Sezon sprinterski całe szczęście się zakończył i nie był to niestety udany sezon, chociaż stawałem na przysłowiowych rzęsach, by tak nie było. Na fakt, że dawałem ciała na każdym starcie niestety wpływ miała moja kontuzja, która cały czas jeszcze mi doskwiera, mimo że nabawiłem się jej na samym początku czerwca. Cóż, jak to wiele razy powtarzałem, jak się skasować to raz a porządnie, bo nie uznaję półśrodków.
Pomorze Sprint Cup 2021 oraz Mistrzostwa Polski w Sprinterskim BnO to imprezy, w których wziałem udział na przełomie sierpnia i września. Zaliczyłem w sumie 5 startów w tydzień i skończyłem je tylko dzięki swojej oślej upartości i nieustępliwości w tym, co sobie wbiję do głowy. Tak mam, że jak na coś się uwezmę, to dążę do tego. Raz na tym wychodzę lepiej, raz gorzej, ale nie jestem jak ta krowa, która nie zmienia zdania. Co do krowy to przypomniała mi się rozmowa z moją koleżanką, która pomagała mi oragnąć kilka fajnych projektów i swojego czasu załatwiła mi sponsoring w jednej firmie kateringowej, która wchodziła na rynek. W skrócie, żeby nie przynudzać to zadzwonił do niej pewien zawodnik „prawie” olimpijczyk, za któego się uważał, po czym wyśmiał dziewczynę, że firma którą reprezentuje sponsoruje mnie, amatora a on jest miszczem wszechświata i okolic i to jemu się to należy. W kolejnej rozmowie, kiedy nasz miszcz myślał, że coś ugra a koleżanka grzecznie mu odmówiła porównał ją do krowy, która zdania nie zmienia, No cóż… można i tak.
Na pierwszy ogień poszedł Malbork, Nowy Staw i Dzierzgoń. W sumie 4 starty w 3 dni i od samego początku wiedziałem, że będzie to cholernie boleć. Boleć nie dlatego, że się zmęczę, czy ujadę, ale dlatego, że moje poruszanie do prozdu wymagało ode mnie wiele trudu, gdyż jedna noga działała w 100 a druga w 70 procentach. Wyglądało to komicznie i cholernie bolało, a na dodatek złego pięta, którą zbiłem na Baltic Cupie dalej nawalała jak szalona… Najlepszym wyjściem byłoby więc rzucenie białego ręcznika i nie wystartowanie w zawodach. Chciałem jednak spróbować i podjąć walkę, ogarnąć ten cholerny sprint, który nie szedł mi, nie idzie i nie wiem, czy będzie mi kiedykolwiek szedł, chyba że prędkościowo wrócę co 16 minut na piątkę… ale wtedy będę wszystko zabiegał. Więc tak, czy siak, z góry jestem na przegranej pozycji, ale walczę. Zaciskam zęby, spinam poślady i walczę. Cisnę i napieram.
Etap pierwszy – Malbork Zamek
Było super, to znaczy miało być super, ale jak zacząłem iść na start z centrum zawodów to kulałem na obie nogi, na co znajomi z innych klubów z politowaniem kiwali głowami. Miałem to jednak w poważaniu. Lazłem swoją drogą na start i chciałem jak najszybciej wystartować, a że miałem jedną z późniejszych minut to moje marzenia musiałem przełożyć na później. Trasa sprintu liczyła 4,2 km i do zaliczenia było 19 punktów. Fajnie. Przynajmniej w teorii.
Ruszyłem i od razu skręciłem nie tam, gdzie powinienem. W teren zakazany, wyłączony z zawodów, co skumałem po minięciu płotu, ogradzającego budowę nowego traktu spacerowego, więc na samym początku strzeliłem sobie w kolano a nawet w oba. Poza tym nie mogłem się wstrzelić w mapę. Nic nie widziałem. Było za dużo bodźców, za dużo znaków, był jeden wielki chaos. Wkurzało mnie, że nie mogę biec, że kuśtykam, że kostka nawala mnie jakby ktoś mnie przypalał ogniem a pięta drugiej nogi z kroku na krok bolała coraz mocniej i mocniej. To wszystko powodowało, że poziom mojej koncentracji równał się zero a nawet mniej niż zero. Oczywiście ogarnąłem wszystkie punkty, nie byłem ostatni i co mnie ucieszyło, uplasowałem się w połowie stawki. To był jeden jedyny pozytyw, no chociaż drugim było to, że zrobiłem dobry trening na mapie, czyli zaliczyłem kolejną lekcję, która kiedyś zaprocentuje a przynajmniej powinna. Chciałbym pobiec ten etap, jak będę w 100% sprawny. Miałbym wtedy porównanie i mógłbym wyciągnąć więcej wniosków.
Etap drugi i trzeci – Malbork Centrum i Nowy Staw
Na sobotę zaplanowano dwa etapy. Pierwszy to bieganie po mieście w centrum Malborka a drugi to zabawa w Nowym Stawie. Etapy mega biegowe, szczególnie ten drugi, gdzie wystarczyło mieć końską nogę i cisnąć ile fabryka mocny, gdyż trasa była banalnie prosta. Na etapie drugim biegłem większą część razem z Arturem, który mnie dogonił i całkiem fajnie się nam współpracowało. Tego dnia już więcej widziałem elementów na mapie i byłem pewniejszy tego, co robię. Noga a w sumie dwie napierdzielały straszliwie mimo fury prochów, które władowałem w siebie i wiedziałem, że na etapie trzecim będę płakał. Tak też było. Miałem dość i nie byłem w stanie normalnie funkcjonować. Miałem mega problem z marszem a co dopiero z biegiem. Wiedziałem, że to nie był dobry pomysł wystartować, a mój upór doprowadził mnie do skraju używalności. Masakra. Star a głupi. W każdym razie na etapie drugim byłem szósty, ale na trzecim już piętnasty. Powód był prosty. Jak coś boli na maxa to głowa nie koncentruje się na tym, co ma… ech. Dostałem solidnie w dupę.
Etap czwarty – Dzierzgoń
Planowałem pobiec mocno, dać z siebie 100%, ale już po wyjściu z samochodu i domaszerowaniu na miejsce „kwarantanny” wiedziałem, że to będzie marsz żywych trupów, czy też zombie. Chciałem nawet zostać w samochodzie i poczekać na Iwonę, co byłoby najlepszym rozwiązaniem, ale stwierdziłem, że pójdę na spacer. Zawsze to jakoś zaprocentuje i będę miał okazję poczytać mapę i odrobić kolejną lekcję. Pochodziłem chwilę, porozciągałem się i wystartowałem, ku przeznaczeniu. Masakra. To była masakra. Trzy etapy biegania po asfalcie skasowały kostkę masakrycznie, że miałem ochotę przy pierwszym lepszym momcncie zjechać do bazy. Ech… no ale jakoś spiąłem tyłek i poleciałem dalej, do kolejnego punktu i do kolejnego i tak dalej aż do mety, po drodze niestety omijając jeden z nich. Ślepy Suchy nie zauważył 19 punktu i z 18 poleciał od razu na 20… cóż. Życie, bywa i trochę szkoda, ale za gapowe się płaci, więc zapłaciłem. Dostałem enkaelę i z podkulonym ogonem, kulejąc na dwie łapy wróciłem do domu. Game over. Koniec a z tyłu głowy miałem przyszłotygodniowe Mistrzostwa Polski… oczywiście w sprincie a co tam.
Mistrzostwa Polski…
Co mam napisać. Nie szło od samego początku. Noga napierdzielała, druga również, chociaż inaczej, bo ostrzykałem ją sterydem, żeby pozbyć się stanu zapalnego i bólu z którym walczyłem któryś tydzień z rzędu. Nie da się wyleczyć pięty używając jej cały czas a na leżenie do góry brzuchem nie mogłem sobie pozwolić, więc na MP jechałem „na koksie”. Jak bolało to głowa nie dawała spokoju, brakowało koncentracji i zacząłem robić głupie błędy. To było jak strzał w drugie kolano. Na jednym punkcie, nie pamięam i nie chcę pamiętać na którym, zakręciłem się jak słoik na zimę i latałem jak kot z pęcherzem po całej okolicy. Nie mogłem się ogarnąć i skupić myśli na biegu. W natłoku tego, podobnie jak w Dzierzgoniu, przeleciałem jeden punkt i nie zostałem sklasyfikowany. Dla pocieszenia dodam, że kilku bardzo mocnych chłopaków z M40, zrobiło podone błędy i praktycznie wszyscy pretendenci do medalu oprócz Tadzia, zostali nieklasyfikowani. Taka była ta trasa, co z resztą widać na mapie. Trzeba było być skoncentrowanym na 300% i widzieć wszystko na mapie w pełnym biegu na pełnej prędkości. Mi to niestety nie wychodziło i dostałem kolejny cios na wątrobę. Tak bywa, ale grunt żeby wyciągnąć wnioski i spojrzeć na to chłodno i z szerszej perspektywy. Plusem jest to, że zaliczyłem kolejny start, popracowałem na mapie i mimo wszystkich znaków na niebie i na ziemi, które mówiły „daj na luz, odpuść” poszedłem na przekór, pod prąd i nie żałuję, chociaż po raz kolejny zostałem sponiewierany i przeczołgany po podłodze.
Co jest takiego trudnego i skomplikowanego w sprinterskim BnO? To, że trzeba od poczatku do końca lecieć w maxa, bez odpuszczania nogi i bez zwalniania i przez cały czas być w 200% skoncentrowanym na mapie, która prawdę ci powie. Nie ma miejsca na błędy i na stawanie oraz zastanawianie się, którędy lecieć. Wszystkie decyzje trzeba podejmować błyskawicznie i mieć opracowane w głowie warianty na minimum 1 punkt do przodu. warianty należy tak planować, żeby jeden wychodził z drugiego i najlepiej, żeby znajdował się w kierunku przebiegu do kolejnego punktu. Trzeba czytać mega dokładnie opisy, żeby wiedzieć, czy punkt jest po wewnętrznej czy zewnęytrznej stronie płotu oraz czy drzewo trzeba brać z południa czy z północy a to wszystko w pełnym biegu i mam tu na myśli prędkości sporo poniżej 4′ na km… czytając mapę… To mega temat i super odmiana BnO, więc jak to ogarnę i wrócę do pełnej sprawności i wróce do swoich prędkości to… powalczę…
Iwona na MP zaliczyła swój debiut w UKS Siódemka Rumia i oficjanie wystartowała w K35 zdobywając pierwsze punkty do rankingu. Cieszę się, że zaczął się jej podobać ten sport i nie odpuszcza mimo mega ciężkich poczatków. Jak zaskoczy to rozwali system… Walka trwa!!!