Jak postanowiłem, tak zrobiłem i na maratonie MTB w Stężycy się pojawiłem. Iwona stwierdziła, że nie jestem normalny, ale cóż… nie sama się na to zgodziła 12 lat temu, jak się jej oświadczyłem. W każdym razie pojechaliśmy na kolejną odsłonę Garmin MTB Series, która miała miejsce w Stężycy.
Organizatorzy przygotowali ponad 28 km trasę, która z tego, co przeczytałem w necie była prosta, szybka i łatwa. Oczywiście w porównaniu do Rumi czy Wejherowa, bo tam były góry i wymagające single. Tu podobno nie i faktycznie. Stężycka trasa okazała się najszybsza i najłatwiejsza, chociaż aż tak łatwa wcale nie była. Dojechaliśmy spokojnie przed czasem, zgłosiłem się w biurze zawodów, ogarnąłem rower i pojechałem z Krzyśkiem na krótki rozjazd. Od razu rzucił mi się w oczy piasek i urozmaicone podłoże. Miejscami wąsko i po korzeniach, miejscami trawa a do tego sporo szerokich dróg. Zapowiadało się więc mocne kręcenie, co mnie wcale nie radowało. Wolałem sponiewierać się na podjazdach a nie mordować się na szerokich drogach, na których byłem skazany na pożarcie przez szybszych i mocniejszych kolarzy.
Ustawiłem się planowo w 5 strefie, do której awansowałem po ostatnim wyścigu i spokojnie czekałem na start. Miałem w głowie ustawione pierwsze 3 km trasy i wiedziałem, że po starcie będę musiał trzymać się lewej strony, gdyż po prawej będzie piach, co spowoduje powstanie korka na pierwszym podjeździe. Grunt to dobry plan i wizualizacja. Tu mogłem pozwolić sobie tylko na zapoznanie się z krótkim odcinkiem ale pozostałe znałem chociaż z filmiku zamieszczonego na stronie organizatora, więc takim świeżakiem nie byłem.
Ruszyliśmy… a ja jechałem jak turysta z koszykiem na kierownicy, w którym brakowało tylko kota. Patrząc po zdjęciach stwierdzam, że ten rower jest na mnie jednak za mały, więc jak ktoś chciałby go kupić, to jest na sprzedaż. To dobry model Treka 9 x-calibre, rocznik 2015. Serwisowany, dbany i regularnie czyszczony. W każdym razie ruszyliśmy i ja od razu przykleiłem się do lewej i to był idealny pomysł. Po dojechaniu do lasu zrobił się korek a lewą można było cisnąć. Potrzebowałem około 3 km żeby wejść na swoje obroty i zacząłem mocniej jechać. Na singlach, zjazdach niestety odstawałem, ale na podjazdach dostawałem nowe życie.
Jechało się elegancko. Wszedłem na swój rytm i starałem się nie zabić, szczególnie na kamienistych i błotnistych zjazdach, których nie umiałem pokonać. Na jednym z nich pędząc na łeb i na szyję prawie zaliczyłem glebę, ale jakoś udało mi się utrzymać pion. Błotniste ścieżki również dawały mi się we znaki, ale powoli nabierałem coraz więcej umiejętności i nie było tak źle. Środkowa część trasy zawierała kilka fajnych i bardzo wymagających podjazdów, gdzie sporo osób butowało powodując powstawanie korka, co automatycznie uniemożliwiło jazdę. Tam zsiadałem z roweru i biegłem pod górę mijając sapiących kolarzy. Irytowały mnie natomiast odcinki po asfalcie, gdzie ciężko było mi złapać koło uciekających kolarzy.
Najbardziej chyba zapamiętałem błotniste zjazdy i podjazdy, chociaż tydzień później, w Rumi przekonałem się, że w Stężycy wcale nie było błota… Na jednym z podjazdów zaliczyłem glebę, gdyż uciekło mi koło i poleciałem na bok. Tam minął mnie jeden z zawodników, z którym potem przez resztę wyniku tasowałem się.
Przegrałem z nim finalnie na tym zjeździe, którego nie potrafiłem pojechać i musiałem maszerować prowadząc rower. Jeszcze nie te umiejętności, ale kiedyś na pewno przejadę całą trasę. Tylko muszę się objeździć w takim terenie. Moje treningi do tego czasu prowadziły po szerokich drogach a cały kunszt i umiejętności kolarskie właśnie wychodzą na wąskich singlach i niebezpiecznych zjazdach. Tam trzeba się wykazać, bo na szerokich drogach każdy umie kręcić. Wystarczy mieć moc pod butem.
Po godzinie i 25 minutach udało się dojechać w jednym kawałku do mety i awansować do 4 strefy startowej, z To był bardzo fajny wyścig, z którego jestem mocno zadowolony. Było błoto, były podjazdy, zjazdy i proste. Był wiatr, trochę deszczu i świetna zabawa. Zostawiłem trochę zdrowia, ale jeszcze był spory zapas. Było GIT! Za tydzień prawdziwe wyzwanie… Rumia. Będzie bolało.