Ten artykuł, czy raczej felieton został kilka lat temu opublikowany w pewnym piśmie biegowym, o wdzięcznej nazwie „Run Times”, podobnie, jak kilka innych mojego autorstwa. Sam nie wiem dlaczego właśnie dziś go tu wkleiłem, co mnie naszło i co mnie wzięło na stare wspominki, ale może na stare lata robię się dość sentymentalny…
T, jak trener.
Osoba na literkę „t”, która wychowała, nauczyła, pocieszyła a jak trzeba opierniczyła i skarciła tak, że było wstyd? Większość z nas odpowie jednoznacznie – Tata. Oczywiście Tata to ta osoba, ale czy trener nie wpasuje się idealnie do tej koncepcji? Jak dla mnie tak. „T”, jak Tata i „T” jak trener, bo trener to taki Tata i piszę to z całą świadomością. Tata trener towarzyszył mi od zawsze, był moim, jak i większości z nas pierwszym mentorem, nauczycielem, opiekunem. Uczył kopać piłkę, odrabiać lekcję i biegać, tak większość „tatów” (czyt. Ojców) ma, bo to oczywista oczywistość i z tego miejsca dziękuję Ci Tato, ale do sedna…
W swojej karierze sportowej, trwającej nieprzerwanie od 1987 roku miałem wielu trenerów, nawet jedną trenerkę o imieniu Anita, ostra babka, i tym osobom chciałbym poświęcić kilka a nawet kilkanaście czy więcej zdań, bo to między innymi te osoby w dużej mierze ukształtowały moją osobowość i sprawiły, że jestem tym, kim jestem i za to Wam dziękuję.
Jak grom z nieba słyszę (niepełnoletni, proszę przejść linijkę niżej) „kuźwa mać, o dupę rozbić takie trenowanie!!!” – Panie Naczelny, przepraszam z góry za tą du**, ale to kwintesencja tego, co mówił a raczej wykrzykiwał trener Mirek, zwany „siekierą” na bandę gamoni, którzy zamiast rozgrzewać się, jak trener przykazał stała i gapiła się nie przejawiając chęci do podjęcia jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Pisząc to zdanie, widzę Mirka, jak rzuca zwojem map do biegu na orientację o ziemię i wykrzykuje w naszą stronę wiązankę różnych, nie zawsze cenzuralnych określeń. Może wydać się to teraz dość mało edukacyjne, ale tak nie było. Każdy z nas brał to prędzej czy później do serca i robił to, co miał robić, czyli biegał zasuwając ile fabryka mocy. Żeby nie było, że na tym koniec, to trener Mirek wiedział, kto, z kim, gdzie i kiedy w tym lesie robił. Po każdym treningu ustawiał grupę i mówił: ”Piotr, nie byłeś na piątym punkcie, Michał – biegłeś razem z Krzyśkiem a miałeś biec sam, Wojtek – co działo się na przebiegu z czwórki na piątkę, Monika dlaczego znów czekałaś na Ewę i czemu biegłyście całą trasę razem”…Mirek wiedział wszystko. Potrafił schować się w paśniku, na ambonie czy w najmniej oczekiwanym momencie wyskoczyć spod ziemi. Trzymał nas żelazną ręką. W tamtych czasach każdy z na robił prawie setkę pompek bez przerwy. Oczywiście nie dla relaksu, ale za karę. Nie raz w Kostkowie wieczorem, za nocne głośne rozmowy biegaliśmy podbiegi w samych piżamach, teraz pewnie ktoś by się oburzył i oskarżył trenera o mobbing, ale wtedy… nikt by nie pomyślał, żeby naskarżyć rodzicom. Trener to był autorytet i on nas wychowywał. Mirek wykonywał z nami taką sprawność w postaci obwodów ćwiczebnych, że teraz mało kto z biegaczy, którzy regularnie ćwiczą, dałby radę a myśmy mieli po 11 – 14 lat. Byliśmy sprawni, silni, zwarci, gotowi i rozwalaliśmy wszystkie zawody w okolicy. Nie było zmiłuj się. Trener, żeby było śmiesznie potrafił przyjść nawet do szkoły, bo o telefonach do Rodziców to nie wspomnę. To było normalne i nie raz trzęsło się tyłkiem ze strachu, co wyjdzie z takiej rozmowy między Tatą a Trenerem. Dzięki Ci Trenerze! Nie raz dostałem od Ciebie po tyłku, ale teraz to dopiero doceniam.
Oluś. Legenda polskiego orienteeringu. Z Trenerem Andrzejem, miałem i mam chyba najdłuższą styczność, gdyż pod jego skrzydłami biegałem dobre 7 lat, jak nie dłużej a znamy się ponad 20. Bardzo ciekawa postać, ale zupełnie inna niż Mirek. Nie wiem czemu, ale Trener Andrzej, nie miał takiego ostrego temperamentu, jak Mirek. Był oczywiście takim samym fachowcem i świetnym szkoleniowcem, jak Mirek, ale zupełnie inaczej prowadził grupę. Dyscyplina była, ale nie aż taka. Może dlatego, że byliśmy już nieco starsi i wchodziliśmy w okres buntu, ale sam nie wiem. Z Olusiem mam również wiele fajnych i nie fajnych wspomnień. Kilka razy podpadłem, że musiałem wracać wcześniej z zawodów czy ze zgrupowania, nie istotne dlaczego, ale teraz wiem, że poniekąd Trener miał rację. Oczywiście było to dość ryzykowne z jego strony, gdyż brał na siebie dużą odpowiedzialność, ale ja jak i pozostałe osoby, które podzieliły mój los, nie pomyślały nawet, żeby wspomnieć o tym rodzicom. Każdy wstydził się i kropka. Trener Andrzej kiedyś powiedział mi jedno bardzo ważne zdanie, które pamiętam do dziś. Brzmiało ono mniej więcej tak a było wypowiedziane w kontekście mojego olewającego podejścia do treningów. Myślę, że to jedno zdanie zmieniło całe moje biegowe życie, gdyż teraz jestem delikatnie mówiąc fanatykiem trenowania a trening to rzecz święta i obowiązkowy obowiązek. Trener mi powiedział tak „to ty dostaniesz na zawodach po tyłku, i to ciebie będą wszyscy grzali, nie mnie”. Tak to działa i nie da się temu zaprzeczyć, ale trzeba to zrozumieć i dorosnąć do tego. Oczywiście w pewnej mierze biega się również dla trenera, ale będąc w grupie, walcząc o miejsca na imprezy mistrzowskie czy o kadrę, trzeba trenować, trenować i jeszcze raz trenować. Tylko najlepsi przejdą dalej i tylko dla nich będą przygotowane kadrowe stroje z Orzełkiem i zagraniczne wyjazdy. Reszta może ścigać się na Mistrzostwach Makroregionu, czy ewentualnie Mistrzostwach Polski, jak do nich się zakwalifikują. Tak to wyglądało. Do czasu traktowaliśmy to, jako zabawę i totalny relaks. Liczyły się wyjazdy na zawody, na obozy, ale do czasu. Potem zaczęła dominować nutka rywalizacji i dopiero wtedy zrozumiałem, co Trener miał na myśli. Było to za późno, bo skończyłem przygodę z tą dyscypliną sportu, ale jak to się mówi „lepiej późno, niż wcale” i to teraz ja powtarzam swoim zawodnikom. Trenerze – dzięki!
Te dwie osoby, z którymi miałem przyjemność i zaszczyt, bo dopiero teraz to doceniam, ukształtowały moje podejście do sportu wyczynowego i amatorskiego i jeszcze raz chciałbym im podziękować. W swojej karierze współpracowałem z innymi Trenerami, było to działanie komercyjne, koleżeńskie, różnie, ale każda z tych osób czegoś mnie nauczyła i dzięki każdej z niej poznałem coś nowego. Mam na myśli podejście typowo teoretyczne do treningu, jak i psychologiczne bo to również jest bardzo ważne. Wiadomo przecież, że w sporcie jest rac lepiej, raz gorzej. Są trudne chwile, w których potrzeba wsparcia ale są i takie momenty, kiedy trener niczym wujek samo zło, musi z góry do dołu ochrzanić klienta i postawić go do pionu. Trener to taki Tata… i należy mu się szacunek, chociaż nie każdy to potrafi zrozumieć, ale z tym bywa tak samo jak w życiu.
„Trener jest kimś, , kto mówi Ci to, czego nie chcesz słyszeć, który widzi to, czego nie chcesz widzieć, , po to żebyś był kimś, kim zawsze chciałeś być.” – Tom Landry.