Tradycji stało się za dość. Obroniłem czwarte miejsce w Długodystansowych Mistrzostwach Polski w BnO trzeci raz z rzędu. Oczywiście to szydera, ale tak było i po raz nie trzeci, a czwarty nie udało mi się przygotować do docelowej jesiennej imprezy, chociaż zaliczyłem naprawdę fajny bieg.
W 2020 roku zszedłem z trasy po mega babolu. W 2021 nie byłem przygotowany po skręceniu stawu skokowego. W 2022 roku nie miałem czasu na trening ze względów osobistych, a teraz rozłożyła mnie choroba. Bywa i tak, ale biorę to na chłodno i dalej robię swoje, robię to co lubię, chociaż psy szczekają, ale karawana jedzie dalej.
Z kronikarskiego obowiązku muszę wspomnieć o starcie w Pomeranii Ultra-Trail, w której wystartowałem tydzień przed MP. Miała to być przecierka przed docelowym startem jesieni, jak nie sezonu, ale wyszła wielka lipa. Po powrocie ze Szklarskiej rozłożyłem się. Zdechły mi zatoki, dobijał mnie katar i czułem się fatalnie. Start na 11 km nie pomógł a na dodatek tego padł nam w domu piec i od soboty do wtorku nie mieliśmy ani ogrzewania, ani ciepłej wody. Olaf był chory, miał zapalenie oskrzeli, Iwona też walczyła z solidną infekcją, więc było nas trzech do pokera. Jak więc ten start miał się udać? Nie wiem, ale nie jestem z tych, którzy rzucają biały ręcznik i płaczą nad sobą jak przychodzi kryzys. Ja spinam pośladki, zaciskam zęby i działam. Im ciężej tym lepiej. Im więcej trudności tym lepiej. Kocham to i chyba dlatego właśnie zrobiłem w sporcie to, co planowałem i nic nie dostałem za darmo.
Pomerania Ultra Trail 2023
Fot. Pomerania Ultra Trail
Wracając jednak do Pomeranii, to wygrałem kategorię wiekową, a w generalce byłem 4. Przy pełni zdrowia byłbym 2. open, ale meta zweryfikowała wszystko, a zdrowie nie pozwoliło mocniej pobiec. Osiągnąłem stan, kiedy przed oczami pojawiły się mroczki i wiedziałem, że stąpam po bardzo cienkiej linie i łatwo jest spaść w dół. Nie byłem w stanie utrzymać chłopaków, którzy okazali się lepsi. Jeszcze się odegram.
Long – czyli długo, mocno i po krzakach
Większość parametrów w gremlinie świeciła się na żółto i czerwono, więc wiedziałem, że organizm jest przemęczony. Spakowałem torbę, pojechałem do Blondynki i razem pocisnęliśmy na zawody gadając jak kiedyś o starych Polakach. Z Piotrem znamy się od zawsze i dużo razem przeszliśmy, fajnie więc było znowu wrócić pamięcią do tamtych lat. Droga minęła szybko i jakoś godzinę przed startem byliśmy na miejscu.
Było chłodno i rześko. Mając na uwadze moje zdrowie postanowiłem pobiec w krótkiej koszulce termo, na nią nałożyć dederon, do tego ubrać rękawki i czapkę. Po rozgrzewce zrezygnowałem jednak z rękawków i czapki i to był dobry pomysł. Zastanawiałem się dość długo nad doborem butów. Jako, że przez kilka dni lał deszcz a teren był podmokły postanowiłem na inov-8 X-Talon 260 zamiast VJ Bold X, które mają mniej agresywny bieżnik, ale mają za to kolce. Czy był to dobry wybór? Nie wiem. Brakowało mi kolców, czyli przyczepności podczas pokonywania gałęzi, konarów i zwalonych drzew, szczególnie na bagnach, ale widziały gały co brały.
LIVELOX – PRZEBIEGI
Start do zawodów był masowy, czego nie cierpię. Nie lubię chaosu, tłumu, który mnie dekoncentruje i nie pozwala skupić się na zadaniu, ale od jakiegoś czasu start do longu jest taki a nie inny. O 10:35 ruszyliśmy w liczbie ponad 20 głów. Chłopaki wyrwali do przodu, ja spokojnie. Potrzebowałem kilkunastu sekund, żeby zorientować się, gdzie jestem i gdzie jest pierwszy punkt. Chwilę mi to zajęło, więc leciałem za tłumem, ale co ciekawe, jedynkę podbiłem jako jeden z pierwszych. Na dwójkę wkradł się chaos spowodowany obecnością wielu zawodników biegających w różnych kierunkach. Tam trochę popływałem. Dobieg do trzeciego punktu był długi, ale decyzję podjąłem szybko. Postanowiłem pójść na około, drogami ograniczając do minimum kontakt z innymi biegaczami, którzy wybrali wariant bardziej po kresce. Mój plan nie był optymalny, ale chciałem się skupić na mapie i nie zwracać uwagi na innych. Trójka na dodatek była punktem węzłowym, czyli takim do którego biegło się kilka razy, po drodze zaliczając inne punkty. Lekko go zabiegłem i musiałem się cofać. Ciężko było mi wgrać się w zielone. Czwórkę znalazłem bez problemu, podobnie jak piątkę, ale na szóstkę nie było już tak łatwo, mimo że przebieg był banalny. Nie wiedzieć czemu odbiłem za bardzo w prawo i zrobiłem dość duże koło. Straciłem tam kilka ładnych minut. Siódmy punkt znów był węzłowym, czyli tym na który, byłem wcześniej. Znalazłem go bez problemu, ale wariant mógłby być inny. Ósemkę zbombałem. Źle odbiegłem i znów straciłem kilka minut. Dziewiątka czysto. Na dziesiątkę lekko za mocno odbiłem w prawo, ale jedenasty, czyli znów węzłowy, znalazłem bez problemu. Tam doszedł mnie Tadziu, który przebieg na dwunastkę skwitował krótko, zwięźle i dosadnie „ku*** chyba mam najdalszy punkt ze wszystkich” i pobiegliśmy razem. Zdziwiłem się, że tak pływał i nie trzymał kierunku. Kilka razy pobiegł w bliżej nieokreśloną stronę i musiał mnie gonić. Biegowo był o wiele mocniejszy i na płaskich przebiegach odchodził mi, jak juniorowi. Finalnie przed samym punktem zrobiłem minimalne wahnięcie, ale w granicach dopuszczalnych. Trzynasty, czternasty, czysto. Piętnasty delikatne wahnięcie, na kilkanaście sekund, ale szesnastka o zgrozo, a raczej jak do tego doszło? Nie chcę wiedzieć. Byłem już solidnie sponiewierany, ale to nie tłumaczy, że zamiast w prawo lekko w górę, ja pobiegłem w lewo ostro w dół. Za ten błąd powinienem dostać nie tyle po uszach, co prętem po piętach. Odwaliłem mega numer. Siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście i dwadzieścia czysto chociaż na dwudziestkę mogłem wybrać inny wariant, ale ogarnąłem go szybko. Na dwudziesty pierwszy odbiłem w prawo przez punkt z piciem, zamiast ciąć w lewo, ale tak chciałem i tak planowałem. Dwudziesty drugi i dwudziesty trzeci bez problemu. Może i mogłem ciąć przez las, a nie lecieć drogami, ale byłem już dosadnie umęczony i moje myślenie było dalekie od oczekiwanego. Na tym punkcie zrównałem się z innym biegaczem, który miał numer z mojej kategorii wiekowej. Do mety mieliśmy dwa punkty, więc zapowiadało się solidne ściganie na końcówce. Nie znałem chłopaka, ale widziałem, że technicznie jest dobry bo biegł dokładniej niż ja i lepiej kontrolował teren. Biegliśmy w niedalekim odstępie od siebie i czailiśmy się, jak czajniki. Dwudziesty czwarty podbił szybciej 4 sekundy niż ja i dał nogę w dół. Do ostatniego punktu trzeba było zbiec z górki i pocisnąć drogą około 300-350 m. Setkę, czyli ostatni dwudziesty piąty punkt podbiliśmy jednocześnie i do mety zostało około 50 m, co oznaczało bieg na oparach, pod korek, na 200% mając ponad 2 godziny leśnego biegania w nogach. Ostatecznie przybiegłem 2 sekundy przed moim rywalem i zająłem 4 miejsce w kategorii wiekowej. Do brązu zabrakły 3 minuty i 23 sekundy, czyli i dużo i mało.
Parametry
To to, co lubię najbardziej. Średnie tętno utrzymane przez 2 godziny, 17 minut i 27 sekund wyszło 179, maksymalne 194 i to mnie cieszy najbardziej, że przez tak długi czas potrafiłem pracować tak intensywnie. Średnie tempo wyszło 6’39/km. Dla nie orientalistów takie tempo to śmiech na sali, ale kto hasał w lesie po bagnach, krzaczorach i w innym syfie, wie co mam na myśli.
Gdy na twojej drodze pojawi się wiele przeszkód, nie pozwól byś ty sam był jedną z nich – Ralph Marston