Swoje pierwsze kroki w karierze sportowej stawiałem w lesie. Trenowałem piękną dyscyplinę, jaką jest bieg na orientację i od 1990 roku do dnia dzisiejszego czuję się z nią mocno związany. BnO to dość niszowa dyscyplina sportu, w każdym razie w naszym kraju. Mało osób wie o co w niej chodzi – szczegółowo, bo ogólnie to pewnie każdy coś kuma, w BnO nie zarabia się pieniędzy, nie ma wielkich sponsorów, przynajmniej w Polsce. Nie piszą o tym w każdej gazecie i nie mówią o tym w każdej telewizji. Taka to mała, kameralna dyscyplina…
Z BnO zapamiętałem pewną bardzo istotną sprawę. Mianowicie sposób przygotowywania się do docelowych startów, zarówno naszych rodzimych biegaczy, jak i tych z innych krajów, szczególnie ze Skandynawii, gdyż właśnie Norwegami i Szwedami opiekowałem się swojego czasu na jakiś czas (nie pamiętam czy to był rok, dwa czy trzy) przed organizacją najważniejszej imprezy – juniorskiej !!! – jaką były Mistrzostwa Świata Juniorów w Biegu na Orientację, oraz Mistrzostwa Europy Juniorów w BnO. Można powiedzieć, że „świat oszalał”. Reprezentacje z dalekiej północy przyjeżdżały do Gdyni hurtowo a myśmy ich „obsługiwali”, głównie woziliśmy po trójmiejskich lasach i pomagaliśmy im na każdym kroku, ale nie do tego zmierzam.
Pytanie brzmi – dlaczego przyjeżdżali do biednej Polski z bogatej Szwecji, bogatej Norwegii czy innych krajów, jakby nie mogli trenować u siebie, gdzie terenów, map i warunków do uprawiania orienteeringu jest czterysta milionów razy więcej niż u nas? Po kiego grzyba przyjeżdżali właśnie tu? No właśnie… Z naszymi kadrowiczami było to samo. Nasi też emigrowali gdzieś daleko… jakby nie mogli biegać cały czas na mapie Gdynia II czy Pustki Cisowskie… Jak zawody miały być rozgrywane w terenie, gdzie są skały, nasi uciekali na południe. Na Jurę czy do Czech, bo tam jest… no właśnie, bo tam jest teren podobny do tego, w jakim będą rozgrywane docelowe zawody. Jak miało być mokro i syfiaście, wiara siedziała w Dąbrówce, Dąbrzu na Chynowie czy okolicy, tam gdzie są bagna, komary, mokradła i zielony syf. Z tego prostego powodu właśnie dlatego do nas przyjeżdżali Szwedzi, Norwegowie i inni zawodnicy z całego świata, żeby zobaczyć z czym przyjdzie im się zmierzyć na JWOC. Jaki jest u nas las, jak wyglądają przewyższenia, jak się biega po takiej czy innej nawierzchni, jaka jest pogoda w lipcu czy sierpniu. Czy jest zimno, czy gorąco… taka, mała aklimatyzacja. Aklimatyzacja w tak niszowej dyscyplinie, jaką jest Bieg na Orientację a nie … maraton, a nie olimpijski maraton rozgrywany RAZ na cztery lata.
Dlaczego o tym piszę. Mianowicie dlatego, że wczoraj dostałem białej gorączki patrząc na to, co działo się z naszymi chłopakami na dystansie maratonu. Nie wspominając o logistycznej wyprawie na linii Etiopia > Brazylia… bo sama odległość, strefy czasowe, czas trwania podróży i „egzotyczność” takiej eskapady powoduje, że przechodzą mi ciarki na plecach. Mam stracha planując lot w „bardziej cywilizowanej” części świata np. Polska > Tajlandia, czy Polska > Jamajka, że coś pójdzie nie tak, że samolot się spóźni, odwołają lot itp. a prawdopodobieństwo nie jest zbyt duże i taki mój amatorski turystyczny start start raczej nie stanie pod znakiem zapytania, a jestem amatorskim amatorem, który bawi się w bieganie, bo sprawia mu to ogromną frajdę. Kolejny punkt, pytanie, przemyślenie to miejsce przygotowań do docelowych zawodów. Szklarska, Sankt Moritz… vo Rio de Janeiro… to jak Reda kontra Bangkok… i potem ludzie się dziwią, że nie ma wyników, że są skurcze, pot leci po plecach czy nie ma czym oddychać… Rio to nie mars i nie trzeba tam lecieć rakietą cztery lata świetlne…
Nie rozumiem jednego. Dlaczego tak doświadczeni biegacze, elita, sam czub i najlepsi z najlepszych nie przemyśleli takiego ważnego tematu, jakim jest aklimatyzacja w warunkach startowych? Kasy nie było w związku? Nie wiedzieli, że w Rio nie będzie + 16 C i komfortowej wilgotności do biegania? Zawodnicy, związek, trenerzy, działacze? Nikt o tym nie wiedział? To ja amator, który raz w życiu pobiegł < 2:30 maraton (teraz wyszło, że pobiegłem szybciej od naszego reprezentanta na IO) wiem, że jak ma być gorąco na zawodach to muszę coś z tym zrobić. Jakoś się przygotować. Przeprowadzam się do sauny, w której maszeruję a nie leżakuję, wcinam solone paluszki jak koza, czy ładuję się magnezem przy okazji łapiąc rozwolnienie a tempo biegam na polu w palącym słońcu… żeby potem nie było, że zaskoczyły mnie warunki pogodowe. Przygotowując się do startu w North Pole Marathon nie pojechałem na zawody do Warszawy czy Berlina, ale w Karkonosze na ZUKa, żeby mnie mocno i solidnie przewiało śniegiem, wiatrem, mrozem itp. To ja amator o tym wiem…
Jeżeli w takiej dyscyplinie sportu, jaką jest orienteering, w dyscyplinie, która nie wchodzi w skład dyscyplin olimpijskich niedopuszczalne jest popełnianie takich błędów i to już na etapie juniorskim to sorry, ale jak dla mnie ten maraton, kwalifikacje, nominacje, celebracje, kasa, dotacje czy stypendia są przereklamowane a osoby, które dyrygują tym olimpijskim bałaganem są niekompetentne, o zawodnikach nie wspomnę, chociaż… ci niektórzy stoją pod ścianą i są w sytuacji bez wyjścia… ale… nie mają po 12 lat i nie jest to ich pierwszy w życiu maraton.
TAK MY TEJ POLSKI KOCHANI NIE ZBUDUJEMY! AMEN!
PS. Wszystkich zawodników, którzy wystartowali na IO w Rio bardzo szanuję za to, co zrobili dla polskiego maratonu i rozwoju tej dyscypliny sportu w Polsce. Kibicowałem im i kibicuję nadal. Trzymam kciuki za was wszystkich i mam nadzieję, ba wierzę, że jakieś wnioski zostaną z tego turystycznego, jak dla niektórych, wyjazdu wyciągnięte i nadal będziecie sprawiać nam, Januszom, malkontentom, maruderom, amatorom frajdę, stając na najwyższych miejscach podczas najważniejszych imprez, dumnie prezentując orzełka na piersi.
Ku chwale Ojczyzny !