Początkowo miałem startować w Bursztynowym Festiwalu Biegowym w Sobieszewie, ale niestety z okazji atakującego z każdej strony wirusa w koronie Organizatorzy imprezy zmuszeni byli odwołać bieg. Szkoda, bo zapowiadała się świetna impreza i klimatyczny wyjazd, ale cóż. Siła wyższa. Tak bywa i trzeba się z tym pogodzić, szczególnie jak nie ma się wpływu na takie rzeczy. Zdrowie to najważniejsza sprawa i tak to tylko zostawię.
W momencie kiedy przyszła informacja o odwołanej imprezie nie czekając ani chwili zgłosiłem się na Pomerania Trail do Barłomina. Rok temu biegałem tam połówkę i było spoko. Jest to impreza z dużym potencjałem, która bardzo sprawnie się rozwija i za kilka lat może naprawdę sporo namieszać na ogólnopolskiej ultra scenie. Do wyboru są cztery dystanse: 12 km w tym przewyższenia +/- 200 m, 25 km +/- 550 m, 43 km +/- 1200 m i 63 km +/- 1800 m, czyli dla każdego coś się znajdzie. Ja wybrałem dystans 12 km, który został opisany przez Orgów, jako: „Najkrótszy dystans Pomerania Trail dla biegaczy i maszerujących z kijkami. Idealny dla rozpoczynających przygodę z biegami przełajowymi i górskimi” i tak też było. Nie chciało mi się najzwyczajniej na świecie pruć się na dłuższym dystansie, gdyż 25.10 mam ostatni start w BnO w Podlesicach, jeżeli oczywiście go nie odwołają…
Na Pomeranię pojechaliśmy dużą ekipą. Iwona, Emilka, Piotr, Mirek, Michał, Grześ, Robert i Szeryf z czego tylko Robert i Piotr startowali na męskich dystansach. Robert na 63 km a Piotr na 25 km. Reszta z nas poszła na łatwiznę i pobiegła jedyne 12 km, gdzie i tak można było się zmęczyć.
Plan na bieg był prosty. Wejść w kategorię a jak się uda to w generalkę i ostro się sponiewierać, do odcięcia. Potrzebowałem takiego mocnego bodźca, bo czułem się zatuptany po dużej ilości mapy, jaką biegam ostatnimi czasy. Taki był plan i z takim nastawieniem stanąłem na linii startu. Ze znajomych spotkałem Łukasza, z którym znamy się kupę lat i nie raz ścigaliśmy się na ulicy i w sumie to byłoby na tyle. Oprócz nas, weteranów polskich szos był jeden, zdecydowanie młodszy od nas zawodnik, który wyglądał na niezłego przecinaka i od razu został faworytem do zwycięstwa. Nam przypadła zaszczytna walka o kolejne pozycje. Taki był plan a meta, jak zawsze, miała zweryfikować wszystko. Na zegarku ustawiłem tracka z pokazanym profilem trasy i tylko to mnie interesowało. Nie miałem zamiaru zwracać najmniejszej uwagi na tempo, dystans, puls czy inne wskazania. Organizm sam miał podyktować intensywność a profil miał pomóc w taktycznym rozpracowaniu biegu…
Ruszyliśmy… i zgodnie z przypuszczeniami młody ruszył, jak dzik w pomidory. To znaczy, jak warchlaczek, bo dziki były z tyłu. Stare, grube odyńce, zaprawione w bojach. Młody ruszył, ja spokojnie za nim z planem rozerwania od razu grupy i spokojnego rozciągnięcia peletonu. Pierwsze 2 może 2,5 km leciałem sam, potem na ostrym podbiegu doszedł mnie Łukasz. Podbieg zrobiliśmy może w 99% z czego ostatni procent, najstromszy spokojnie podeszliśmy. Kolejni zawodnicy byli gdzieś z tyłu i było wiadomo, że walka o podium rozegra się między nami. Chciałem wyczuć Łukasza, gdzie jest mocny a gdzie słaby i gdzie mam przewagę. Puszczałem mocniej na wąskich zbiegach i tam udawało się odejść rywalowi, ale na podbiegach i płaskich odcinkach stawka była wyrównana. Zapowiadało się więc fajne ściganie…
W okolicy 7 km na długim podbiegu Łukasz na chwilę stanął, co skwitowałem głośnym „Dawaj, dawaj, lecimy” po czym poczekałem kilka sekund i pocisnęliśmy dalej… Teraz zaczęło się bieganie. Długi zbieg, fajna prędkość i mocne tempo, które oscylowało w okolicach 3’30 a może szybciej. Szło się naprawdę zacnie i nikt nie odstawiał nogi. Ramię w ramię, łeb w łeb. Zerkałem co chwilę na profil i powoli zacząłem obawiać się ostatniego długiego podbiegu, gdzie mógłbym sporo stracić. Nie pamiętałem jak wygląda ostatnia prosta i dobieg z lasu do mety, więc powoli zacząłem w głowie ustawiać taktykę na ostatnie kilometry. Nie była ona skomplikowana. Obserwować, wyczekać i jazda. Taki był plan.
Powoli zaczęliśmy wdrapywać się na ostatni podbieg a w oddali było widać granicę lasu i pola oraz słychać głosy z mety. Wiedziałem, że jest już bliżej niż dalej i może to być bardzo ostre ściganie z finiszem na kratach. Wyszliśmy na prostą, spojrzeliśmy po sobie i Łukasz rzucił hasłem… „Ścigamy się?” … Trochę się zaskoczyłem, ale z drugiej strony nieraz tak się robi, szczególnie jak jeden pomaga drugiemu na trasie i leci się razem. Odburknąłem resztką sił, że w sumie nie chce mi się ścigać i możemy odpuścić. Było to dość ciekawe, bo popatrzeliśmy na siebie i … Łukasz odpalił wrotki. Długo nie czekałem. Akcja – reakcja a że depnięcie jeszcze mam to ruszyłem jak mój hybrydowy trolejbus ze świateł, kiedy włączy się silnik elektryczny połączony z benzynowym. Po mocnym ściganiu wygrałem z Łukaszem i zająłem finalnie drugie miejsce w generalce.
Wśród kobiet w klasyfikacji generalnej zwyciężyła Iwona. W kategorii wiekowej M50-59 wygrał Mirek, w M40-49 wygrał Grześ a Michał był trzeci. Na dystansie 25 km Piotr w swojej kategorii wiekowej zajął drugie miejsce i w takim składzie nasz runpassion.pl team rozbił pomerański bank. Gratulacje za mega walkę i mega wyniki. To były bardzo dobre zawody, które ostro podbiły punkty motywacji utwierdzając, że obrana przez nas droga jest słuszna nawet jak często wiedzie wyboistą drogą pod stromą górę.
A gdy praca nie daje satysfakcji, rzadko bywa dobrze wykonana. – Dorota Terakowska, Córka Czarownic.