Wszystko, co najlepsze, wymaga cierpliwości

Zawsze byłem mocny w końcówki. Jak ścigałem się na ulicy wiedziałem, że mam depnięcie i mogę pozwolić sobie na bardzo mocny finisz. To był mój atut. Łamiąc 2:30 w maratonie we Frankfurcie 40-41 km przebiegłem w 3’14. Wbiegając na 2 miejscu w maratonie na Majorce, ostatnie 200 m pokonałem poniżej 40” wygrywając z Hiszpanem. W BnO najlepiej wychodził mi ostatni etap i tak było tym razem. Trzeci etap podczas Grand Prix Pomorza pokazał, że potrafię wygrywać, ale muszę skupić się w 200% na robocie.

Pominę trzydniówkę na Baltic Cup, gdzie chciałem powalczyć, ale nie wyszło i pominę dwa pierwsze etapy Grand Prix Pomorza na Helu, gdzie położyłem się na drugim etapie. Wspomnę tylko z racji kronikarskiej, że się odbyły. Nie wkleję linków do liveloxa, ani przebiegów bo to, co działo się w lesie na Helu, zostanie w lesie na Helu. Wziąłem to, jak zawsze, na chłodno na klatę i wyciągnąłem wnioski stając na starcie ostatniego etapu GPP, na który razem z Aleksieiem pojechaliśmy piętrowym pociągiem.

Etap trzeci – ostatni.

Na ten dzień organizatorzy zaplanowali trasę o długości 4,2 km, na której do zaliczenia było 17 punktów kontrolnych. Suma przewyższeń wynosiła 125 m. Wszystko to w pięknym nadmorskim terenie, który tylko z nazwy był piękny. W rzeczywistości był bardzo wymagający i trudny. Momentami paskudny i wredny. Oprócz bardzo ciekawej mikrorzeźby, której czytanie wymagało ogromnych umiejętności, było bardzo dużo zielonego, przez które ciężko było przejść a co dopiero przebiec. To wszystko zlokalizowane było na piaszczystym podłożu najeżonym pozostałościami po II wojnie światowej. Można było dostać solidnie w łeb, a chwila dekoncentracji powodowała powstawanie okrutnych błędów. Było co robić.

Znając swoje słabe i mocne strony z dużym respektem podszedłem do ostatniego etapu. Raz, że byłem już ujechany fizycznie, dwa że było bardzo gorąco, a trzy że znałem swoje miejsce w szeregu. Stojąc na starcie i z zaciekawieniem przyglądając się tabliczce uwaga druty kolczaste ­powiedziałem do siebie jedno arcyważne zdanie, kluczowe, które na stałe wpisze się w moją przedstartową mantrę. Mianowicie spokojnie, czysto, bez błędów, może być wolniej, ale bez błędów. Z takim nastawieniem wystartowałem…

Tylko spokój może mnie uratować…

Spojrzałem na mapę i nie napiszę, co pomyślałem o trasie. Zaoszczędzę używania pewnych słów, gdyż mogą napatoczyć się na nie nieletni czytelnicy. W każdym razie wiedziałem, że będzie ciekawie i że szybkie nogi mogą tylko przeszkodzić. Ruszyłem bardzo spokojnie. Tak w każdym razie mi się wydawało. Jedynka czujna. Mała niecka bez żadnych pewnych i charakterystycznych punktów ataku. Ruszyłem ścieżką i od rozwidlenia wszedłem w żółte. Złapałem suchy rów, dwie małe góreczki i odbiłem w prawo w nieckę. Czysto i pewnie. Na dwójkę ustawiłem kompas, wybiegłem z zielonego i biegłem na kierunek. Lekko rzuciło mnie na lewo, ale szybko skorygowałem. Złapałem górkę i zbiegłem z niej do niecki, gdzie stał punkt. Byłem pod wrażeniem, jak dobrze czytało mi się teren. Kolejny punkt, czyli trzeci był dość prosty, ale nie chciałem ryzykować i wybrałem lekko obiegowy wariant. Ścieżka, transzeja i przed zielonym w górę. Weszło. Czwórkę zaliczyłem również czysto. Ścieżka i przed rozwidleniem w lewo w nieckę. Piątka ścieżka, wzdłuż zielonego, w lewo i cyk. Szóstka tak samo. Wzdłuż zielonego, muldą w górę przez górkę i w dół. Siódemkę lekko położyłem wariantowo. Zamiast cisnąć przez dużą białą nieckę, władowałem się w zielone, ale złapałem suchy rów, transzeję i żółte. Punkt znalazłem bez problemów. Ósemka ścieżką, potem kierunek aż do drogi i do skalnego dołka, od którego atakowałem punkt. Idealnie. Na dziewiąty zbiegłem żółtym do drogi, złapałem bagienko, grubą warstwicę i hop do niecki. Dziesiątka prosto muldą. Dylemat miałem, jak pobiec na jedenasty. Czy brać go z prawej, czy z lewej strony górki. Stwierdziłem, że będzie lepiej mieć górkę po lewej stronie i z samego jej końca odbić w lewo na kopiec. To był dobry plan i w punkt wszedłem jak w masło. Dwunastka bez filozofii. Trzynastka również, chociaż nie wiem, czy nie lepiej byłoby pobiec dalej drogą  nie wejść bardziej od rozwidlenia. Nie musiałbym pchać się przez zielony syf, ale finalnie punkt znalazłem bezbłędnie. Na czternastkę wykorzystałem suchy rów i transzeję. Piękny element liniowy. Piętnasty kreska. Niecka, mulda, górka. Na szesnasty obiegłem zielone i wszedłem od żółtego. Ostatni, siedemnasty podobnie bez zająknięcia.

LIVELOX – PRZEBIEGI

Wbiegając na metę wiedziałem, że zaliczyłem bardzo dobry bieg i nie zrobiłem żadnego błędu, co było do mnie niepodobne, szczególne w tak trudnym terenie. Byłem bardzo zadowolony z siebie i z niecierpliwością dotruchtałem do centrum, gdzie sczytałem chipa. Ku mojemu zaskoczeniu na wydruku zobaczyłem, że jestem pierwszy. Byłem zaskoczony, ale wiedziałem że jeszcze w lesie jest kilku mocnych chłopaków, więc wszystko może się zmienić. Wyznacznikami miejsca byli dla mnie dwaj zawodnicy. Kaczor i Igor. Bardzo dobrzy technicznie biegacze, którzy praktycznie nie robili błędów. Fizycznie byli słabsi, ale orientacyjnie daleko mi do nich. Dodam, że trasę pokonałem w 36 minut i 54 sekundy. Kaczor przebiegł ją w 46:57, a Igor w 47:01. Drugi na mecie Radek potrzebował 40 minut i 13 sekund, a trzeci biegacz 45:08. Byłem, pewnie nie tylko ja, w dużym szoku, że z tak dużą przewagą wygrałem ten etap.

Podkreślę jeszcze raz, że wcale nie spieszyłem się, nie cisnąłem na maxa, ale biegłem czysto. Skupiłem się w 200% na mapie, czytałem wszystko po drodze i trzymałem się obranych i pewnych wariantów. Wykluczyłem przebiegi w stylu gdzieś tam tylko krok po kroku realizowałem wcześniej obrany wariant. To utwierdziło mnie, że mogę wygrywać z najlepszymi, tylko muszę skupić się na robocie, bo po nogą jest okrutna moc. Jak połączy się ją z chłodnym umysłem, to…

Jak się wierzy w siebie to wszystko się jakoś układa – Beata Tyszkiewicz, Nie wszystko na sprzedaż

2024-09-17T09:45:32+02:0017/09/2024|Motywacja, Starty|