Mam zaległości. Mam mega zaległości w prowadzeniu bloga i źle mi z tym, ale jak brzmi moje ostatnie ulubione powiedzenie „co zrobisz, jak nic nie zrobisz… trudno” oddaje wszystko, co się dzieje. Cierpię, z resztą jak zawsze, na tradycyjny niedoczas. Niedoczas we wszystkim. W blogowaniu, trenowaniu, planowaniu… Myślami jestem jeszcze gdzieś na północy a mija, w sumie to dziś mija, miesiąc kiedy postawiłem swoją nogę na 89 N… 8 kwietnia… pamiętna data…. ale wracając do zaległości, których raczej nigdy nie miałem… słowo „raczej” nie powinno się tu pojawić, ale… no właśnie. Kropka. Mam zaległości w „koreańskiej wyprawie„, ale o tym będzie, bo muszę napisać o DMZ czyli strefie zdemilitaryzowanej, o zagłuszeniu sygnału GPS przez Koreańczyków – tylko teraz których, o pieśniach ku czci Kima czy Bóg wie kogo, o trzecim tunelu i takich tam atrakcjach na linii Korea Południowa vo Północna… ale o tym będzie później. W osobnym specjalnym poście. Teraz będzie o czymś innym. bardziej świeżym, bieżącym. Będzie o Orlen Łorsoł Maraton i o piesełach, Toruniu, więc do rzeczy.
…aha, ta mapa na froncie to trasa North Pole Marathon 2017. Jak widać to nie tylko ja się poruszałem, ale wszystko wokół mnie pływało i przesuwało się na południowy zachód. Taka sytuacja. Wracając jednak do tego, co działo się później.
Na Spitsbergenie zrobiłem jeszcze kilka treningów między wycieczką skuterami śnieżnymi do Barentsburga i z tego miejsca chciałbym pozdrowić bardzo, bardzo, bardzo mocno Heidi i Hansa i podziękować im za wsparcie. Poznając takie osoby, zaczynam wierzyć w ludzi. Dzięki !!! No właśnie między treningami a zupą rybną by Oddny – Oddny I miss You & I miss Spitsbergen, ciastem mistrzów, odśnieżaniem tarasu i jazdą z górki na łopacie… Więc tak. Wróciłem do kraju. Wróciłem do szarej, burej i ponurej rzeczywistości, w której szybko musiałem przyzwyczaić się do „normalności” i zapomnieć o dalekiej północy… ale tam jeszcze wrócę. Nie raz, nie dwa… wrócę. To moje miejsce…
… koniec z sentymentami. Wróciłem do treningów. Lekko przeholowałem w kraju, w tygodniu „orlenowym” poleciałem we wtorek rozbieganie z rytmami, w środę siłę zróżnicowaną, w czwartek dychę ciągłego w 37 z hakiem, w piątek rozbieganie w gdyńskim lesie po górkach a w sobotę w Łorsoł siłę na podbiegu na słynnej Agrykoli… Niedziela minęła pod znakiem 42 km dość żwawego biegania. Tak. Ten czas, który widnieje na wynikach to suma sumarum tego, co działo się w tygodniu (prawie) startowym. Generalnie trzeba z tego wyniku odjąć kilka minut… ale to nie istotne. Mój czas na OWM to 2:51:30… planowo. Założenie było 30 km po 4’00 i potem zobaczyć co będzie…
Do Łorsoł pocisnęliśmy Skodziną Bartka, który rozpędził ją do granic przyzwoitości… generalnie nie ma co się chwalić, ale tak szybko nie jechałem w życiu, ale ja tego nie napisałem. Pojechaliśmy w piątek i wróciliśmy w sobotę. Wyszło, jak wyszło. Trochę słabo, nie tak jak planowaliśmy, ale z każdej porażki trzeba wyciągnąć wnioski i nigdy przenigdy nie może ona wpłynąć na nasze myśli, naszą głowę w negatywny sposób. Trzeba z niej wyciągnąć wnioski i iść dalej. Kiedyś moja siostra wpisała mi w pamiętniku taki wierszyk: „Idź śmiało przez świat, miej byczą minkę, łap szczęście za nogi i duś, jak cytrynkę” więc tak i do tego trzeba podejść… W stolycy było śmiesznie i sympatycznie, chociaż za tym miejscem nie przepadam. Śmieszne było zdarzenie, gdy wracaliśmy z porannej telewizorni, czyli mojego wejścia na żywca w TVP info… Zawsze byłem ciekaw, co się stanie jak w programie na żywo pokażę język… no ale wracając do sedna. Wejście było z rana około 8 a o 9 musieliśmy być na Narodowym, na starcie maratonu… Koniec wywiadu, ładujemy się w taryfę, którą zamówiła dla nas telewizornia i zaczyna się jazda… mniej więcej temat wyglądał tak…
Taxiarz (T)… ale jestem zrąbany, od wczoraj od 17 jeżdżę non stop, już miałem kończyć a tu nagle wezwanie od TVP… mówię, dobra biorę, tylko żeby nie było nigdzie daleko…
My (M)…spoko, jedziemy na Narodowy…
T:… to luz. Wczoraj wiozłem Ukrainki. Była jazda, majtki na desce rozdzielczej i takie tam… sobota wieczór… szaleństwo…
M: to grubo…
T: a Wy gdzie jedziecie…
M: na maraton…
T: aha, ale wiecie co, ten maraton to nic, w TV mówili, że jeden Polak wygrał maraton na biegunie północnym…
M: … hmmmmmmm… cisza….
Bartek (B): on siedzi obok Ciebie…
T: o kur** o ja …. <ocenzurowano> … jak bym wiedział, to bym kasy nie brał…
B: TV płaci, ustaw taksometr na 2 godziny…
T: …. hahaha, a będę mógł autograf? Nie lepiej zdjęcie?
Suchy (S): luzik, nie ma problemu…
T: ale jaja, nikt mi nie uwierzy….
… i w takim klimacie przebiegała podróż. Sympatycznie. Dojechaliśmy w okolice Narodowego, gdzie zatrzymała nas ochrona, bo ulica była zamknięta. Normalne. Nasz drajwer powiedział jednak, że zawiezie nas na sam start… antysocial…
Ochrona (O): Dzień dobry. Tu nie można wjeżdżać. Droga zamknięta.
T: Czy wiesz kogo ja wiozę?! Mistrza świata!!! Jak nas nie wpuścisz, to on będzie musiał iść z buta i nie wygra…
Ochroniarz lekko się zawiesił… eeeeeee……yyyyyyy… spojrzał na mnie… ja mu powiedziałem grzecznie „Dzień dobry”… W końcu machnął ręką i powiedział… Jedźcie! …pojechaliśmy. Było cool. Były fotki, piątki i każdy z nas rozszedł się w swoją stronę. My do centrum zawodów, taxiarz do domu.
Sam bieg, jak bieg. Bartek trochę zaniemógł i nie dowiózł wyniku, ja dokulałem się do mety w zakładanym czasie. Planowo, trzydziestka w 2:00:17, czyli idealnie a potem dreptałem, przyspieszałem, zwalniałem i gadałem z biegaczami. Nie czułem weny, luzu i świeżości, generalnie byłem zmęczony wszystkim, podróżami, pracą, treningami, całym medialnym zamieszaniem, ale na maratonie bawiłem się przednie.
Żeby nie było tak różowo to zepsułem sobie nogę, generalnie kolano… Diagnoza była jedna… przyczep rzepki, chociaż nie do końca mi to pasowało, ale nie upierałem się. Rehabilitowałem się i finalnie wyleczył mnie wałek do rolowania… Moja pierwsza myśl potwierdziła się … pasmo i z prawie wyleczonym pasmem, czopkami (profilaktycznie) ruszyliśmy za kilka dni do Torunia na Run Toruń, gdzie zostałem zaproszony przez Orgów. Dzięki, ale z tym numerem startowym to była przesada… Biegłem z „jedynką”. To było miłe.
…Toruń. Start… 2 km 7’00 i koniec prądu. Nie ma co się dziwić. Lekko zwolniłem i ciągnąłem dalej. Mocno, ale nie w trupa. Z zapasem. Bez szaleństwa. Bałem się o kolano (pasmo) i nie chciałem się ujechać. Dowiozłem marne 36:50, ale dobiegłem w jednym kawałku. Kolano puściło… ale nasunęło się pytanie. Czy to zasługa czopków, czy rolowania… Wygrała opcja numer 2. Uffff…… Po biegu obiadek, drzemka i wieczór spędzony z ziomalami w Krainie Piwa. Polecam gorąco… Miło i sympatycznie. Mega wybór złotego trunku. Git!
Wiwat maj, pierwszy maj… tzn drugi maja. Na ten dzień mieliśmy w planie odwiedziny Przytuliska dla czworonogów i to w formie sportowej, biegowej. Akcja nosiła nazwę „Wybiegaj dom dla psa” i polegała na bieganiu z psiakami na dystansie około 5 km.
Oj działo się. Ja dostałem diabła o imieniu Muniek a Iwona pieseła – Marko. Było super. Mój dzik zaczepiał wszystkie psy, chciał się z nimi bić. Był mega silny i był typowym napadziorem. Napadywał na każdego psiaka, którego mijaliśmy. Łobuz. Na początku był kozakiem, ale trafił swój na swego i na koniec już miał jęzor po kolana. Było wesoło. Muniek po drodze obsikiwał drzewa, atakował kumpli i wyrywał mi bark. Super psiak. Żeby było śmieszniej, to dwa razy pomyliliśmy trasę, ale nie o to w tym wyścigu chodziło.
Bawiłem się wyśmienicie, mam nadzieję że Muniek też, jednak w tej akcji liczyła się pomoc i promocja Przytuliska. Tam każdy może przyjechać i wyjść z łobuzem na spacer i potem zaadoptować takiego dzikusa. Są tam super psiaki. Naprawdę warto przytulić taką kosmatą mordę i zabrać do domu. Też pewnie byśmy wzięli takiego sierściucha, ale mamy dwa koty i to mogłoby się skończyć gruba bitką… a’la Mortal Combat. Było super. Wrócę tam i wyprowadzę Muńka na kolejny spacer, chyba że ktoś mnie uprzedzi i zaadaptuje go. Mam taką nadzieję…
…i tak się toczy to wszystko w kółko. Teraz czas na powrót do treningów, bo forma się sama nie zrobi. Trzeba jej pomóc. Trzeba dodatkowo nadrobić blogowe zaległości, więc bądźcie czujni… aha. Sekret. Pewna gazeta odkryła moją najbardziej skrywaną tajemnice. Jej dziennikarze śledczy wytropili mnie i teraz cała Polska wie, dlaczego wygrałem na biegunie północnym…
…i wszystkie karty zostały odkryte.