Kraków, Bielsko Biała, Łorsoł… czyli on tour again

15390720_1390953794288511_6794816228137757221_n

Odpaliłem bestię, dwa zero w benzynie i pocisnąłem obwódką na parking. Szybki transfer, i po chwili wylądowałem w Balicach. Myślałem o innych opcjach transferu, czyli pociągiem, szczególnie że jechał bezpośredni oraz samochodowej, ale opcja powrotu przez całą, no prawie całą Polskę odebrał mi skutecznie na to ochotę. Aha, wybierałem się na szalony łykend zaliczając po drodze Gdańsk, Kraków, Bielsko Białą, Kraków, Warszawę, Gdańsk i na deser Redę a wszystko to w 4 dni. Zapowiadało się więc ciekawe podróżowanie najróżniejszymi środkami komunikacji, czego dość dawno nie robiłem. Było fajnie, męcząco, ale fajnie. Podobało mi się.

… Kraków.

Kraków jeszcze nigdy tak jak dziś 
Nie miał w sobie takiej siły i 
Może to ten deszcz
Może przez tę mgłę
Może to mój nastrój…

Wylądowałem w Balicach, gdzie szczerze mówiąc się rozczarowałem. Było ciepło, świeciło słoneczko i nie było ani grama śniegu. Miało być inaczej… ech. Podjechałem pociągiem do centrum, na szybko ogarnąłem dworzec autobusowy, odpaliłem nawigację i ruszyłem z moją wielkogabarytową walizką w poszukiwaniu Smoka Wawelskiego. Przeleciałem szybko przez rynek, dookoła Wawelu, machnąłem na szybko selfi ze smokiem i wróciłem na MDA, czyli Miejski Dworzec Autobusowy, po drodze odwiedzając makusia. PKS, PKS… oj takim środkiem transportu już dawno nie jechałem. Pamiętam, kiedyś jeździło się PKSami, autobusami przez całą Polskę i Europę i nikt nie narzekał, teraz człowiek przyzwyczaił się do komfortu z której, tak jak w sporcie… trzeba czasem wyjść. Po około dwóch godzinach zameldowałem się w Bielsko Białej. W mieście, w którym ostatni raz byłem w 1992 roku na Pucharze Polski w Biegu na Orientację. Stare czasy, ale jakże przyjemne. Pamiętam, że w trzy osoby biegaliśmy w jednej parze korkotrampków, które finalnie jakiś czas później kupił mi Tata za 120 000 złotych. To były czasy.

15349802_1243077162402095_2767413915872022703_n

Wracając jednak do tego, gdzie i po co pojechałem, to głównym punktem wyjazdu do BB było teamowe spotkanie z ekipą Inov-8 Team pod czujnym dowództwem Krzyśka, więc wyjazd zapowiadał się bardzo ciekawie. Obawiałem się, że zostanę przeciągnięty po górach i wypluję płuca, zgubię nogi i odjadę do Valhalli i … prawie tak się stało. Moje obawy były całkiem słuszne. Po powrocie do domu przez 3 dni miałem problemy z logicznym poruszaniem się w linii prostej. Tak dostałem w dupę. Krzysiek odebrał mnie z dworca autobusowego i pocisnęliśmy do jego posiadłości na obrzeżach miasta. Super miejscówka, zaraz obok Magurki i innych leśnych zakamarków, gdzie bieganie górskie nabiera zupełnie innego znaczenia, szczególnie jak mieszka się nad morzem. Góry to góry i nawet nasz TPK, który jest mocno zróżnicowany terenowo nie oddaje tego, co zastałem na miejscu a był to tylko i aż Beskid Śląski a nie żadne Tatry czy Karkonosze. U Krzyśka przywitała mnie Magda (żona) oraz stado zwierzaków. Dwa koty i dwa psiaki. Czad. Kto zna moje podejście do zwierzaków, ten wie, jak na taką sytuację zareagowałem, szczególnie jak jakiś z futrzaków rozłożył mi się na kolanach i poszedł spać. Cool. Wieczorem dołączył do nas Kamil, którego nie chciałem wpuścić do domu, bo nie wiedziałem, jak obsługiwać domofon, z resztą Krzychu też nie wiedział, oraz Viola i Ilya. Mieliśmy już prawie komplet. Wojtek miał dołączyć do nas następnego dnia wraz z Robertem i Anią, którzy postanowili się wybrać z nami na trening.

15380820_1244689995574145_6897877092378668247_n

W sobotę rano, po śniadaniu – polecam omlet z bananami, jabłkiem, nasionami chia, pojechaliśmy na miejsce startu w okolice Soblówki i po chwili ruszyliśmy gdzieś w las. Nastawiałem się generalnie na bieganie po zaśnieżonych drogach, ale okazało się, że na planach i na nastawieniach się skończyło. Jak to się mówi, meta zweryfikowała wszystko… ale przecież byliśmy w górach, więc o co chodzi. Pierwszy podbieg a raczej podejście pod tzw. „czoło” dobitnie mi pokazało o co tu chodzi. Dlaczego „czoło”… wystarczy spojrzeć na warstwice przed 3 km, na poniższej mapie, żeby sobie odpowiedzieć na to pytanie.

15401184_1244689962240815_4835801834912985313_n

15326499_1244689928907485_8955949227491013796_n

15439947_1244689898907488_8106761096755951716_n

Było hard. Ja oczywiście właziłem na górę, brnąc po pół łydki a czasami głębiej w śniegu co chwilę podpierając się łapami, żeby nie polecieć w dół. W rywalizacji biegowej udział brali Wojtek z Ilyą (jak źle odmieniam, to z góry przepraszam). Było hard a to był dopiero początek… Dyszałem jak parowóz i dobrze, że nie założyłem gremlina, bo nie wiem, czy zmieściłbym się w skali. Ruszyliśmy dalej… w śniegu po kostki, łydki zahaczając po drodze doskonale zakonspirowane kałuże, co równało się z głośnym niecenzuralnym skwitowaniem. Było … pysznie. Klawo, jak cholera. Krzysiek z Robertem co jakiś czas nawigowali za pomocą komórek, udając że wiedzą gdzie są, ale to nie miało znaczenia. Ganialiśmy po lesie, jak stado zwierzaków.

15400949_1244689795574165_3508411196750266731_n

15319054_1244689862240825_3884981254814772761_n

15326555_1244689765574168_4598299626799222775_n

15380318_1244689968907481_5831470778705992542_n

Raz z góry, raz pod górę i cały czas w śniegu. Momentami prawie po jaja żyrafy, jak to mawiał mój kumpel. Jak na podbiegach albo podejściach było ok i dawałem radę to na zbiegach była tragedia, szczególnie, jak wiara cisnęła w dół na „rympał”. Przed siebie… oj działo się i to sporo. Nie powiem, ale troszkę się ujechałem. Dawno nie zrobiłem takiego mocnego siłowego treningu.  Niecałe 17 km zrobiliśmy w dwie godziny i pięćdziesiąt minut, co pokazuje jakie trudne warunki panowały w lesie. W pamięć zapadła mi jeszcze jedna górka, której nazwy nie pamiętam, ale jak ją zobaczyłem to… z resztą nieistotne.

Chłopaki nie płaczą. Finalnie  jednak okazała się nie taka straszna, chociaż jej pokonanie  wiązało się z obszerną pracą ramion i wgryzaniem się palcami w śnieg. Nie wiem, jak piesy dawały radę, ale oba harty dzielnie ganiały za nami po całym lesie, momentami gubiąc się i wyskakując z różnych niespodziewanych miejsc. Oj było mocno.

15107433_1244689742240837_6611476965796886617_n

15400301_1244689708907507_2245178081632648705_n

15401002_1245677312142080_5751745558541253642_n

Jak wcześniej wspomniałem, po prawie trzech godzinach wróciliśmy do samochodów i pocisnęliśmy na najlepszą pizzę w mieście. Wchodziła, jak nigdy. Zjadłem całą dużą pizzę, wraz z brzegami, które zawsze odstawiam i pomogłem wciągnąć to, czego nie zjedli inni. Taki miałem apetyt. Po obiadku wróciliśmy do domu i po szybkim prysznicu walnąłem się spać… wstałem po dobrych dwóch godzinach i zaczęła się część „artystyczna”, czyli kolorowanki. Każdy z nas dostał czarnobiały rysunek przedstawiający but inov-8 x talon 250 i za zadanie miał pokolorować go jak najoryginalniej. Było wesoło.

15442381_1274004435955363_3520959590268284023_n

Bawiliśmy się doskonale, szczególnie że po malunkach zaczęły się tańce na rurze. Ja bacznie obserwowałem poczynania załogi, gdyż bałem się, że zrobię sobie krzywdę. W moim wieku trzeba uważać. Muszę nadmienić, że tańcom towarzyszyła dobra nuta, szczególnie ze starych płyt Metalliki. Dawno nie słuchałem tych kawałków. Było GIT!

15401139_1274004455955361_8702902133950930402_n

Na niedzielny  trening Krzysiek miał w zanadrzu przygotowany zestaw specjalny, powiem lepiej zestaw skutecznie destrukcyjny i zabijający. Zaczęło się niewinnie, wbiegnięciem na Magurkę i zbiegnięciem z niej. Spokojnie, luźno i swobodnie, ale co działo się potem… oj bolało.

15319163_1245677168808761_1067059159866594191_n

15327230_1245677295475415_6192389810870607985_n

15355847_1245677235475421_2975533860723959786_n

Każdy dostał po obciążniku, chłopy po 10 kg na głowę, Viola piątaka. Do tego na górce za domem zostały ustawione tyczki i zaczęła się zabawa. Dzida w górę do tyczki i na dół. Na ten element mieliśmy jedną minutę. Jak ktoś zrobił to w 30 sekund, miał 30 sekund na odpoczynek.

15317890_1245677365475408_7744445660840426246_n

15401056_1245677395475405_752952917083606529_n

15356692_1245677338808744_3342317702124886182_n

Po minucie trzeba było wziąć obciążnik w swoje ręce i wykonać ćwiczenie, którego nazwy nie pamiętam, polegające na przysiadzie, następnie wyproście i podniesieniu obciążnika w górę. Na początek dwa powtórzenia… Na to była kolejna minuta… Po minucie kolejna porcja biegania…. Góra – dół i odpoczynek. Po kolejnej minucie wygibasy z ciężarami, ale razy cztery… potem sześć, osiem, dziesięć, dwanaście… i tak dalej. Góra – dół, przysiad, wyprost, skłon, postawa, wszyscy ćwiczą, fajna sprawa… Doszedłem do 11 odcinków i podziękowałem. Zdechły mi dwójki i dość mocno poczułem czwórki. Oj słabe są nogi, słabe i trzeba będzie nad tym popracować i to mocno. Taki zestaw natchnął mnie i dał sporo do myślenia. Zabawę wygrał Kamil, który doszedł a raczej dobiegł do 16 powtórzeń. Istny dzik. Na tym generalnie się skończyło i w rozpaczliwym stylu wróciłem do domu. Bolało, ale dobrze. Należało się. Szybki prysznic, podwózka na dworzec autobusowy, zapiekanka i jazda do Krakowa, gdzie po 20 miałem lot do Warszawy, czyli znów akcja PKS, samolot, ale w tak zwanym międzyczasie kolacja z dwiema białogłowymi zwariowanymi laskami, czyli z Karolą i Martą a wszystko niedaleko ulicy o wdzięcznej nazwie „Kupa”. Oj było wesoło, szczególnie jak Marta prowadziła swoje WRC i driftując pokonywała zakręty na okolicznym ślimaku… jedziesz mała. O Matko… Nie istotne. Dobrze, że Iwona tego nie czyta… bo byłby Mortal Cobmat – co nie Qzyn… Finish him… fatality !!! W każdym razie w jednym kawałku wróciłem na lotnisko, poczekałem na samolot i poleciałem do Łorsoł, skąd przemaszerowałem do hotelu.

15355680_1246929925350152_7264008484462097598_n

Na poniedziałek zaplanowane miałem spotkanie podsumowujące Mistrzostwa Świata Weteranów w LA, w australijskim Perth. Było miło i sympatycznie. Każdy z medalistów otrzymał pamiątkowy dyplom i powerbank a po krótkiej jakże owocnej dyskusji rozeszliśmy się w swoje strony. W każdym razie dobrze, że udało się takie spotkanie zorganizować, bo to zawsze jest dodatkowe wyróżnienie i uhonorowanie dla osób, które jakby nie patrzeć, ale włożyły w to sporo pracy treningowej, poświęciły wiele czasu zdobywając medale dla swojego kraju. Niby z przymrużeniem oka patrzy się na sport weterański, ale jak to ktoś stwierdził na spotkaniu, że właśnie weterani, szczególnie Ci przez duże „W” są doskonałym przykładem dla promocji zdrowia i zdrowego trybu życia. Może właśnie Ministerstwo Zdrowia mogłoby się zainteresować tą grupą osób, ale to tak na marginesie…

Temat podróży zakończyłem rodzinnym spotkaniem z którego komunikacją miejską udałem się do airportu i władowałem się w samolot do Gdańska, za który zapłaciłem całe 17 złotych. Tanio i szybko, żeby nie było.

Szalony weekendowy wyjazd minął bardzo miło i owocnie.  Dużo tematów udało się załatwić pozytywnie.

To był dobry weekend !!!

Szczególnie w tym miejscu chciałbym podziękować Krzyśkowi i Magdzie za przygarnięcie mnie na te dwa dni pod swoją strzechę oraz reszcie wariatów z inov-8 Team za super zabawę. Wariatkom z KRK za kolację i podwózkę na lotnisko u lica KUPA rozwaliła system! 

2016-12-16T11:37:09+01:0016/12/2016|Trening|