źródło: http://ketkiborgaonkar.blogspot.com
Sportowiec jest jak balon, który może wzlecieć do góry ku wyżynom, ale może pęknąć z wielkim hukiem i zaliczyć spektakularną porażkę. Najważniejsze jednak jest jego pompowanie. Można to zrobić w samotności w ciszy i spokoju przyglądać się, jak wznosi się coraz wyżej i wyżej a można robić to na pokaz z wielką pompą, lecz zazwyczaj nic dobrego z tego nie wychodzi, bo balon pęka z wielkim hukiem, gdy osiągnie maksimum swojej pojemności...
Himalaiści, olimpijczycy, piłkarze, maratoczycy, wyczynowi sportowcy i … amatorzy. Co ich wszystkich łączy? Cel, droga, wyzwanie, napięcie, emocje, walka… Czy może oczekiwania? Oczekiwania z zewnątrz, oczekiwania od samego sienie, chęć samospełnienia, samorealizacji, chęć osiągnięcia założonego celu, który zdarza się, że jest na wyrost, ale poniekąd to i dobrze… Chociaż z drugiej strony… No właśnie. Być, albo nie być oto jest pytanie…
Ostatnie wydarzenia z Nanga Parbat, spod K2 czy z PyeongChang a nawet z ligowych boisk, ba z naszego podwórka pokazują, jaki to śliski i skomplikowany temat i jak ważne jest mentalne podejście do tematu. Jak ważna jest silna i przede wszystkim chłodna głowa oraz jak ważna jest cała „ceremonia” i otoczka „pompowania balonika”… który, jak napisałem wyżej może w spektakularny sposób pęknąć z hukiem…
Od dłuższego czasu przyglądam się wyprawom w Himalaje, nie kręci mnie to, nie lubię chodzić z ciężkim plecakiem i nie lubię się wspinać, chociaż tego nigdy nie robiłem, ale… Mt. Everest przed pięćdziesiątką… czemu nie … <żart>… Nie znam się na tej dziedzinie sportu, ale w niewielkim stopniu potrafię sobie wyobrazić to, co wspinacze czują. Po części (tej mniejszej) oczywiście, bo jak myślę można porównać to do ekstremalnego wysiłku maratońskiego, kiedy człowiek nie kontaktuje o co chodzi, jak się nazywa i ma dziury w głowie finiszując na ostatnich metrach maratonu czy innego dystansu. Po części myślę, że można to porównać, chociaż bieg maratoński trwa zdecydowanie krócej.
Tomasz Mackiewicz, Adam Bielecki… młode chłopaki, których pasja a może obsesja zaprowadziła w ekstremalne góry, w miejsce, gdzie można doznać ekstremalnych uczuć i poczuć „to coś”, coś, co gdzieś głęboko jest w każdym człowieku, tylko „to coś” trzeba odkryć i subtelnie do tego dążyć, jedząc powoli małą łyżeczką. Teoretycznie… Praktycznie różnie z tym bywa. Obsesja, pasja. Pasja, obsesja. Według definicji, obsesja (inaczej: myśli natrętne, łac. obsessio) to objaw psychopatologiczny oznaczający występowanie uporczywie powracających myśli, wyobrażeń lub impulsów o specyficznych cechach. Raczej nic pozytywnego… a może nie? Pasja. Idąc za słownikiem to czynność wykonywana dla relaksu w czasie wolnym od obowiązków. Może łączyć się ze zdobywaniem wiedzy w danej dziedzinie, doskonaleniem swoich umiejętności w pewnym określonym zakresie, albo też nawet z zarobkiem — głównym celem pozostaje jednak przyjemność płynąca z uprawiania hobby. Niby daleko, ale jakże blisko i jak łatwo z jednego przejść w drugie i spowodować, by pasja stała się obsesją. Pasja generalnie ładniej i przede wszystkim łagodniej brzmi niż obsesja. Kiedyś dawno temu dość oryginalna grupa Army of Lovers nagrała równie dziwny kawałek pod tytułem „obsession” ale to tak na marginesie.
Wracając jednak do naszych bohaterów, mam nadzieję, że nie tragicznych, to przyglądałem się i przyglądam się temu z daleka na chłodno analizując, chociaż chciałoby się napisać, na lodowato… co, jak i dlaczego, po co i za jakie (grzechy?) chłopaki robią to co robią. Specjalnie piszę w czasie teraźniejszym, gdyż „gdzieś na szczycie góry spotkamy się” kiedyś, gdzieś tam…i nikt nie wie, co jest po drugiej stronie, na szczycie… Sam jestem maratończykiem, można powiedzieć „prawie” rówieśnikiem chłopaków, gdyż Tomek urodził się w 1975 a Adam w 1983. Ja w 1980. Podobnie, jak chłopaki mam pasję, która częściowo wydaje mi się, że zmienia się w obsesję i śmiem powiedzieć, że ta nasza pasja obsesja, jest czymś co nas nakręca i nadaje sens życia. Nakręca droga, samo jej przemierzanie i pokonywanie oraz walka prowadząca na niej, nie raz do upadłego, do odcięcia i pokonywanie kolejnych kilometrów… Niezliczonej ilości kilometrów, które kiedyś jednak się skończą. A cel, cel jest jak wisienka na torcie, ale łapczywie ciesząc się jej smakiem szukamy nowej a potem następnej i następnej, więc liczy się droga? Kukuczka, Kurtyka, Rutkiewicz, Bielecki, Mackiewicz… pasjonaci pochłonięci obsesją zdobywania nowych szczytów, pokonywania kolejnych przeszkód coraz bardziej niebezpiecznych, groźnych i …ekscytujących. Nakręcających całą spiralę życia, która stała się obsesyjną pasją… i dobrze, bo jak człowiek nie ma pasji to marnuje swój czas. Może to się dla niektórych wydawać dość egoistyczne i samolubne, ale jeżeli wszystkie strony na to się godzą i mają świadomość, że jest jak jest to po co zadawać takie pytanie? Po co drążyć temat? Dla zasady? Jeżeli nasza pasja jest niebezpieczna to nie oznacza, że należy z niej rezygnować, ale realizować ją tak, by tego ryzyka było jak najmniej.
Rozmawiałem kilka dni temu na wspólnym treningu z Markiem Kamińskim, gdzie przewijał się podobny temat. Marek potwierdził, że jak szedł przez Antarktydę, przez szczeliny lodowe nie raz myślał o tym, jak łatwo jest zginąć i zostać pogrzebanym żywcem w mroźnej antarktycznej szczelinie. Najwyżej zginę… Kto nie ryzykuje nie pije szampana, ale znów nasuwa się pytanie. Czy przyjemne jest picie szampana, smakowanie, degustowanie… czy ujrzenie dna pustej butelki i delektowanie się stanem, w który wypity trunek nas wprowadzi? Czy przyjemniejsze jest zdobywanie, pokonywanie drogi, przeszkód, praca na sobą, czy finał, po którym nasunie się pytanie „co dalej?”… iść. Biec. Płynąć. Wspinać się. Podążać do przodu za swoją pasją… a może obsesją? Czy może lepiej smakować szampana i dmuchać nasz balonik w samotności, w otoczeniu bliskich i tym samym nie czuć na grzbiecie presji otoczenia, czy lepiej odwrotnie? Z hukiem. Z przytupem. Na pełnej…ale tu jest haczyk. Głowa i presja. Jak jest presja to wcale nie jest lżej, łatwiej i przyjemniej. Mackiewicz – cisza, spokój, kontemplacja, bez zewnętrznego ciśnienia i patrzenia na ręce, pod nogi. Bez medialnego sprawozdania z każdego pokonanego kroku emitowanego w mediach na cały świat… Gdyby nie tragedia, mało kto by o nim usłyszał, a jeżeli już to wąska grupa osób, pasjonatów, którzy żyją wspinaniem. Bielecki i reszta załogi atakującej K2 odwrotnie. Głośno, z przytupem, na oczach wszystkich, na żywo. Ktoś gdzieś napisał, że to gwałcenie góry na oczach świata, a może to nie ta góra i nie ta ekipa… Nie mnie osądzać. Jest jednak druga strona medalu. Gdyby nie szumne i dosadne dmuchanie balonu, byłaby mglista szansa na podjęcie rękawicy… niestety, liczy się kasa. Kiedyś czytałem o tym, jak dawno temu panowie w foczych futrach z psimi zaprzęgami szukali magicznych punktów o wdzięcznych nazwach 90 N i 90 S… Długo po nich ktoś wpadł na pomysł zdobycia bieguna południowego zimą. Wpompował grube miliony zielonych, przypłynął do wybrzeży kontynentu wielkim statkiem, zrzucił na ląd tony sprzętu, przysposobił ogromne spychacze do mroźnych warunków, które ciągnęły kontenery do spania, kontenery z paliwem, jedzeniem i z całym niezbędnym sprzętem do eksploracji południa zimową nocą polarną. Balon rósł, świat patrzył… i z wielkim hukiem został przebity przez matkę naturę, która nie pozwoliła wejść w butach do swojego domu. Nie tym razem a może nie tak zuchwale? Ekipa została uziemiona gdzieś na Antarktydzie, musieli zimować. Pasja zdobywania, eksploracji południa, czy… obsesja, która nie dawała spać po nocach i nakręcała z dnia na dzień spiralę… Podobnych przykładów można podawać wiele. Ilu było mistrzów Polski przed rozpoczęciem rozgrywek ligowych? Ile było medialnego szumu, super extra fantastycznych zawodników… i co? Meta czy tabela zweryfikowała wszystko bardzo szybko. Ilu było mistrzów maratonu na starcie? Ilu nimi zostało? Często przegrywały umiejętności, ale częściej głowa. Często balon był nadmuchany do krańców możliwości i spektakularnie uszło z niego powietrze a mówiąc dosadniej, pękł z hukiem. W pracy z amatorami jest bardzo podobnie. Są osoby, które wolą przygotowywać się do celu w swojej samotni, spokojnie przemierzać kilometr za kilometrem bez wychodzenia przed szereg i przysłowiowego pchania się na afisz i są tacy, którzy do pewnego czasu lubią się pokazywać i chwalić swoimi osiągnięciami treningowymi. Oczywiście, ale nie negatywnie, bez pychy i buty, lecz w po dojściu do pewnego momentu ta cała „medialna otoczka” zaczyna działać często i gęsto niestety w drugą stronę. Obraca się o 180 stopni i zamiast prowadzić i wspierać staje się zbyt dużym bagażem, który nie daje ponieść się balonikowi ku obłokom, powodując wiadomo co. Buuuummmmmmm….
Czy pasja lub obsesja ma coś wspólnego z magicznym, wyżej wymienionym balonikiem? Owszem, ale każdy sam musi sobie znaleźć na to odpowiedź i zastanowić się czy jego pasja nie przeradza się w obsesję oraz czy obsesyjnie pompowany z pasją balonik nagle ni stąd ni zowąd nie pierdolnie ze spektakularnym hukiem… grzebiąc gdzieś pod ziemią cały mizernie włożony trud w rozwijanie swojej pasji, prowadzącej do obsesji…
Reasumując podrzucam refren kultowej kapeli, od której słuchania nogi same rwą się do pogo…
Moje życie moja droga, mój wybór, moja krew,
Nikt nie będzie mną kierował aż po sama śmierć!
Mój ból i cierpienie moja rozkosz moje łzy,
Kim w ogóle jesteś by mówić mi jak żyć! – The Analogs, „Moje życie, moja droga”