Kolejna trzydniówka na orientację w nogach, a raczej w żebrach, bo prawie je połamałem, ale o tym za chwilę. Od piątku do niedzieli startowałem w Grand Prix Pomorza w Biegu na Orientację, imprezie rozgrywanej przez UKS Azymut 45, która zlokalizowana była za Gdańskiem. Trzy dni biegania, trzy dni ścigania, trzy dni fajnej zabawy.
Pierwszy dzień, piątek jak zawsze czujny i szalony. Trzeba było szybko przedostać się z Gdyni za Gdańsk – obwodnicą w godzinach szczytu, w dzień powszedni, w piątek, w środku wakacji. Zapowiadała się jazda bez trzymanki, ale jakoś całkiem sprawnie udało się dotrzeć, praktycznie nie łamiąc przepisów o ruchu drogowym i tylko raz (nie) grzecznie wciskając się w lewoskręt z prawego pasa… ale skąd miałem wiedzieć, że tak (prawie) nie można, jak jechałem tam pierwszy raz. Zostałem lekko strąbiony przez miłośnika klaksonów, który postanowił zbawiać świat swoją trąbką, ale porozmawiać już nie chciał. Nie wiem, po co ci ludzie tak się stresują i denerwują. Złość piękności szkodzi. Można się dodatkowo nabawić hemoroidów, wrzodów, wyłysieć, osiwieć itp. Nie istotne… miłośników klaksonowania pozdrawiam (można wybrać) którym palcem.
moja praca pt. w oczekiwaniu na start
Piątek… tygodnia koniec i początek. Dokulaliśmy się z Jachem do centrum zawodów, odebrałem numer, chipa i zacząłem szykować się do startu. Dobieg jakieś 1,6 km, chwila na rozgrzewkę, (de) koncentrację i dzida w las… Trasa w linii napowietrznej miała długość 5 km a do odnalezienia w leśnych czeluściach 19 punktów. Plan był prosty – spokój, spokój, spokój i koncentracja. Nogi na hamulcu i tak też biegłem. Starałem się wchodzić czujnie na punkty, zwolnić i przy ataku obierać pewny wariant, żeby nie powtórzyć błędów sprzed tygodnia. Do czasu było ok. Jak popatrzyłem na międzyczasy, to szło dobrze… na 6 km byłem (jeszcze) pierwszy i to z dość dużą przewagą. Później zaczęły się schody… i mogę powiedzieć, że wiedziałem że tak będzie. Syf, zielono, czyli tak jak nie cierpię. Nie było skąd się namierzyć i latałem w kółko na czuja. Słabo… Ponad 2 minuty błędu… Przebieg na dziewiątkę wygrałem a na dziesiąty… tragedia. Tzn. wariantowo ok, czysto, ale… Punkt był w dołku, gorzej w zielonym dołku, kiedy do niego wbiegałem, a było dość stromo, zjechałem w dół jak na łyżwach i zaje***** z impetem o pieniek, który się w dołku znajdował. Wyrżnąłem tak niefortunnie, że obiłem cały prawy bok i to dość solidnie. Nie wspomnę, że rok temu miałem skasowany lewy bok… i to w identycznym czasie… masakra. Dalej machnąłem się jeszcze lekko na dwunastkę i dobiegłem na trzeciej pozycji z ponad 5 minutową stratą do zwycięzcy. A miało być tak pięknie… Bok / żebra / mięśnie bolały… chociaż to najdelikatniejsze słowo, jakiego mogę tu użyć.
Była masakra… a czekały mnie jeszcze dwa dni mocnego biegania po krzaczorach. W nocy wiadomo, jak spałem, co chwilę się budziłem a każdy ruch, głębszy oddech powodował mega ból. Prochy nie pomagały. Było słabo. Nie martwił mnie fakt, że o mocnym ściganiu mogę zapomnieć, ale to, że nie wiem na jak długo będę uziemiony… a maraton zbliża się wielkimi krokami.
Sobota… w końcu jakieś normalne bieganie na normalnym dystansie, chociaż wszyscy trzęśli tyłkami. Prawie dycha i 17 punktów do zaliczenia… Było ok, chociaż ledwo co się kulałem i każdy krok bolał jak cholera. Chwila dekoncentracji na długim przebiegu na ósemkę i dupa w krzakach. Przebieg prosty. Nie mam pojęcia, jak to skopałem. Rozkojarzyłem się i ubzdurało mi się, że jestem w zupełnie innym miejscu niż powinienem i czesałem w malinach jak jakiś junior. Przebieg na góra 13 minut a ja… 21. Cóż… ale kolejny wygrałem i co z tego, jak na 13 popłynąłem na ponad 3 minuty. Było już po zawodach. Wyszło to, czego się obawiałem. Płasko, zielono, syf i gubię się straszliwie. Brakuje obiegania na mapie i tu nie ma się czego dziwić, bo biegam mapę raz w roku, no może dwa, jak coś wymyślę i to wszystko w temacie. Na metę przybiegłem z czwartym czasem.
Do pierwszego straciłem ponad 11 minut, ale po dwóch etapach trzymałem trzecie miejsce. Czwarty zawodnik miał do mnie starty 6 minut i 5 sekund a ja do drugiego traciłem niecałe 5. Teoretycznie więc byłem „bezpieczny”. Teoretycznie… Żebra bolały, w nocy się męczyłem, ale trzeba było pobiec…
Niedziela… 19 punktów i 5 km. Plan był prosty. Ketonal + kofeina i … niestety nic a nic nie pomogło. Bolało masakrycznie i nie widziałem tego biegu w różowych kolorach. Musiałem jak najmniejszym kosztem dobiec do mety, nie zrobić jakiegoś wielkiego błędu i dowieźć spokojnie trzecie miejsce do mety.
Nie czułem lasu w tym dniu. Byłem bardzo rozkojarzony i nie dość, że truchtałem to biegłem zbyt asekuracyjnie. Zrobiłem kilka małych błędów, największy na ósemkę i dziewiątkę, które oczywiście były w … krzaczorach i one kosztowały mnie ponad minutę (na każdy). Reszta w miarę czysto. Dowiozłem do mety trzecie miejsce w kategorii M35, a o spokoju biegu na tym etapie najlepiej świadczy tętno. Na ostatnim etapie średnie wyszło 162 a max 179. Na E2 odpowiednio 169/190 a na E1 172/189. Taka sytuacja…
Całe zawody zakończyły się dla mnie już na pierwszym etapie, w momencie władowania się do dołka i obicia solidnie prawego boku, podżebrza… To wpłynęło na kolejne etapy, na których biegłem mocno asekuracyjnie i nie mogłem się rozpędzić, jakbym chciał. Technicznie (czytanie mapy) tragedii nie ma, jak się skupię i skoncentruję to oczywiście kosztem prędkości biegu, potrafię obrać całkiem dobry wariant, ale leży dalej atakowanie punktu, szczególnie w zielonym. Czuję brak obiegania na mapie oraz samego poruszania się w leśnym terenie. Nie ma co się dziwić, bo wypadłem z obiegu, ale jakbym się za to zabrał i pobiegał kilkanaście treningów w lesie, byłoby o wiele lepiej. Tak, czy siak bawiłem się bardzo dobrze i wystartowałbym jeszcze z dziką rozkoszą w jakiś zawodach na orientacje.
W niedzielę swój debiut w BnO miała Iwona. Pierwszy raz w życiu poszła sama z mapą do lasu i wróciła ze wszystkimi punktami. Nie miała NKL co mnie bardzo cieszy. Musi jeszcze podszkolić troszkę orientację, bo las szybko zweryfikował wszystko a „obieganie” palcem po mapie w domu na kanapie ni jak ma się do rzeczywistości. Najlepsze jest to, że Iwona nie zraziła się do tego sportu i powiedziała, że wróci jeszcze z przyjemnością do lasu i wystartuje w jakiś zawodach. Będzie się działo.
WYNIKI
opisy punków kontrolnych na pierwszym etapie… kto wie o co chodzi łapka w górę, cytując Michała Walczewskiego, opisy można pczeczytać w następujący sposób:
Wygląda celtycko. A w wolnym tłumaczeniu: za drzewem z metalu znajdziesz byka, pociągnięty za rogi wskaże kierunek do wieży marzeń w której leży dziewica. Dotknięta kwiatem bławatka trzy razy w każdy parzysty palec trzeciego dnia po nowiu wstanie i zaśpiewa. Złap jej głos do złotego słoika i wypuść nad blada rzeką. Fala prawdę Ci powie o Twojej przyszłości.