Olaf on tour…

Słysząc, że lecimy na Svalbard z Olafem, 8-miesięcznym synem, wielu znajomych przecierało oczy ze zdumienia. Jednak ci, którzy dobrze nas znają, wiedzieli, że to będzie pierwsza zagraniczna destynacja młodego wikinga, więc kolokwialnie mówiąc, była to oczywista oczywistość, więc nie mogło być inaczej. 

Wszystko siedzi w głowie, więc kwestia przełamania się psychicznego była tutaj kluczowa, ale że my z Iwoną nie należymy do normalnych osób, więc i pod tym względem nie mieliśmy problemów. Trzeba tylko było metodycznie podejść do tematu, zrobić check listę i rozeznać się w temacie. Poszło prościej niż myśleliśmy i po zakupieniu biletów na samolot jedyną rzeczą, jak pozostała, było spakowanie się i wyruszenie na północ.  

Lot na Spitsbergen nie różni się od tego do Krakowa, czy Berlina. Wszędzie latają podobne samoloty, lotniska działają tak samo, a procedury wyglądają identycznie. Jedyne utrudnienie, chociaż ja nazywałbym to wyzwaniem, stanowi ilość przesiadek i radykalna zmiana klimatu. W dniu wylotu w Redzie było upalne + 20 C, a w Longyearbyen przyjemne + 1 C.  

Nasz lot składał się z trzech przesiadek. Startowaliśmy z Gdańska, skąd polecieliśmy do Kopenhagi, potem do Oslo, gdzie nocowaliśmy. Ze stolicy Norwegii ruszyliśmy do Tromso i dalej do miejsca docelowego, czyli do Longyearbyen. W sumie zaliczyliśmy 4 starty i 4 lądowania. Do pokonania mieliśmy kontrole bezpieczeństwa na lotniskach, punkty odbioru bagażu oraz kontrolę paszportową, bo taka obowiązuje przed wylotem na Svalbard, a wszystko to z małym grubasem ananasem, któremu bardzo się to całe lotniskowo-samolotowe zamieszanie podobało. Przypomnę, że Olafson w dniu wylotu miał 8 miesięcy i 11 dni.  

Wracając do samego lotu, to może z dbałości o przesadne bezpieczeństwo, czy raczej komfort młodego wykupiłem bilety SAS Plus Pro. Zapłaciłem trochę więcej, ale w zamian miałem opcję fast track, loże na lotniskach, co przy tej ilości przesiadek i czasie oczekiwania + 3h było nieopisanym udogodnieniem. Kolejnym plusem takiego rozwiązania była możliwość nadania większej ilości bagażu. Ostatecznie nadaliśmy walizkę Iwony, torbę Olafa oraz plecak nosidełko, w którym młody podróżował na wyspie. W ostatniej chwili zrezygnowaliśmy z zabrania wózka i to był strzał w dziesiątkę. Dyliżans był zupełnie niepotrzebny i stanowiłby dodatkowy kłopot. Ja jak zawsze spakowałem się w podręczny, który ważył niecałe 7 kg. Kwestia wprawy i doboru odpowiednich ciuchów do danego miejsca. Iwona zabrała ze sobą również mały plecak, w którym miała spakowane niezbędne rzeczy dla Olafa, jak pieluchy, mleko, wodę, ciuszki na przebranie i jakieś inne wynalazki. Wszystko zagrało idealnie.  

Na lotnisku wszystko przebiegło sprawnie. W Gdańsku trochę zakręciliśmy się przy bramce fast track, ale potem poszło, jak po sznurku. Na kontroli bezpieczeństwa została sprawdzona woda dla młodego oraz mleko i to by było na tyle. Wejście do samolotu z priorytetowym biletem również przebiegło sprawnie, a że miejsca mieliśmy z przodu, więc nie trzeba było przeciskać się przez pół samolotu, żeby usiąść. Sam lot, czy raczej loty, przebiegały spokojnie. Olaf nie skumał, że leci, że jest jakaś różnica ciśnień, czy inne nieudogodnienia. Jedyne, co mu przeszkadzało to moment, kiedy trzeba było go przypiąć pasami do Iwony i nie mógł swobodnie siedzieć czy spać, bo generalnie dużo spał podczas lotów. Na lotniskach również było ok. Nosidełko sprawdziło się wyśmienicie. Loże zdały egzamin, a możliwość złączenia foteli i położenia w nich Olafa była idealnym rozwiązaniem. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że praktycznie nie było utrudnień w podróżowaniu z niemowlakiem. Ba, opcja biletu nawet pomogła w wielu tematach, ale to inna kwestia. Podkreślę, że najważniejsze było to, że Olaf nie męczył się w samolocie, nie płakał i nie marudził. Nie przeszkadzało mu nic. Kontrolę paszportową w Tromso również przeszedł bez problemów i mógł polecieć prawie na czubek świata.  

W Longyearbyen przywitało go czerwcowe słońce i orzeźwiające arktyczne powietrze. Temperatura była lekko na plusie, ale czuć było mroźny oddech północy. Jak mi tego brakowało, jak za tym tęskniłem. Ogromnie się cieszyłem, że w końcu mogłem podzielić się z moim synem tym małym kawałkiem świata, który pokochałem 8 lat temu. Niby nic, ale było to bardzo emocjonalne przeżycie. 

Na lotnisku przywitała nas Ciocia Oddny, która od razu uściskała Olafa i zaczęła do niego mówić po norwesku. Stwierdziła, że w tym języku będą się komunikować i była bardzo zadowolona z tego powodu. Młody nie miał nic przeciwko temu i od razu Ciocia przypadła mu do gustu. Dogadali się i zakumplowali.  

Podczas wyjazdu Olaf podróżował w plecaku, który przymocowany był do mojego grzbietu. Było mu wygodnie i bardzo podobała mu się ta miejscówka. Jak chciał to spał, jak nie chciał spać to zwiedzał i był zadowolony. Arktyczne powietrze tak go sponiewierało, że spał nam od 20 do 8 a nawet do 9. Taka sytuacja.  Swój środek transportu Olaf zmienił raz, kiedy ja biegłem połówkę. Wtedy po mieście podróżował w wielkim, wygodnym i cieplutkim wózku, który zorganizowała Ciocia. Był to dyliżans do zadań specjalnych, przygotowany do walki na arktycznym froncie.  

Na wyspie Olaf poznał również Iben, czyli trzymiesięczną córeczkę siostrzeńca Cioci. Byli na dwóch randkach i przypadki sobie do gustu. Pierwsze spotkanie na dywanie odbyło się w Provianten, czyli w domu Oddny, a drugie za miastem w domku wypoczynkowym należącym do rodziny Odd Rune, czyli siostrzeńca. Dzieciaki bawiły się i patrzały sobie głęboko w oczy. Może coś z tego będzie.  

Tak czy siak, Olafowi bardzo się podobało i nie stwarzał najmniejszych problemów. Przez cały czas wycieczki był grzeczny, jadł, spał i nie awanturował się. Nie zamarzł, nie pogryzł go żaden niedźwiedź i nie nabawił się zapalenia płuc. To był dobry pomysł, żeby na swoją pierwszą zagraniczną wycieczkę zabrać go na Svalbard, do miejsca, które na zawsze zmieniło moje życie i postrzegania świata. Mam nadzieję, że jeszcze razem niedługo znów tam pojedziemy, a jak Olaf będzie starszy, razem wejdziemy na Hjorthfjellet.  

„Jest jakiegoś rodzaju magiczny magnetyzm w dalekim podróżowaniu i powracaniu kompletnie odmienionym.” – Kate Douglas Wiggin

2023-07-25T13:52:01+02:0025/07/2023|Podróże|