To zdjęcie wykonane przez Bogusia – podziękował – najdosadniej pokazuje gdzie jestem z formą… daleko, daleko, daleko w lesie, ale żeby nie szukać tylko negatywnych stron tego stanu, chociaż jest ich niestety bardzo bardzo dużo, to optymistycznie patrząc a’la Krzyś 'Tri Wariat” trzeba zauważyć, że zaraz się zazieleni i będzie pięknie… Oj wyszło zdanie mega długie i nie wstawiłem nigdzie przecinka ani kropki… Dobra. Las, forma, droga, cel, przeszkody, góra, zbieg, korzenie, trudny teren, obijanie się, zabawa, zadyszka, pot, klimat… Na szybko tych kilka słów wpadło mi do głowy i oddało to co się działo na kolejnym cyklu Grand Prix Gdyni w Biegach Górskich, organizowanych na Pustkach Cisowskich przez moich bardzo dobrych ziomków z dawnych czasów. To właśnie tam, gdzie ten bieg miał swoje miejsce na w początkowym okresie lat 90-tych stawiałem swoje pierwsze kroki w pseudowyczynowej karierze sportowej. To właśnie tam, na Pustkach w tamtych lasach i w tamtej szkole, wtedy SP 16 zaczynałem moją przygodę z Biegiem na Orientację w skrócie BnO… >>> pozdrawiam tych kumatych. BnO i wszystko jasne !
Podejdźmy więc do tego pozytywnie i optymistycznie. Aha, muszę zaznaczyć, że powoli wracam do żywych, chociaż cały czas szukamy przyczyny moich zdrowotnych dolegliwości, które są niestety dość uciążliwe, więc ta mała pesymistyczna nutka, niestety w tej optymistycznej relacji musiała się znaleźć. Dziś były kolejne badania, czekam na kolejne wyniki a przede mną jeszcze wiele niewiadomych… cóż życie.
Zacząłem mocniej biegać i w sumie mogę napisać, że wszedłem w trening. Regularny, poukładany trening do sezonu maratońskiego, który się rozpocznie 2 czerwca w moim ukochanym Longyearbyen na Spitsbergenie, gdzie czuję się jak w domu. Pochwalę się, że w ubiegłym tygodniu zrobiłem 91 km, w poprzednim 104 km, jeszcze wcześniej 108 km, wcześniej 99 km a jeszcze wcześniej 90 km. Jest więc już jaka regularność i powtarzalność bodźców. Nie jest źle. Objętość rośnie i forma… niech będzie, też rośnie a ostatni ciągły – dycha po 3’58 na LA 1,8 mmol/l i HRavg 170 dał mały promyk nadziei, że wszystko idzie ku dobremu. Tego się więc trzymajmy.
…ale co do samego startu. Udało mi się namówić Iwonę, żeby wystartowała. Co prawda nie była świadoma co ją czeka w lesie i ku mojej namowie zgłosiła się na dwie pętle, czyli na 11 km. Finalnie przebiegła jedną i całą sobotę i niedzielę gadała na mnie, w stylu… po co ja ciebie słuchałam. Oj tam oj tam. Tak więc moi kochani czytelnicy, link jest pod postem a ja zapraszam Was na wczasy do Tajlandii… Bartek, wiesz o co chodzi, ale to tak na marginesie. Takie wtrącenie. Zgłosiliśmy się więc, zapisaliśmy się i przypięliśmy numery startowe do klatek z piersiami oraz w towarzystwie Oli i Wioli ruszyliśmy na rozgrzewkę. Ja to się umiem ustawić. Trzy piękne panie i jeden brzydal. Pobiegliśmy na „Zamki” do pętli i wspominaliśmy dawne czasy, kiedy dzień w dzień realizowaliśmy tam treningi… to były piękne czasy. Po około 3 km truchtu, wygibasach, gimnastyce ustawiliśmy się na linii startu. Spotkałem sporo znajomych, tych bliższych i tych dalszych, kilku wycinaków i całe szczęście ku mojej uciesze wiedziałem, że… nie będę musiał się z nimi ścigać, bo jestem cienki jak skóra dzikiego węża. Postanowiłem sobie więc, że pobiegnę mocno, ale z głową, bo nogi są za słabe do takiego wariowania. Tym bardziej, że ostatnio na takiej intensywności biegałem bodajże w październiku ubiegłego roku. Ruszyliśmy… To znaczy chłopaki ruszyli. Ja spokojnie gdzieś tam w początkowym środku z nóżki na nóżkę…powoli pod górę do „ogniska”. Kto trenował BnO ten wie co to ognisko. Jak ktoś biegał do ogniska to był leszcz, ale jak ktoś biegał do „szosy” uuuu… to była wyższa szkoła jazdy. Wróćmy jednak do startu. Plan był taki, żeby nie zatrzymywać się i cisnąć cały czas, nie iść na podbiegach a na zbiegach puszczać nogi i wyczuć, czy z tego będzie można coś ugrać. Oczywiście czułem, że mięśniowo jest słabo. Podbiegi biegałem jakoś na jesieni, w styczniu czy w grudniu może pobiegłem 2 czy 3 raz cross i to byłoby na tyle. Reszta to rozbiegania, dwie zabawy biegowe i trzy ciągłe, więc z tego dużo nabiegać się nie dało. Byłem tego świadom i wcale nie przeszkadzał mi fakt, że zamiast z przodu biegnę gdzieś tam w środku. Było GIT i bawiłem się elegancko.
foto. Pan z Aparatem
Pierwszy podbieg, od „ogniska” w górę uuuu… czwóreczki poczuły i to dość mocno a to dopiero był początek. Wydolnościowo było spoko. Oczywiście hiperwentylowałem się na potęgę, serducho pracowało na poziomie 190 uderzeń na minutę, czyli fest. Potem lekki zbieg, można było puścić nogi, ale ostrożnie, podbieg, zbieg, podbieg…długi zbieg i na deser podbieg do mety i można było pobiec drugie okrążenie…
Na półmetku zanotowałem czas 22 minuty i 44 sekundy, około pół minuty wolniej niż dwa lata temu. Przebiegłem półmetek i ruszyłem na kolejne okrążenie… za plecami słysząc oddech rywala, z którym ostatecznie przegrałem lenistwem. Pomyślałem sobie, że lekko zwolnię, poczekam, przytrzymam i zacznę się ścigać i na myśleniu i planowaniu się skończyło. Do przed ostatniego podbiegu praktycznie trzymałem się planu, ale potem puściłem i dałem się objechać, jak młodemu. Rywal okazał się znacznie mocniejszy i silniejszy niż przypuszczałem a nie czułem aż takiego przypływu mocy, żeby iść w trupa i ścigać się do kreski. Tak, odpuściłem.
foto. Agata Masiulaniec
Tak więc odpuściłem i dokulałem się finalnie na 8 miejscu w open i bodajże 3 w wiekowej. Nie ma co się usprawiedliwiać i oszukiwać, ale może jakbym się spiął (teoretycznie i hipotetycznie) to dowiózłbym 7 miejsce… a może nie ? Nie wiem. Wiem natomiast, że gdybym był w formie to tanio bym się w tym lesie nie sprzedał. Nie mniej jednak jestem zadowolony z tego biegu. Co prawda drugie okrążenie pobiegłem w 23:33, czyli dużo dużo wolniej, no ale pierwsze koty za płoty. Udało się utrzymać przez cały bieg całkiem fajną intensywność, nogi mnie bolą do dzisiaj mimo wczorajszego spokojnego 26 km rozbiegania, czyli jednym słowem ten start wszedł pięknie a za miesiąc będzie lepiej. To był bardzo dobry bieg!
Teraz niestety a może i „stety” czeka mnie kilka dni przerwy, może pokręcę trochę na MTB a 7 kwietnia kolejny start na dychę. Tym razem Bieg Piaśnicki niedaleko domu.
Przyszłość zaczyna się dziś, nie jutro. – bł. Jan Paweł II