treningowo…

nigdy_nie_przegrywasz_gdy_walczysz_2013-10-28_14-14-50

Ostatni tydzień był dość mocno (jak dla mnie) obciążający. Było tego sporo… sporo roweru, sporo kręcenia, siedzenia na tyłku i przepychania korby. Muszę stwierdzić, że niestety spodobało mi się to… co wcale mi się nie podoba bo wiem, jak to się może skończyć. Kilka dni temu przechodziły mi przez myśl nowe buty szosowe, oczywiście nie bydlejakie, ale fajne, lekkie, najlepiej karbonowe, nowe pedały, najlepiej z pomiarem mocy… Przeglądałem ostatnio oferty sklepów z szybkimi kołami i … ech… o karbonowej lekkiej ramie nie wspomnę. Masakra… Fakt, że sam sprzęt nie jeździ, ale… czuć różnicę. Miałem przyjemność kręcenia dwa razy na zawodach na pożyczonej od mojego zawodnika, czasówce, lekkiej karbonowej i jest moc. Jest bardzo duża różnica w prędkości oraz w sposobie jazdy a co najważniejsze w biegu po rowerze… Muszę jeszcze do tego dorosnąć…

Tydzień otworzyłem poniedziałkowym luźnym rozbieganiem z grupką Intel Runners, z którą współpracuję od dwóch lat. Fajna załoga, chętna do nowych sportowych wyzwań i nowych zadań ruchowych. Krótkie rozbieganie, krótka sprawność, doskonalenie techniki biegu i po treningu. Było git. We wtorek trzeba było się zmęczyć. Zaplanowane miałem pięć dyszek rowerowania i wybrałem się na część trasy ajronmena Gdynia, znaczy się półajrona, gdzie wystartuję 7 sierpnia. Pojechałem tą trudniejszą część, której nie znam a która jest prawie cały czas pod górę… Jest tam co robić… góóóóórraaaaaaa, dół, gggóóórrrrraaaaaaaaaaa, dół, ggggóóóóóórrrrrrrraaaaaaa… i troszkę w dół. Będzie bolało, ale jechało się ok. Nie było mega ciężko i udało się utrzymać średnią „prawie” 30 km/h na juźnej nodze. Środa dzień… eeee, BNP i podbiegów. Oj dawno nie biegałem podbiegów a jeszcze dawniej 250m. Ujechałem się jak wieprz. Rzęcholiłem jak rozklekotany traktor a pomyśleć, że nie tak dawno jechałem 10 x 300m pod górę i to naprawdę szybko… to se ne wrati, czy jakoś w ten deseń. Po bieganiu dzida do Gniewina na pływalnię… To był horror. Nie dość, że pływało się ciężko, mozolnie, jak żółw ociężale to na deser nie mogłem wyjść z wody aż ratownik zaproponował mi pomoc… heheheh, tak… jak mnie złapał skurcz w 4ro głowy, to prawie się przekręciłem… Bolało… Żeby jednak nie było tak pięknie, łatwo i przyjemnie to w czwartek był trening z tych, które usiłują człowieka zabić, sponiewierać, skatować i zaszlachtować na amen… i w tym oto dniu naszła mnie myśl o butach, karbonach, pedałach, mocy bla bla bla… Ale wracając do meritum. Zbierałem się jak pies do jeżozwierza, takiego jeża… bo było co robić. Trening kręciłem na tętno, a fajnie by było pokręcić na moc… no właśnie. Rozjazd i tak… 30 km na dany puls, przerwa i 2 x 12 km przerwa i 3 x 4 km… oczywiście coraz mocniej i szybciej, na koniec luz  i zjazd do bazy. W sumie ponad 90 km. Dużo. Mocno. Szybko. Oczywiście wiało i jak zawsze wiało w ryj bo to, że były górki to normalna normalność. Ech.. ale było fajnie i budująco. Piątek… Regeneracja w Centrum Zdrowia i Urody w Redzie czyli masaż ciśnieniowy i tlenoterapia…

13716199_1110662618976884_39125520462944841_n

13781943_1110662672310212_5463763862857290892_n

13782152_1110662682310211_6537630836452512837_n

Ciechan Miodowy jest smaczny i zdrowy a jak do tego doda się kabanosy drobiowe, sałatkę z tuńczykiem to robi się sympatyczny wieczór. Kropka. Ja też jestem normalny i nie trenuję 8 dni w tygodniu. W piątek zbierałem siły na sobotę… gdzie biegałem ciągły na czarnej drodze, na moich ulubionych góreczkach. Plan był prosty, trzymać prędkość w przedziale 3’45-50 i nie umrzeć albo inaczej „umrzeć by powrócić” …i jak fenix z popiołów powróciłem. Przeleciałem tą nieszczęsną czternastkę i z wielkim niepokojem czekałem na wskazania laktometru bo pulsometru znałem i były ok. HRavg 172, Vavg 3’48, RecoHR 60″ 48… a LA… fajnie by było, jakby było poniżej 3 mmol/l. a wyszło piknie. półtora. Jeden koma pięć. Tereeeeeeeeeeee. Uspokoił mnie ten trening i to do tego stopnia, że kilka godzin potem na pływalni miałem gaz jak nigdy. Nikt nie musiał mnie z wody wyciągać i cisnąłem aż miło. To jednak było tylko preludium tego, co miało stać się w niedzielę. W niedzielę, jak każdy cywilizowany i „kurturarny” człowiek powinienem wyspać się do oporu, zjeść śniadanie, pobawić się z wieprzakami i przed południem wyleźć na trening. Jakbym się szykował do maratonu to machnąłbym max dwie i pół godziny i koniec, ale nie… Suchemu zachciało się szykować do półajronmena psia dupa. Tak też gadał jeden trajlonista w jakimś filmie… więc i ja mogę. Więc tak… w niedzielę budzik zadzwonił o 6:45. Szybkie śniadanie i na bajka.

13690866_1111860442190435_8435994178684302164_n

Plan objazd większej części HTG z ekipą z Gdyńskiego Centrum Sportu, w którym pracuję ponad 11 wiosen. Chłopaki ruszali ze Skweru, ja obrałem  opcje Reda > podjazd Łężyce > zjazd Marszewska, gdzie czekałem na załogę. Ruszyliśmy w 4 rowery. Po drodze mijaliśmy wielu kolarzy, peletony, grupki… fajnie. Miło i sympatycznie. Jechało się luźno, mimo że średnia pokazywała okoloce trzech dyszek. Przypomnę, że nie tak dawno nie mogłem na zawodach pojechać ze średnią 30km/h na całym dystansie… Było GIT. Pogoda była idealna, nie wiało, było pochmurnie i można było fajnie cisnąć. Nie ugotowałem się i suma sumarum, żeby wyjechać cały trening dokręciłem do 4 godzin… Wyszło finalnie 117 km… a na deser zrobiłem podjazd w Mrzezinie. To mój rekord w siedzeniu na siodełku i wcale jakoś mnie nie sponiewierał. Nogi działały, jak trzeba i żyłem. Oczywiście byłem lekko śnięty i zmęczony, ale bez tragedii… a wieczorem dokręciłem 21 km leśnego rozbiegania na luźnej nodze. Reasumując niedziela wyszła bardzo długa treningowo. Ponad 240 minut szosy, 80 minut biegania a jak do tego doda się sprawność i inne tematy organizacyjne to wyjdzie dobre 6 godzin ze wszystkim. Jak żyć? Nie wspomnę, że oprócz tego, w tak zwanym „międzyczasie” ogarniałem tematy zawodowe, komputerowe, planowo treningowe… To była ciężka niedziela.

PS. jeszcze jednen komunikat. Otóż mój niepokorny uczeń, który dostał oficjalny OPR i sam wie dlaczego… debiutował w całym ajronmenie w Zurichu. Ech… była moc, była noga, było git i był cel o którym nikt głośno nie mówił, ale mi w łepetynie pojawiało się tylko jedno pytanie… „o ile?” Oczywiście nie głośno, ale łaziło mi to we łbie i byłem praktycznie pewien… do czasu. Do czasu, kiedy na 3 dni przed startem do którego trenowaliśmy elDario nie pojechał na objazd  trasy rowerowej… ponad 80 km na siodełku i grubo ponad 3 godziny kręcenia… przybyło mi siwych włosów i wrzodów na żołądku…

13781765_10210102414820670_1700226254096614491_n

IRONDAREK (kat. M55-59) zrobił 12:03:43 i szczerze mu  tego gratuluję. Został Ironmanem a to jest wyczyn. Czapki z głów, ale na dywaniku i tak wyląduje… taki ze mnie niedobry treneiro. Wracając jednak do pytanie … „o ile”… no właśnie… jednak,  żeby nie być takim pesymistą to można to szybko skontrować stwierdzeniem „co się odwlecze to nie uciecze”. GRATULACJE Dariuszu „niepokorny” Drapello ! Jesteś GOŚĆ !!!

…a na deser taka grafika.

13769440_677780402377601_2945317179479581070_n

2016-07-25T10:34:51+02:0025/07/2016|Trening|