foto. Ultra Mazury
Plan był prosty. Nie zajechać się, nie zrobić sobie krzywdy, dobiec w jednym kawałku i być w stanie następnego dnia zadebiutować w maratonie MTB a przy okazji bardzo dobrze się bawić i miło spędzić czas. Z takim nastawieniem pojechaliśmy z Iwoną na zaproszenie organizatorów Ultra Mazury do Starych Jabłonek.
Ruszyliśmy w piątek i spokojnie dojechaliśmy na miejsce, gdzie o godzinie 18:00 miałem przeprowadzić krótką prelekcję w temacie ekstremalnych maratonów, w których brałem udział. Mam na myśli oczywiście mroźne i wietrzne maratony, jak North Pole Marathon, Antarctic Ice Marathon czy Polar Circle Marathon.
Po dojechaniu na miejsce i rozpakowaniu się w hotelu ruszyliśmy do biura zawodów, gdzie odebrałem pakiet na U30, czyli bieg na dystansie 30 km w którym miałem wziąć udział następnego dnia. Wszystko byłoby ok, gdybym nie zorientował się, że U30 = 37 km a dodatkowo zostałem wciągnięty na listę Elity tego biegu. To taki żart organizatora, ale bardzo sympatyczny.
foto. Ultra Mazury
Z ekipy Elity znałem jedynie osobiście Benka i Wojtka Kopćia a resztę biegaczy tylko z opowiadań i przewijających się na wynikach nazwisk. Nie ma co ukrywać, ale byłem najstarszy w towarzystwie i najmniej doświadczony, z wyjątkiem Wojtka, w biegach ultra. Jedyne czym wyróżniałem się z tłumu to uliczną życiówką na poziomie 2:29 oraz licznymi wygranymi maratonami, ale to tak na pocieszenie, bo mój obecny poziom sportowy pozostawiał dużo do życzenia.
Prezentacja zawodników i krótka pogadanka prowadzona przez Matiego z Run The Event przebiegła sprawnie i sympatycznie, ale czas pędził do przodu i trzeba było się wyspać, bo z tym ostatnio u mnie krucho. Za dużo roboty wziąłem sobie znów na głowę i niestety coraz „młodszy” organizm dosadnie to odczuwa.
Ruszyliśmy… i plan był taki, jak pisałem piętro wyżej. Spokojnie, bez ciśnienia, do przodu zostawiając siły na niedzielne rowerowanie po wejherowskich lasach. Żeby było śmieszniej to biegłem bez śniadania, tylko na żelu i odżywce węglowodanowej. Byłem ciekawy co się stanie, czy mnie odetnie i czy będą jakieś problemy natury energetycznej. nie spodziewałem się nich przy takiej intensywności, ale… oczywiście otworzyłem za szybko, bo zagadałem się ze Szmajchelem i ze spokojnego startu wyszło mocniejsze bieganie.
foto. Ultra Mazury
Szmajchel chciał mnie wyczekać, zamęczyć i uciec – cwaniaczek jeden a ja dałem się mu w ten plan wprowadzić. Oczywiście to żart, ale biegliśmy kilka km razem i całkiem sympatycznie sobie pogadaliśmy o starych Polakach.
Biegło się spoko. Zwolniłem, wskoczyłem na swoje obroty i zacząłem kontemplować o wszystkim i o niczym. Tak się zamyśliłem, że pobiegłem w złą stronę na rozwidleniu… Zorientowałem się po dłuższej chwili, jak coś zaczęło mi nie grać w zegarku. Akurat pech chciał, że „skrót”, który pobiegłem łączył się z prawidłową trasą po kilkuset metrach i musiałem chwilę pogłówkować, co zrobiłem nie tak. Cofnąłem się, nadrobiłem dobry kilometr i zobaczyłem kilka osób, które przebiegło mi przed nosem. Ech… trzeba było więc nadrabiać i gonić, chociaż wcale mi się nie spieszyło. Po drodze na zbiegu zaliczyłem spektakularną glebę, ale było błogo.
Trasa wiodła leśnymi ścieżkami, miejscami przez zabudowania i pola i było spoko. Czas mijał całkiem szybko a po drodze stawałem i robiłem zdjęcia. Nie spieszyło mi się. Robiłem fajny trening w pięknych okolicznościach przyrody. Gadałem z mijanymi biegaczami i było git.
Jak to się mówi, bo się bawić trzeba umieć i tak było. Pod koniec czułem lekkie zmęczenie, gdyż dawno nie biegałem tak długo i tyle kilometrów, ale ważne, że nic nie bolało i czułem się spoko. HR było podwyższone, dawało się to odczuć, ale samopoczucie było spoko. Nie wiedziałem, który biegnę i nie obchodziło mnie to. W pewnym momencie tasowałem się z kilkoma zawodnikami ale na jednym ze zbiegów puściłem nogi i ruszyłem mocniej w dół, zostawiając ich z tyłu.
Tak to wyglądało. Po drodze spotkałem pasącą się na polu lamę, ale niestety zdjęcie jest nieostre i nie ma sensu go wrzucać, więc idzie to z punktu żywieniowego, które na trasie były dwa. Punkty były na wypasie. Zaopatrzenie na full do wyboru, do koloru a obsługa była fantastyczna. Orgowie się mocno postarali i chwała im za to. Idealny był pomysł na niestosowanie kubków i żeby się napić, każdy musiał mieć swój sprzęt. To bardzo ekologiczne rozwiązanie i tak powinno być na każdym biegu ultra rozrywanym w lesie.
Pod koniec biegu wciągnąłem jeszcze paczkę żelków ALE z kofeiną i ruszyłem dalej do mety. Przypomniały mi się ścieżki, które pokonywałem będąc tu na obozie w 2003 roku i we wcześniejszych okresach, kiedy ścigałem się w tych lasach w BnO. Miło było powspominać i przypomnieć sobie dawne czasy.
Po drodze zrobiłem jeszcze selfie z Kamilem i potruchtałem z nóżki na nóżkę z uśmiechem na twarzy dalej. Do mety. Czułem ogólne złomotanie dystansem i czasem i zastanawiałem się, jak odbije się to na jutrzejszym wyścigu MTB, który miał być moim debiutem. Było to dość ryzykowne, ale… kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Musiałem zresztą pokombinować treningiem tak, żeby nałożyć na siebie przez kilka tygodni kilka bodźców wytrzymałościowych, bo maraton coraz bliżej a kilometrów w nogach zbyt dużo nie ma. Czy wyjdzie zobaczymy w listopadzie.
Na metę wbiegłem na 7 pozycji z czasem 3:08:03, co dało średnią 5’05/km. Było spoko i byłem naprawdę zadowolony z tego treningu. To był kawał solidnej roboty i fajna dawka kilometrów.
Wielkie dzięki dla Organizatorów za zaproszenie i za super imprezę. To bardzo dobrze zrobiony bieg przez mega pozytywną ekipę w świetnym miejscu. Mam nadzieję, że będę mógł jeszcze kiedyś wystartować w tej imprezie, którą gorąco każdemu polecam.