, gdzie wyszła dycha poleciałem w 41:05, czyli po 4’04 /km (10 czas biegu). W Szczecinku było 38’35 na 10,6km. Na metę wbiegłem z czasem 2:24:32 co pozwoliło uplasować mi się na 54 pozycji wśród mężczyzn. W Szczecinku 2013 miałem 2:26:57.
W kategorii wiekowej zająłem dalekie 19 miejsce. Cóż… jak na prawie debiut po 3 latach to wyszło całkiem nieźle, chociaż apetyt był większy… jednak, ten start to tylko przygrywka przed sierpniową połówką, ale za dwa tygodnie powtórka z rozrywki. Olimpijka w Gdańsku, czyli 1,5 km w zatoce, 40 km na szosie i dycha na nogach. Będzie się działo!
Wracając do występów GST, czyli Gdynia Sport Team, to praktycznie wszyscy zaliczyli udany występ, chociaż jak w moim przypadku, apetyty były większe. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem. Trzeba zacisnąć zęby, spiąć pośladki i wysilić się jeszcze przez miesiąc. Cytując klasyka, jak to ktoś kiedyś stwierdził – WALKA TRWA a META ZWERYFIKUJE WSZYSTKO!
Część „piękniejsza” Gdynia Sport Team, panie poszły przypudrować noski
„Wiesz co robię kiedy przychodzi ból? Uśmiecham się.” – Chris McCormack