Powrót do przeszłości, czyli Pomerania na Zbiorniku 

Dlaczego zdecydowałem się na ten start? Z jednego prozaicznego względu. Trasa prowadziła w lesie, w którym ścigałem się i trenowałem na początku lat 90-tych, czyli ponad 20 lat temu. Mapa, która obejmowała teren zawodów nazywała się Zbiornik. Pamiętam, że były tam góry jak smoki, więc było gdzie się wspinać. Na tym terenie, w 2012 roku, odbył się również I Running Cross Extreme, w którego organizację byłem mocno zaangażowany i nawet projektowałem trasę. Mając na uwadze te fakty, musiałem tam wystartować.  

Na zawody pojechaliśmy liczną bandą. Stado Dzikich Dzików w barwach runpassion.pl TEAM startowało na dystansach 10 i 25 km. Liczyliśmy na czołowe miejsca w klasyfikacji open oraz w kategoriach wiekowych i nie przeliczyliśmy się. Rozbiliśmy bank, a nazwa naszego teamu co chwilę była wyczytywana podczas dekoracji. Brawo WY! 

Zamieszanie rozpoczęło się o 9:30, kiedy w las ruszyły zawodniczki i zawodnicy startujący na dystansie 25 km, a w śród nich: Radek, Rafał i Robert. Pół godziny po nich starter puścił na trasę nas, czyli wszystkich którzy rywalizowali na najkrótszym, 10 km dystansie. Trasę znałem wcześniej z mapy, w lesie nie byłem, ale chłopaki którzy zrobili ją w ramach treningu, straszyli błotem i trudnymi odcinkami. Spojrzałem wcześniej na mapę do biegu na orientację i nie znalazłem jakiś hardcorowych fragmentów. Według moich obserwacji była ona bardzo biegowa, bardzo szybka i w miarę płaska. Na 10 km miało być 279 m w górę, w tym większość na pierwszych 2 km, które wiodły drogą techniczną na zbiornik. Czyli na początku w łeb, potem luźno.  

Plan na bieg miałem jeden. Wejść w kategorię wiekową, a najlepiej ją wygrać. O zwycięstwie w open nie myślałem. Nie jestem już na tym poziomie, żeby się ścigać w generalce, chociaż po biegu doszedłem po raz kolejny do wniosku, że właśnie w takich biegach można spokojnie walczyć o wygraną. Oczywiście trzeba trochę potrenować i przyłożyć się. Z jednego treningu, który robię i 2 czy 3 radosnych bliżej nieokreślonych radosnych rozbiegań trudno cokolwiek zmajstrować, ale pytanie jest inne. Czy mi się jeszcze chce? Nie wiem, ale to pytanie coraz częściej się pojawia, szczególnie w kontekście Bostonu, w którym trzeba jednak będzie wystartować. Limity w mojej kategorii są spokojnie do ugrania, ale co to za satysfakcja wejść na styku. Jak wjechać to na pełnej… z czasem nie gorszym niż w debiucie. Na to jednak kiedyś przyjdzie czas. Teraz są inne zadania do wykonania, które powoli są realizowane.  

Po sygnale startera poszliśmy mocno pod górę. Tradycyjnie zrobiłem lustrację zawodników, policzyłem, przekalkulowałem i doszedłem do wniosku, że decyzję o tym co będzie dalej podejmę po wbiegnięciu na górę, jak grupa się rozerwie. Miejsce w kategorii brałem w ciemno, co może zabrzmi trochę buńczucznie, szczególnie że to były pierwsze metry biegu. Było mocno, w każdym razie dla mnie, ale trzymałem się na 4-5 pozycji. Z przodu mocno biegło dwóch chłopaków i wiedziałem, że nie dam rady z nimi rywalizować. To potwierdziło się na szczycie, gdzie zameldowałem się jako 4 oddychając rękawami. Przed sobą miałem jednego biegacza i postanowiłem z nim powalczyć o podium w open. Puściłem nogi na zbiegu i po skręcie z asfaltu w las byłem już 3. Znalazłem się w moim naturalnym środowisku i nastał spokój. Szczególnie kiedy ścieżka stawała się coraz węższa i prowadziła po warstwicy. To był mój teren i ja mogłem dyktować zasady. Biegło się przyjemnie. Nie cisnąłem, gdyż wiedziałem, że nie mam najmniejszych szans na poprawę lokaty, a zawodnik za mną jest daleko. Czułem się dobrze, chociaż pracowałem na wysokich obrotach. Kiedy trasa skręciła na utwardzoną drogę wiodącą pod górę, kilka razy się profilaktycznie obróciłem, żeby zobaczyć czy ktoś nie depcze mi po piętach. Jest takie przysłowie bądź czujny, jak pies podwójny więc byłem. Kontrolowałem sytuację za mną i do niej dostosowywałem intensywność.  

Kilometry leciały, minuty również, a ja mijałem biegaczy z dłuższych dystansów. Za mną nie było nikogo w zasięgu wzroku, więc byłem przekonany, że spokojnie dowiozę miejsce na podium. Wbiegając na ostatnią górkę, zobaczyłem za mną Adasia, ale szybko oceniając dzielący nas dystans oraz odległość do mety wiedziałem, że nie muszę cisnąć. Wystarczyło trzymać równe tempo i spokojnie lecieć do mety.  

Wbiegając na ostatnią prostą zatrzymałem się, zawołałem bawiącego się w trawie Olafa, chwyciłem go o razem niosąc młodego na rękach wbiegłem na metę zajmując 3. miejsce open. Byłem tym zaskoczony, szczególnie że 10 km trasę pokonałem w 43’56. Analizując bieg i cofając się 10 lat wstecz, pewnie zegarek pokazałby czas poniżej 40 minut, bo tyle spokojnie można ta było pobiec, ale… Ale to już było i nie wróci więcej. Teraz są młodsi, szybsi, lepsi i to jest ich czas. Ja swoje 5 minut wykorzystałem, ale… coś gdzieś jeszcze lekko kusi, czy by znowu nie spróbować, tylko po co? No właśnie i znowu pojawia się pytanie zadane kilka akapitów wyżej. Coś więc jednak jest na rzeczy.  

Rozmawiałem niedawno z moim dobrym kolegą maratończykiem z mojego rocznika, właśnie o takich akcjach. Po dość krótkiej polemice zgodnie doszliśmy do wniosku, że nasz czas minął i wykorzystaliśmy go w 100%. Teraz obserwujemy, co się dzieje na rynku, a jak uznamy, że warto na chwilę ponownie zatańczyć, to pójdziemy w tango. Co będzie wtedy? Tego nie wie nikt, ale patrząc co starsi od nas panowie wyprawiają, to kabaret starszych panów może znowu namieszać. Jest jeszcze druga strona medalu. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że mając zakodowaną tendencję do samodestruckcji, rozsypiemy się szybciej, niż zaczniemy tańczyć… Pożyjemy, zobaczymy.  

Wracając do biegu. Chwilę po mnie na metę wbiegł Adaś. Po nim reszta załogi. Piotr, Paweł, Mirek, Jarek, Michał, a na dystansie 25 km Radek, Robert i Rafał.  

Radek zajął 3. miejsce w generalce na 25 km, Adam, Mirek i Jarek zwyciężyli w swoich kategoriach wiekowych, a Paweł był 3. Wszyscy zaliczyli super zawody i potwierdzili wysoką dyspozycję sportową. Gratulacje dla zwycięzców, uczestników i brawa dla organizatorów. To były świetnie zorganizowane zawody. Robicie to dobrze, do następnego! 

Jak trenujesz, tak będziesz walczyć – Bruce Lee.

2024-07-27T08:28:18+02:0027/07/2024|Starty|