To był dobry wypad, fajną bandą w świetne miejsce w cudownym czasie. Dużo by pisać, ale było GIT i cieszę się, że mimo lekkiej niedyspozycji i rozłożenia się na łopatki po powrocie, wyjechałem z Dzikimi Dzikami do Szklarskiej Poręby.
Patrząc pod kątem treningu, nie było tragedii, gdyż we wrześniu przerobiłem całkiem sympatyczną pracę treningową i start w UltraKotlinie miał być mocnym akcentem na przeciążenie z mocnego październikowego biegania. Jak zawsze, żucie zweryfikowało wszystko i na niecałe 2 tygodnie przed startem zepsuła mi się łydka, która całe szczęście naprawiła się na wyjeździe w Karkonosze, ale niestety nie mogłem zrealizować kilku kluczowych jednostek. Bywa i tak, a na pewne rzeczy nie mam wpływu. Wziąłem więc to chłodno na klatę i pocisnąłem z Anią, Marcinem i Arturem hybrydowym czołgiem prosto na południe. Oprócz nas w tym samym kierunku zmierzała Gosia, Ela z Jagną, Ewa z Olą i Mirkiem oraz Michał z Robertem. Całość stada dopełniły dwa pieseły. Jechała więc spora banda ultra szaleńców, pragnących zmierzyć się z górskimi szlakami.
W piątek, całą ekipą ruszyliśmy na rozruch. Zrobiliśmy przyjemne, luźne i swobodne 6 km na Drodze pod Reglami i nakręcaliśmy się na sobotnie ściganie, gdzie było co robić. Na 140 km startowali Ela, Marcin i Michał. Z 50 km trasą walczył Robert, a Gosia, Mirek, Artur i ja do pokonania mieliśmy 140 km na raty, w ramach sztafety.
Sztafeta składała się z czterech etapów. W sumie mieliśmy do pokonania 140 km i jakieś 5500 m w górę. Pierwsza zmiana miała do pokonania 43 km i niecałe 2 km w górę. Tą zmianę leciał podobnie, jak 2 lata temu, „stary wyjadacz” Mirek. Zawodnik najbardziej obiegany, który mimo drugiej młodości, potrafi się zmęczyć i pokazać młodzieży, jak się biega. Druga zmiana należała do mnie. Była najkrótsza, bo miała tylko niecałe 19 km, w tym sporo z góry. Trzecia biegła doświadczona ultramaratonka Gosia, która przed sobą miała 40 km i około 1300 m w górę. Całość kończył Artur, który zdarł niejedną parę butów na biegowych szlakach.
Pierwszy, w egipskich, czy raczej tureckich ciemnościach ruszył Mirek. Kiedy pokonywał kolejne kilometry my z Gosią cisnęliśmy na Przełęcz Kowarską, gdzie znajdowała się strefa zmian. W międzyczasie dojechali tam Ania z Danielem i w doborowym towarzystwie wypatrywaliśmy gnającego ku nam Mirka. Po 5 godzinach, 41 minutach i 23 sekundach Mirek przekazał mi opaskę oraz chip i mogłem ruszyć na swoją zmianę. Plan miałem prosty. Chciałem pobiec szybciej niż poprzednio i dać z siebie maxa. W końcu sztafeta to sztafeta i nie można ani na sekundę odstawić nogi. Odkręciłem manetkę na full i pocisnąłem. Czułem się dobrze i biegło mi się bardzo fajnie, ale na podbiegach nie było takiej mocy, jak na poprzednim biegu. Brakowało czystej siły, na której bazowałem w 2021 roku, kiedy to odbudowywałem się po skręceniu kostki, ale jechałem ile fabryka. Bez kompromisów. Trasę znałem, wiedziałem co na mnie czeka, więc biegłem jak po swoje. Mijałem zawodników z dystansów ultra i z niecierpliwością liczyłem, że po chwili dogonię kogoś ze sztafet, ale udało się przegonić tylko jedną zmianę.
Na końcówce czułem, że brakuje prędkości i mocy pod nogą. Nie byłem w stanie przyspieszyć i z niecierpliwością wyczekiwałem mety. Serducho pracowało na maksymalnych obrotach i chciało wyskoczyć z piersi. Puls podskoczył do 190 i po 1 godzinie, 35 minutach i 56 sekundach mogłem zakończyć swoją zmianę i przekazać opaskę z chipem Gosi, która ruszyła w nieznane.
Porównując parametry z 2021 roku z bieżącymi:
2021: 1:35:42, HRavg 173, HRmax 190.
2023: 1:35:56, HRavg 175, HRmax 191.
Jak widać przebiegłem 14” wolniej i źle mi z tym. Analizując międzyczasy na podstawie zapisu GPS (zło!) w tym roku odpadłem na ostatnich 3 km, ale dałem z siebie maxa i nie sądzę, żebym coś mógł jeszcze urwać.
Gosia leciała swoje i trzymała podobne tempo, jak dwa lata temu Grześ. Mocno i stabilnie, ale niestety podium oddalało się i mimo bardzo dobrego biegu zarówno Gosi, jak i Artura który cisnął w nocy, w błocie i deszczu przez Izery i Karkonosze, nie udało się na nie wskoczyć. Finalnie zajęliśmy 6 miejsce w klasyfikacji generalnej oraz 5 miejsce w klasyfikacji mixtów. Czas, w którym pokonaliśmy cały dystans wyniósł 15 godzin, 59 minut i 43 sekundy. Każdy z nas dał tyle ile mógł i zaliczyliśmy bardzo udane zawody.
Na 140 km nadal walczyła Ela, Michał i Marcin, a na 50 cisnął Robert. Dla Eli był to debiut na tak długim dystansie i jak na debiutantkę sprawdziła się na medal. Nawet na złoty medal, bo zwyciężyła w klasyfikacji generalnej kobiet, mimo wielu problemów na trasie, ale takie jest właśnie ultra. Tam na wynik ma wpływ wiele innych czynników niezależnych od biegowej dyspozycji. Michał finalnie zajął 3 miejsce w klasyfikacji wiekowej oraz 5 w generalce. Marcin ukończył zawody w doskonałej formie, a Robert wskoczył na 3 miejsce w grupie wiekowej na dystansie 50 km.
Nie widzę jednostek, widzę serce i ducha walki całej drużyny – Andrea Anastasi.