Styczeń był dość dziwnym miesiącem, dziwnym z tego powdu, że udało mi się zrobić całkiem fajny trening i generalnie nie odstawiałem nogi. Oczywiście były momenty, kiedy nie chciało mi się wyjść na trening i nie wychodziłem… Może nie jest to zbyt motywujące, ale powód u mnie jest prosty i nie zmienia się od miliona lat. Jak mi się czegoś nie chce, to tego nie robię a szczególnie teraz, kiedy jestem na „maratońskiej emeryturze”. Co by się jednak nie działo, to tak generowałem obciążenia treningowe, że finalnie nawet jednostka, która wypadła nie wpływała na cały okres. Zacząłem bawić się treningiem i mam z tego wielką frajdę i satysfakcję. To jest właśnie to, czego mi brakowało. Zabawa treningiem o czym kiedyś dawno temu wspominał mi mój trener. Zasada była prosta:
- najpierw się biega
- potem się trenuje
- na samym końcu bawi się trenigiem
…i ja właśnie to robię. Oczywiście trzeba mieć cały czas świadomość tego co się robi i trzeba być czujnym, bo łatwo jest coś popsuć, a raczej się popsuć, gdyż dalej mam ciągotki i tendencje do samodestrukcji i na to muszę uważać.
Treningowo wróciłem do moich ulubionych środków, form i metod treningowych. Wrócicłem do crossów, dużych zabaw biegowych i zróżnicowanej siły biegowej. W ubiegłym sezonie praktycznie tego nie robiłem i biegałem do tyłu z nosem przy ziemi. Czułem się dość kiepsko i mimo kilku fajnych treningów, nie było tego czegoś, co jest teraz. Jestem zawodnikiem, który musi być mocno bodźcowany siłą biegową i z tego dobrze mi się biega.
Reasumując, w styczniu wyszedłem 22 razy na trening i pokonałem 402 km. Zajęło mi to 35 godzin i 51 minut, czyli średnio na trening poświęcałem półtorej godziny. To był naprawdę dobry i owocny miesiąc.