Dobiegłem… dobiegłem do mety i zaliczyłem cztery całkiem sympatyczne starty. Oczywiście na samym początku planowałem całkiem inny przebieg gry i walkę o generalkę bez odpuszczania, ale niestety życie szybko zweryfikowało plany i od pierwszego cyklu była nierówna walka z wieloma przeciwieństwami natury zdrowotnej… a o moim najlepszym czasie z roboty do maratonu 2016 – 44:16 mogłem tylko pomarzyć.
W tym roku uzyskałem kiepskie czasy : 46:19, 46:43, 47:57 i 48:53… cyferki same mówią za siebie, ale generalnie tylko na pierwszy biegu jako tako udało mi się spiąć, ale odpuściłem… za co później zapłaciłem w klasyfikacji wiekowej i generalnej, ale jestem z tego obrotu sprawy zadowolony. Pierwszy bieg jako tako, drugi… niestety z diclofeknakiem w dupsku bo bez tego nie można było trenować normalnie. Nie wiem czy nie powinienem zostać za to zdyskwalifikowanym, może i tak, ale za to należy mi się mocny OPR i skopanie gołego tyłka parcianym paskiem. Tak się nie robi. Nie trenuje się na prochach, ale… czasami trzeba. Kontuzja za kontuzją, same znaki zapytania, żadnej diagnozy i tak miesiąc po miesiącu. Co potrenowałem mocniej to zaraz wszystko się sypało. Od Achillesa, przez dziwne promieniowanie z którym przez kilka miesięcy nikt nie mógł sobie poradzić aż do jakiegoś głupiego bólu okolic pachwiny, który wygląda mi na przepuklinę… Jednym słowem masakra, albo… SKS, czyli „starość, k****, starość” bo nawet germański pasek 1,9 tdi z odpowiednim przebiegiem też się potrafi wysypać… W każdym razie z tematów do ogarnięcia została tylko nieszczęsna pachwina. Temat o tyle paskudny, że gdzieś tam w oddali mgli się wizja położenia się na stole do krojenia a tego chciałbym uniknąć…
Podsumowując więc… w tym mega optymistycznym stanie emocjonalnym, gdzie ciągnęło się nade mną od połowy stycznia pasmo kontuzji, problemy prywatne nie załamałem się, spiąłem zadek, zacisnąłem zęby i podjąłem nierówną walkę z przeciwieństwami. Dostałem srogie klasyczne wpier*** na całej linii, przegrałem z osobami, z którymi nigdy nie przegrywałem ale nie płaczę z tego powodu. To była bardzo dobra lekcja i jestem z niej bardzo zadowolony. Takie jest życie i czasem trzeba poświęcić cały sezon, żeby odbudować się w kolejnym. Ja to wiem, bo przerabiałem to nie raz, ale piszę to specjalnie dlatego, że wiele osób po takim wpadnięciu z deszczu nie pod rynnę, ale wleceniu z impetem do myjni samochodowej podwinęłoby ogon i zamknęłoby się w ciemnej otchłani użalając się nad swoim losem. Tak nie można. To nie jest wyjście z sytuacji. ZAWSZE trzeba podjąć walkę, bo w głowie na karcie pamięci takie odpuszczenie tematu zostaje do końca życia i wraca ZAWSZE w tej nieodpowiedniej chwili…
No właśnie, miało być o bieganiu po gdyńskich górkach a nie o czopkach w dupie. Tak więc pierwszy bieg, po japońsku. Drugi… bez komentarza. Trzeci z Mariem Piekariem w swobodnych pogaduchach i ostatni również. Jako, że ten przedostatni taki mógł być, bo był na tydzień przed docelowym startem, jakim był Spitsbergen Marathon to ten ostatni powinien być jeszcze pobiegany rozpędem… powinien być, ale taki nie był. Ciśnienie po maratonie zeszło ze mnie bardzo szybko i potrzebowałem totalnego resetu psychicznego i fizycznego na każdym froncie, więc oprócz wprowadzenia sobie pod skórę kolejnej porcji tuszu, na trening biegowy wyszedłem dwa razy w tym raz na dzień przed zawodami. Reszta to dwa treningi MTB i jeden na którym podpięty do prądu dałem się sponiewierać krzyczącej na mnie trenerce… ale było git! Odpocząłem i prawie wszystko zeszło… prawie wszystko bo po weekendzie wróciła pachwina, ale o tym nie chcę myśleć. 29 go idę na USG i mam nadzieję, że nie będzie decyzji… do rzeźni marsz !
Biegi Górskie w Gdyni. Impreza klasy S albo WRX STI sama w sobie. Trasa mega. Klimat super. Organizacja MEGA! Ekipa do ścigania przednia. Co tu więcej pisać. To, że jestem słaby wiem, ale to mój problem i ja go muszę rozwiązać. Jak wróci zdrowie to wróci mocne bieganie. Najważniejsze to nie odpuszczać, nie dołować się i wierzyć w lepszy świt, bo nawet po najbardziej zafajdanym dniu prędzej czy później przyjdzie ten kolejny lepszy…
Gratulacje dla chłopaków, którzy skopali mi dupsko na biegach górskich. Seba – dziadku, wkurzyłeś grubego emeryta Suchego i bardzo mocno mnie zmotywowałeś do walki. Piotr, jeszcze się policzymy i tak łatwo skóry nie sprzedam ! Gratulacje i do zobaczenia na kresce ! Rychu, Kowal + ekipa > robicie mega temat ! Dzięki !
Foto: Mirek