W maju przebiegłem „aż” 168 km, ale mimo że objętość jest nadal bardzo mała, to w moim bieganiu jest coraz więcej pozytywów. Całe szczęście jestem aż do przesady cierpliwy i doskonale zdaję sobie sprawę, że trening to proces, który trwa. Nie jestem (już) pistoletem, jak kiedyś, a lata przebyte na maratońskim froncie bardzo dużo mnie nauczyły i na wiele tematów patrzę z dystansem. Jak minął maj? Zapraszam do krótkiej lektury tego, co działo się w tym miesiącu.
W maju planowałem zrobić najważniejszą część roboty przed czerwcowym startem w półmaratonie na Spitsbergenie i wyszło całkiem spoko. Forma ruszyła do przodu, zaczęło się całkiem fajnie biegać, ale najważniejsze było to, że w końcu nic mnie nie bolało. Achilesy całkowicie puściły, kostka zaczęła być mobilna i ruchomość zwiększała się z treningu na trening. Przypomnę, że KO zaliczyłem 2 lata temu, więc idealnie widać na moim przykładzie, jak ciężkim urazem jest skręcenie stawu skokowego w wersji, która mnie dopadła. Dodam, że gdyby nie natychmiastowa i intensywna rehabilitacja w Factory Med, mógłbym zapomnieć o bieganiu.
Mistrzostwa Polski w klasycznym BnO
Starty rozpocząłem 13 maja i jak sama liczba wskazuje, trzynastka okazała się pechowa. Był to start w Mistrzostwach Polski w klasycznym BnO, czyli na moim ulubionym dystansie. Impreza organizowana była w Szczecinie, w terenie podobnym, jaki mamy u nas. Górki, trochę zielonego, drogi, czyli git. Parametry cudowne. 8,3 km, 11 punktów i 360 m w górę. Fizycznie nie byłem w jakiejś mega formie, ale tragedii też nie było. Koncentracja była, czyli było spoko. Myślę jednak, że za bardzo chciałem i trochę przekombinowałem. Coś nie zagrało i to od samego początku. Uważam, że moim największym błędem jest zbyt szybkie podejmowanie decyzji, brak pewnej analizy przebiegu i to skutkuje błędami. Podczas kolejnych startów spróbuję to zmienić i mam na to pewien pomysł. Czy zagra? Zobaczę. Jak nie spróbuję, nie będę wiedział.
Przebiegi opiszę w telegraficznym skrócie, bo wszystko można obejrzeć w livelox, ale ostrzegam. Robicie to na własną odpowiedzialność i można tego „nie odzobaczyć”.
Jedynkę skopałem. Bez sensu pchałem się przez górę, rzuciło mnie dodatkowo zbyt mocno w prawo, a powinienem, czując moc pod nogą iść w lewo, obiegiem. Na bank bym wszedł pewnie w punkt i nie stracił tyle, ile straciłem kręcąc się przy punkcie i tnąc przez góry. Dwójka spoko. Trójka znów lekko za mocno rzuciło mnie w prawo, ale do zaakceptowania. Czwórka git. Piątka… tak się nie biega. Ten błąd zaważył na całym biegu. Miałem w głowie ustalony pewny przebieg, który realizowałem. Wszystko grało, noga szła i było git, ale nagle coś mi odbiło i pod koniec przebiegu postanowiłem zmienić wariant na zupełnie idiotyczny i bezsensowny. Zamiast lecieć dalej drogą, skręcić w ścieżkę i dobiec do punktu, ja poleciałem w maliny, pomyliłem górki i kręciłem się jak gówno w przeręblu szukając punktu nie na tej górce, na której powinienem. Tak się kręciłem, że nawet chciałem zejść z trasy i dać sobie spokój. Masakra. Chociaż to najdelikatniejsze słowo, jakiego mogę użyć. Szóstka spoko. Siódemka ok. Ósemka byłem tak zarąbany, że wszedłem nie w tą muldę co trzeba i znów się kręciłem, gdzie nie powinienem. Nałożyła się irytacja, wkurzenie i zmęczenie. Resztę dopełnił upał. Dziewiątkę lekko zabiegłem, ale było ok. Dziesiątka małe bezsensowne wahnięcie, czyli kolejny błąd wynikający z dużego zmęczenia. Jedenastka trochę za bardzo w prawo… i całe szczęście to przedstawienie się mogło zakończyć. Dałem dupy maksymalnie, poległem po całości i odwaliłem taką chałturę, że powinienem wracać z buta do domu a nie samochodem. Szkoda gadać. Plus tego wszystkiego jest taki, że wiem co zrobiłem, mam pewne przemyślenia i mam nadzieję, że nie powtórzę tych błędów w kolejnych startach.
Parametry: HRavg/max 174/191. Czas trwania wysiłku: 1:28:14.
Grand Prix w biegach górskich
Kolejnym startem był bieg na własnym podwórku, czyli II edycja Grand Prix w biegach górskich rozgrywanych na Pustkach Cisowskich. W pierwszej edycji, miesiąc po operacji uzyskałem czas 24:53 przy HRavg/max 185/191. Wtedy było cierpienie młodego Wertera. Teraz miałem plan się poprawić, bo czułem się zdecydowanie lepiej. Wyszło GIT. Uzyskałem czas 23:45, czyli o ponad minutę lepszy niż miesiąc wcześniej.
Parametry HRavg/max 182/190. Czas trwania wysiłku: 23:45.
Puchar Pomorza w klasycznym BnO
Dzień później, po dość zacnym balecie z okazji okrągłych urodzin mojej drugiej połówki, startowałem w Pucharze Pomorza w klasycznym BnO. Do przebiegnięcia było 7 km, a do potwierdzenia 14 punktów kontrolnych. Niby luz, ale zawody były rozgrywane w rumskich lasach, co jest jednoznaczne z górami przez duże G. Jak do tego doda się upał i lekką niedyspozycję, to przepis na sukces murowany.
Jedynka w miarę ok, choć lekko niepewnie. Najważniejsze, że spokojnie i wolno, czujnie. Dwójka droga i jazda z tematem. Mocno i konkretnie. Trójka czysto.Na czwórkę odbiegłem nie w tą stronę. Zrobiłem mały błąd, ale potem poszło elegancko. Piątkę skopałem. Delikatnie, ale skopałem. Odszedłem za mocno w prawo, do płotu, potem wzdłuż granicy kultur i na punkt. Szóstka ogień pod korek. Idealnie. Poczułem moc pod butem i leciało się całkiem fajnie. Siódemka ok. Ósemka ok, ale na dziewiątkę zrobiłem babola. Zszedłem z kierunku i poszedłem za mocno w lewo. Nie wczytałem się w rzeźbę i kompas i zrobiłem błąd. Dyszka cudownie, chociaż w pewnym momencie stanąłem i musiałem się lepiej wczytać w mapę, podobnie jak przy samym punkcie, ale za ten przebieg mogę wystawić sobie ocenę bardzo dobrą. Jak żre, to wiadomo, że zaraz zdechnie i zdechło na jedenastkę. Skopałem sam początek, czyli odbieg z punktu. Niepotrzebnie władowałem się w dół i sporo tam straciłem. Byłem już solidnie zmęczony i dlatego głowa robiła psikusy. Na dwunastkę nie miałem koncepcji. Wahałem się nad obiegnięciem góry z prawej lub z cięciem prosto przez góry. Wybrałem wariant przez góry. Nie wiem, czy dobry, czy zły, w każdym razie na punkt wszedłem czysto, ale zostawiłem tam wiele sił. Trzynastkę zaliczyłem bez problemów, podobnie, jak czternastkę. Zawody ukończyłem na trzeciej pozycji.
Parametry :HRavg/max 176/185. Czas trwania wysiłku: 1:06:16.
Luzińska Dziesiątka
Na tydzień przed połówką na Spitsbergenie postanowiłem wystartować w Luzińskiej Dziesiątce. Chciałem sprawdzić tam jedną rzecz, mianowicie czy przy dość mocnym biegu na HR pod 180 jestem w stanie zebrać się z ostatnich 3 km i wejść wysoko poza strefę komfortu. Pogoda była upalna, trasa leśna i lekko pagórkowata, ale nie ma co marudzić i narzekać. Ruszyłem żwawo i kontrolowałem HR, które podchodziło pod 180. Miałem na celowniku obranych kilku biegaczy, których puściłem przodem i w okolicy 7 km przyspieszyłem i zacząłem kręcić na tętnie powyżej 185, które udało się dotrzymać do końca. Byłem zadowolony z tego faktu i napawało to dużym optymizmem przed półmaratonem.
Parametry: HRavg/max 181/190. Czas trwania wysiłku: 41:16.
Przyszłość należy do tych, którzy przygotowują się do niej dziś – Malcolm X.