Jak to się mówi, grunt to dobry marketing i pijar a reszta to dodatek, więc idąc tym tropem napiszę tak… W sobotę zająłem trzecie miejsce w najstarszym biegu ulicznym na dychę w Polsce, czyli w 54. Biegu Westerplatte. Ładnie? No ba, ślicznie, ale dodam, że zająłem trzecie miejsce, ale w kategorii wiekowej M35 z czasem opłakanym. W sumie to nie pamiętam kiedy tak wolno biegałem dyche na ulicy, ale… cóż. Było kilka aspektów dlaczego pobiegłem, jak pobiegłem i nie ma co drążyć tematu.
Westerplatte położone jest w północno wschodniej części Gdańska na Wyspie Portowej. Jest to niezamieszkały, zalesiony półwysep pomiędzy Zatoką Gdańską i zakolem Martwej Wisły, tzw. Zakrętem Pięciu Gwizdków. Szerokość półwyspu waha się od ok. 200 do ok. 500 metrów, długość wynosi ok. 2 kilometrów – tak rzecze Wikipedia… i tam właśnie na tej wyspie ekipa z MOSiR Gdańsk organizuje bardzo fajny bieg uliczny na 10km, w którym miałem przyjemność startować. W tych zawodach ostatnio brałem udział dawno, dawno temu, jak zerkam na enduhuba to wyskakuje mi data 2011. Wtedy trasa biegu wiodła inaczej, z Westerplatte do Gdańska a meta zlokalizowana była na Długim Targu. W tym roku cała impreza zorganizowana została na wyspie, co z jednej strony było dużym ułatwieniem ale z drugiej strony sprawiało, że trasa była dość smutna, lecz była jaka była i nic na to się nie poradzi.
Organizacja imprezy super – pozdrawiam Tomka. Biuro, odbiór pakietów itp. wszystko było przemyślane i działało, jak należy – pozdrawiam Tomka – ba, był nawet parking i crossy, które w naszym społeczeństwie stanowią temat tabu i z obserwacji mogę stwierdzić, że ludzie ich się boją lub wstydzą. Z tego miejsca chę pozdrowić Tomka, Radka, Marcina i resztę ekipy z WMG…
No dobra. Do biegu przystąpiłem lekko niepewny stanem mojego zdrowia a raczej żeber i mięsni, które skutecznie bolą, chociaż bolą coraz mniej dzięki Maćkowi z Centrum Zdrowia i Urody w Redzie który dwoi się i troi, żeby postawić mnie na nogi. Na rozgrzewce było ok, lekko coś tam czułem, ale tragedii nie było. Profilaktycznie nie zrobiłem rytmów na koniec, gdyż dzień wcześniej na rozruchu podczas przyspieszeń czułem dość wyraźnie ból w okolicy obitego żebra. Skupiłem się bardziej na ogólnej sprawności i gimnastyce. O 11:30 stanąłem na starcie, gdzie spotkałem sporo znajomych. Każdy się mnie pytał na ilę lecę… nie miałem zielonego pojęcia, gdyż moja forma jest w stanie opłakanym i najchętniej wsadziłbym siebie w samolot i tak, jak rok temu o tej porze uciekł na Spitsbergen, ale niestety zachciało mi się biec… to pobiegłem. Plan przyzwoitości zakładał czas < 36′ plan optymistyczny < 35′ a plan nierealny szybciej…
Biegło się od początku słabo, jakoś nie miałem weny i natchnienia. Nawet nie chce mi się o tym pisać, ale dopełnię obowiązku. Początek wyszedł całkiem przyzwoicie: 3’27, 29, 33, 34, 33… i koniec. Wszedłem na tempo maratońskie, które było dość ciężkie do utrzymania. 3’42, 35, 39, 37 i w końcu zabrałem się żeby przycisnąć, jak kilka znajomych osób krzyknęło mi, że się obijam… a ja wcale się nie obijałem.
Wbiegłem na metę a Iwona się zapytała… czy byłem na wycieczce. W sumie byłem na wycieczce krajoznawczej po Westerplatte. Czas, jaki osiągnąłem na mecie to 35 minut i 42 sekundy, czyli w granicach przyzwoitości. Jedyne co dobre wyszło w tym biegu to parametry. HRavg 184 a średnia kadencja 184. Reszta do bani. Żebra a raczej żebro aż tak nie bolało, chociaż lekko je czułem, ale nie przeszkadzało to zupełnie w wysiłku.
Po biegu czekając na Iwonę, która ogarniała organizacyjne tematy, okazało się, że … zająłem trzecie miejsce w swojej kategorii wiekowej. Dostałem puchar, żel do demakijażu i 100 pln a wchodząc na podium zostałem okrzyknięty człowiekiem, który rozbiegał Gdynię. Dzięki. To było miłe i bardzo sympatyczne.
W niedzielę dla równowagi wyszedłem na 24 km rozbieganie, które minęło bardzo sprawnie i sympatycznie. Średnie tempo 4’37, średnie tętno 142 i mega luz w nodze… tylko niestety znów zaczęło mnie łupać w żebrach… ech. Dodam, że wyszedłem w samo południe, kiedy na dworze panowała największa lampa… Dlaczego? Dlatego, że maraton również będe biegł w podobnej temperaturze, chociaż znając życie i moje szczęście, to będzie znacznie cieplej… Nie ma co. Walka trwa a meta zweryfikuje wszystko. Czasu do maratonu jest mało a ja jestem w czarnej żopie.
Poddający się – nigdy nie wygrywa, a wygrywający – nigdy się nie poddaje! – Napoleon Hill.
PS. w poniedziałek rano dostałem info, że na North Pole Marathon jednak lecimy ze Spitsbergenu!!!
PS2. W Biegu Westerplatte startowała dość pokaźna armia moich podopiecznych. Było generalnie dobrze, bardzo dobrze i po japońsku. Były nowe życiówki, prawie życiówki, wartościowe wyniki i udane występy dyplomatycznie mówiąc. Było GIT! Gratulacje dla wszystkich startujących w tych zawodach, w Krynicy na Festiwalu Biegowym, gdzie Zuza rozwaliła system oraz dla dzików startujących w Runmagedonie. Respect !!!